Polska"Warszawa to nie wieś, a tu taki skandal"

"Warszawa to nie wieś, a tu taki skandal"

Komunikacyjny bezruch w gigantycznych korkach - tak wyglądały warszawskie ulice w trakcie śnieżnej nawałnicy. Wszyscy wiedzieli, że zima nadeszła, ale nikt nie spodziewał się, że biały puch aż do tego stopnia sparaliżuje stolicę. Dojazd z pracy do domu zajmował przynajmniej dwa razy więcej czasu niż normalnie. W najgorszej sytuacji znalazły się osoby mieszkające w podwarszawskich miejscowościach. Niektórzy z nich wracali nawet po sześć godzin.

"Warszawa to nie wieś, a tu taki skandal"
Źródło zdjęć: © PAP

01.12.2010 | aktual.: 01.12.2010 10:15

Złe oblicze zimy

Zamiast czekać na przystankach na autobus czy tramwaj, by w końcu i tak utknąć w korku, wiele osób zdecydowało się na ryzykowny krok - przymusowy spacer przez zasypane do łydek chodniki.

Jedną z takich odważnych, a może zwyczajnie rozsądnych osób okazała się pani Bożena (52 l.). Z przystanku przy rondzie ONZ zamierzała dojechać na Pragę. - Na przystanku czekały tłumy ludzi. Samochody, autobusy, taksówki - wszyscy stali w korku, czekanie byłoby bezsensowne - opisuje. Kobieta postanowiła nie marnować czasu i nerwów. Pokonanie pieszo ponad pięciokilometrowej trasy w uciążliwych warunkach pogodowych zajęło jej około półtorej godziny. - Wchodząc do domu wyglądałam jak wielki bałwan, małe sopelki zwisały mi z grzywki - o wszystkim opowiada już ze śmiechem i dumą.

Wielu osobom jednak udzielało się zdenerwowanie. Puszczone w nerwach zdania łatwo było wychwycić w melancholijnym, stłumionym śnieżycą rytmie miasta. - Ja jestem warszawianką od wielu pokoleń. Warszawa to nie wieś, a tu taki skandal - starsza pani oburzała się rozmawiając przez telefon. A co dopiero mieli powiedzieć ci, którzy mieszkają faktycznie na wsiach lub w innych podwarszawskich miejscowościach?

Do śmiechu nie było naszej redakcyjnej koleżance Kamili. Pracę skończyła o 22.00, do domu weszła dopiero o 1.30. - Tramwaje w kierunku Okęcia w ogóle nie kursowały. Stałam na przystanku przy pl. Starynkiewicza ponad godzinę - opisuje Kamila, która mieszka w Młochowie - 27 km od centrum Warszawy. Zmarnowała godzinę czasu marznąc na przystanku, bo zaufała komunikatom ZTM na przystanku. - Zastanawiam się, dlaczego ZTM na wyświetlaczach nie podał informacji, że tramwaje nr 7 i 9 nie kursują, tylko przez cały ten czas ponawiano informację, że tramwaj będzie za 3, 2, minuty... Dopiero później pojawił się napis "prognoza niedostępna" - opowiada Kamila. Kiedy już nie było nadziei na dojazd tramwajem ruszyła pieszo w kierunku metra. - Wysiadłam na przystanku Metro Wilanowska, stamtąd odebrał mnie samochodem chłopak - mówi Kamila. Dalej było już trochę łatwiej, choć po nieodśnieżonych drogach jechali bardzo wolno.

Poprawy brak

Wydawało się, że poranek będzie bardziej łaskawszy. Służby miejskie obiecały doprowadzić jezdnie do stanu jako takiej użytkowności, ale zima jednak nie wszędzie pozwoliła zrealizować ten pięknie brzmiący plan.

Zasypane chodniki, zaspy na ścieżkach, zgarnięty z ulic brudny śnieg i ubity przy przejściach dla pieszych. Po raptem półtora kilometra przedzierania się po drodze bez widocznej drogi docieram z powyginanymi w każdą stronę mięśniami na przystanek autobusowy. Przezornie zjawiam się na nim dodatkową godzinę wcześniej niż normalnie. Autobusu nie ma. W zatoczce stoi za to TIR. Zachowanie kierowcy nie wskazuje na krótki postój. Długi sznur samochodów ciągnie się przez Ożarów Maz. na trasie Poznań - Warszawa. Końca korka nie widać.

Dzwonię do Kamili, dowiedzieć się, czy udało jej się dotrzeć do pracy. - Wyszłam na autobus, który z Młochowa w kierunku Okęcie wyjeżdża o 6.00 rano. Czekałam na niego prawie do 7.00. W końcu pojechałam stopem z sąsiadką - opowiada mi koleżanka z pracy. Do naszej redakcji na Siennej dotarła dopiero o 10.30. - Dwie i pół godziny jechałam z samego Nadarzyna. Zwykle jestem w firmie przed 8.00 - opisywała Kamila zastanawiając się, czy powrót do domu będzie podobny do wczorajszego.

Zmrożona opowieściami koleżanki, wchodzę do osiedlowego sklepiku, żeby się chwilę ogrzać. Wyjątkowo, prócz ekspedientki, nie ma nikogo. - Klienci byli z samego rana, ale co z tego, jak samochód z piekarni nie dojechał! - żali się sklepowa. W taką pogodę nawet piekarz nie zdążył na czas z dostawą. Zamiast standardowo zjawić się o 6.00 ze świeżymi produktami, dotarł dopiero przed godz. 10.00. - Spóźnił się i kto to teraz wszystko kupi? - zastanawia się kobieta wskazując na pełne pieczywa skrzynki.

Sytuacja na przystanku nadal nie wygląda najlepiej. Autobusu, jak nie było, tak nie ma. Przybywa coraz więcej osób. Zjawia się także moja sąsiadka. - Wczoraj wracałam z Bielan prawie sześć godzin do domu - opisuje Ola (23 l.). W bardziej sprzyjających warunkach maksymalnie zajmuje jej to dwie godziny. Jednak widząc sytuację na drogach, w pewnym momencie zwątpiła w komunikację miejską i także pokonała część trasy pieszo. - Okazało się, że nawet metro ma jakąś przerwę. Autobusem udało mi się dotrzeć do kina Femina. Tak dużo osób czekało na wysepce przystanku tramwajowego, że nie było możliwości się tam dostać, a co dopiero by się działo kiedy przyjechałby tramwaj? - Ola postanowiła nie czekać na rozwój wypadków. - Najbardziej zdenerwowała mnie kobieta, która stała obok mnie i narzekała „jak ona dojedzie do domu”? Po czym okazało się, że mieszka raptem trzy przystanki dalej! - mówi dziewczyna zirytowana marudzeniem tłumu.

W okopach Woli

Ola dotarła do przystanku Okopowa. Po około 30 minutach nadjechał tramwaj z jednym tylko wagonem.- Miałam to szczęście, że porwał mnie tłum i właściwie zostałam wciśnięta do wnętrza tramwaju - opowiada zajście. Ale ludzi było więcej niż miejsca. - W tłumie była też pewna kobieta. Ręka, w której trzymała torebkę zakleszczyła jej się między ludźmi. Nie udało się jej i nie zmieściła się do środka. Drzwi zamknęły się tuż przed nią i pojechała sama torba - dodaje Ola.

Dzięki opowieściom przynajmniej szybciej mija czas. Samochody nadal bardzo leniwie poruszają się w śnieżnych koleinach w stronę Warszawy. Mija godzina. Wciąż czekamy na autobus. - Wracamy do domu? - pyta Ola. Wracamy! Bo zanim udałoby się nam dojechać do pracy, byłybyśmy na tyle spóźnione, że i tak zaraz trzeba by było wracać i znowu nie wiadomo ile potrwałaby droga do domu.

Monika Szafrańska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (606)