"To skandal, w szpitalu traktowali mnie jak idiotkę"
"Ta śmierć była niepotrzebna". "Zrobiono ze mnie inwalidkę". "Miałem katar, teraz mam udar". Czy można uchronić się przed błędami lekarskimi? Jak walczyć o swoje prawa w sądzie? Dlaczego pacjent jest tak bezradny, nawet jeśli nazywa się Ziobro?
14.10.2010 | aktual.: 14.10.2010 17:55
Dr Adam Sandauer, założyciel Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere, swoją prywatną stronę internetową www.sandauer.neostrada.pl poświęcił, jak się wyraził "skur..stwu". Strona zawiera m.in. relację o tym "jak przez głupotę, arogancję i brak odpowiedzialności, od bagatelnego kataru, dwóch prominentnych lekarzy doprowadziło do urwania pacjentowi mięśni barku, do uszkodzenia kręgosłupa, a potem przy działaniach naprawczych jak doszło do komplikacji i do udaru".
Podobną drogę obrała żona zmarłego Jerzego Ziobry. Pani Krystyna na stronie www.jerzyziobro.pl przedstawia historię choroby męża i jego śmierci "na skutek błędów popełnionych w trakcie leczenia". - Ta śmierć była niepotrzebna - mówi pani Krystyna. - Lekarze mówili, że wszystko jest w porządku, że serce ma jak u noworodka, a ja nie mogę sobie darować, że uwierzyłam lekarzom, a nie swojemu mężowi - żali się wdowa. Wie, że życia mężowi nie wróci, ale może sprawi, że „inni ludzie nie będą chowani przez błędy lekarzy”.
Anna Beauchamp, architekt, pięć lat temu poszła do szpitala na pięć dni, została trzy miesiące. Miała drobną dyskopatię, teraz jest inwalidką pierwszej grupy, niezdolną do pracy, skazaną na ból do końca życia. Nie wiedziała, na czym polega zabieg laserowy, nikt jej tego nie wytłumaczył, nawet nie przypuszczała, że to może być jak najbardziej inwazyjna technika. Po nieudanym zabiegu dokonano nieskutecznej operacji naprawczej, a także zakazili ją gronkowcem złocistym. - Nie przypuszczałam, że można zrobić zabieg, żeby młodszy asystent sobie poćwiczył - mówi pani Anna. O swoje prawa walczy już ponad cztery lata.
W wielu przypadkach podobna walka jest wyjątkowo nierówna. Niezdrowa solidarność środowiska lekarskiego, fałszowana dokumentacja, która jest podstawowym dowodem w sądzie, przedłużające się procesy, to wszystko sprawia wrażenie, że pacjent ma znikome szanse na powodzenie.
Dokumentacja sprawcy bronią pacjenta
Jak mówi dr Sandauer, ofiara ma przede wszystkim do dyspozycji dowody sprawcy. - A przecież trudno sobie wyobrazić, żeby sprawca np. napisał, że zaszył w ciele pacjenta jakąś szmatę dlatego, że się śpieszył na imieniny cioci Kazi - mówi Sandauer. Przypadki fałszowania dokumentacji potwierdza mecenas Jolanta Budzowska, specjalizująca się w sprawach medycznych. - Dokumentacja zazwyczaj sporządzana jest po fakcie, np. po porodzie. Jeśli doszło do opóźnienia w podjęciu decyzji o cięciu cesarskim, to często ta dokumentacja jest tak wypełniana by usprawiedliwić błędną decyzję, żeby rozgrzeszyć personel - mówi Budzowska.
Najczęściej nie ma potem znaczenia, że rodzina, która była przy pacjencie 24 godziny na dobę, mówi zupełnie co innego. Wskazuje np. na brak kontrolnych wizyt lekarskich, liczy się tylko to, co jest w dokumentacji. - Czyli, jeśli pozwanym, odpowiedzialnym za błąd jest szpital, który ma wyłączny wpływ na dokumentację, a dokumentacja jest podstawowym dowodem w procesie, to odpowiedź jest prosta: jest ewidentna nierównowaga sił - utrzymuje Jolanta Budzowska.
Niezdrowa solidarność lekarzy
Czy to, że lekarze często kryją się nawzajem pisząc nieprawdziwe sprawozdania wynika z zatwardziałej solidarności zawodowej? Czy to strach, że sami też mogliby się znaleźć w takiej sytuacji? Raczej i jedno i drugie. Jak mówi nam Anna Beauchamp to jest bagno, na zewnątrz nieuczciwa solidarność, a wewnątrz czysta nienawiść.
- To stereotyp - nie zgadza się Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej dr Jolanta Orłowska-Heitzman. Według niej wynika on stąd, że osoby spoza środowiska medycznego nie są w stanie odróżnić błędu medycznego od zdarzenia niepożądanego i powikłań, jakie mogą wystąpić. A wszystko to, co się skończyło niepowodzeniem uważane jest za błąd medyczny. - Ponadto zdarzają się również przypadki, że lekarz opiniuje na niekorzyść drugiego lekarza – dodaje Orłowska-Heitzman. Przyznaje jednak, że w środowisku są różni ludzie. - Lekarzy jest 150 tys. i mam świadomość, że nasze środowisko to przekrój całego społeczeństwa, więc różni ludzie się trafiają – mówi pani rzecznik
Lekarze traktowali mnie jak idiotkę
Dodatkowym problemem jest to, że pacjent rzadko kiedy wie, co mu dolega, a bywa również i tak, że nie dowie się również po diagnozie lekarza. - W szpitalu traktowali mnie jak idiotkę, jak osobę niewykształconą, jakby wiedza lekarska była wiedzą tajemną. To mnie doprowadzało do szału – wspomina Anna Beauchamp. - To zadufanie lekarzy prowadzi do nieszczęść – zgadza się dr Sandauer. Jak dodaje, brak rozmowy z pacjentem, myśl, która przyświeca wielu lekarzom "ja wiem lepiej" często prowadzi do tego, że leczy się przez wiele lat nie to, co powinno się leczyć. - Należy odejść od zasady patriarchalnego traktowania pacjentów przez lekarzy - apeluje. Dodatkowo wskazuje na potrzebę edukacji całego społeczeństwa w zakresie medycyny na poziomie szkoły średniej. - Obecnie utrzymywana jest zasada „wiedza tajemna”: po co lekarz ma informować osoby trzecie. A pacjent ma prawo wszystko wiedzieć, ale żeby faktycznie mógł się dowiedzieć potrzebna jest mu choćby śladowa wiedza medyczna - dodaje Adam Sandauer.
Często pacjenci umierają zanim...
Średnio sprawy medyczne trwają około pięciu lat. - I to jest lepiej niż było jeszcze parę lat temu, kiedy to procesy trwały 7-8 lat – mówi mecenas Jolanta Budzowska. Czasem poszkodowany nie ma szansy dożyć do końca procesu. - W mojej praktyce miałam już kilkanaście takich sytuacji – dodaje Budzowska.
Postępowanie prokuratorskie Anny Beauchamp trwa trzy i pół roku, cywilne cztery i pół. - Mam nadzieję, że kiedyś to się skończy, że zarzuty będą postawione. Jak mówi o sobie jest uparta jak dziki osioł. - Dlatego to ciągnę, a już dawno powinnam nie żyć, w ciągłym bólu, na morfinie i innych środkach – mówi. Jeśli nie wygra, przejdzie kolejne instancje, później Strasburg, zrzeknie się obywatelstwa polskiego i „zrobi rozróbę na szeroką skalę”.
Pani Anna musi być twarda, według Jolanty Budzowskiej pacjenci boją się ryzykować i nie zawsze decydują się na ścieżkę sądową. - I słusznie. Skazują się na rozpamiętywanie traumatycznych przeżyć przez kilka lat i poważnie ryzykują finansowo – mówi mecenas. Pacjent nie ma żadnych przywilejów w odniesieniu do przeciętnego uczestnika procesu sądowego, musi zapłacić opłatę od pozwu: pięć proc. kwoty żądanej. Ryzyko w sprawach wątpliwych jest zbyt wysokie.
Wąskie gardło - biegli
Wiele osób wskazuje, że wąskim gardłem podczas rozpraw są biegli. Biegli sądowi, którzy orzekają z zakresu błędów medycznych, to są praktykujący lekarze. Nie są w żaden sposób szkoleni z zakresu metodologii sporządzania opinii, a to powoduje, że te opinie są często nieprzydatne, nie odpowiadają na pytania, wskutek czego są kwestionowane przez jedną ze stron, a to z kolei powoduje, że są dopuszczane kolejne opinie uzupełniające. Jolanta Budzowska nie zna sprawy, w której skończyłoby się na opinii jednego biegłego, najczęściej jest to kilka do kilkunastu opinii. Z reguły jedna sprawa u biegłego leży od 3 miesięcy do kilku lat. To wszystko powoduje wydłużanie się procesu. - Bo choćby sędzia znakomicie organizował proces i stawał na rzęsach, to sprawa trwa kilka lat – mówi pani mecenas.
Kto pomaga pacjentowi?
Poszkodowany ma prawo: wnieść pozew cywilny, zgłosić się do prokuratury z wnioskiem o podejrzenie popełnienia przestępstwa, może napisać skargę do Izby Lekarskiej. Natomiast, jak ocenia dr Sandauer, wszystkie te rozwiązania są drogą przez mękę i najczęściej są mało skuteczne.
Pacjent również może się zgłosić o pomoc do Rzecznika Praw Pacjenta. Rzecznik ma silne narzędzia nałożone ustawą, porównywalne do narzędzi Rzecznika Praw Obywatelskich. M.in. ma prawo żądać wszczęcia postępowania przed sądem cywilnym lub brać udział w toczącym się postępowaniu na prawach przysługujących prokuratorowi. Jak informuje nas biuro Rzecznika, w kilku przypadkach Rzecznik Praw Pacjenta proponował podjęcie sprawy, ale zainteresowani nie wyrazili zgody.
Trudno uwierzyć w to pani mecenas Budzowskiej. Ma kilka spraw, które mają szerszy wymiar, dotyczą praw wielu pacjentów. Prosiła, aby do jednej z nich, precedensowej, Rzecznik przystąpił. Po kilku tygodniach doczekała się odpowiedzi odmownej. - Nie znam nikogo, komu Rzecznik by pomógł, a trafia do mnie wiele poszkodowanych osób – mówi Budzowska.
Czy zatem ten urząd działa prawidłowo? Marek Balicki, były minister zdrowia uważa, że to za krótki okres by oceniać pracę pani rzecznik, która pełni swoją funkcję od października 2009 roku. Natomiast według Balickiego, rzecznik pacjenta powinien mieć większą siłę autorytetu. To jednak nie zależy od samej Barbary Kozłowskiej. - Taka jest koncepcja rządu, żeby Rzecznik Praw Pacjenta nie okazał się większą gwiazdą niż minister zdrowia. Osobiście bym wolał, żeby to jednak Rzecznik był większą gwiazdą – mówi Marek Balicki.
Obecnie trwają prace legislacyjne nad nowelizacją ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta oraz nowymi zapisami o odszkodowaniach za błędy medyczne. Projekt przewiduje skrócony czas dochodzenia roszczeń bez orzekania o winie. Brzmi optymistycznie, ale czy poprawi rzeczywiście sytuację pacjentów?
Ta ustawa to gniot
Dr Jolanta Orłowska-Heitzman uważa, że ta nowelizacja to niestrawny koktajl. - W projekcie mówi się o błędzie, a nie o szkodzie, a od udowodnienia błędu jest sąd. Pomieszanie z poplątaniem – mówi. Dodaje, że jeśli rząd będzie chciał to wprowadzić, to chyba tylko, by wykazać, że coś robi.
Mecenas Budzowska jest podobnego zdania. - Ta ustawa jest niezwykłym gniotem, a nikt nie uwzględnił choćby konstruktywnych uwag zgłoszonych przez Ministerstwo Zdrowia. Może wyeliminowałoby to najbardziej kardynalne błędy - mówi. Najprostszym, a jednocześnie w miarę rewolucyjnym pomysłem według mecenas Jolanty Budzowskiej jest to, żeby było domniemanie odpowiedzialności szpitala. Jeśli pacjent wychodzi ze szpitala z chorobą, której nie miał wchodząc do niego, albo jeśli efekty leczenia są niezgodne z założonymi i z aktualną wiedzą medyczną, to wtedy szpital powinien udowodnić, że nie mógł zrobić niczego lepiej i więcej. W tej chwili, to pacjent musi dochodzić swoich praw.
Wprowadzić równowagę stron
Jest i mniej rewolucyjne rozwiązanie, jakie proponuje mec. Budzowska. Pacjent powinien mieć wpływ na sporządzanie dokumentacji. Obecnie pacjent musi wyrazić podpisem zgodę na zabieg i potwierdzić, że został pouczony o ryzyku.
- To jest w porządku, ale nie jest już fair, że zeznania lekarzy opowiadających niezwykłe historie, jak to pouczali pacjenta, są brane za dobrą monetę mimo, że to jest sprzeczne z dokumentacją. Natomiast zeznania rodziny pacjenta, która mówi, jak w rzeczywistości wyglądała opieka nad pacjentem, i również jest to sprzeczne z dokumentacją, nie są już najczęściej traktowane wiarygodnie, szczególnie przez biegłych sądowych – mówi mecenas.
Według niej należałoby wprowadzić równowagę stron w procesie. Do dokumentacji powinny być wpisywane wszystkie kluczowe elementy, wszystko to, na co się pacjent uskarża, i wszystko to powinno być parafowane w dokumentacji.
Doszkolić lekarzy
Anna Beauchamp w wyniku podawanych lekarstw, niejednokrotnie w większej dawce, albo w dłuższym terminie, ma dodatkowo uszkodzone nerki i słuch. - To chyba świadczy o tym, że lekarze bywają nieukami – twierdzi pani Anna.
Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere sklasyfikowało sześć grup najczęstszych niekorzystnych zdarzeń, obejmujących aż 87% skarg pacjentów. Są to: porody (37% skarg), zakażenia wewnątrzszpitalne (24%), zbagatelizowanie objawów rozpoczynającego się zawału mięśnia sercowego (9%), uszkodzenia nerwów krtaniowych wstecznych (8%), pozostawienie ciała obcego po zabiegu chirurgicznym (5%), uszkodzenia stawów żuchwowo skroniowych w wyniku złej protetyki stomatologicznej (4%). Stowarzyszenie wskazuje, że radykalne szkolenia tylko w tych sześciu dziedzinach może znacznie zmniejszyć cały problem.
Otucha dla pacjenta
Procesy nie są łatwe, ale w sprawach dużej wagi warto się na nie decydować. Mecenas Jolanta Budzowska radzi: jeśli pacjent jest przekonany, że można było uniknąć szkody, której doznał - gromadzić dowody. - Jeśli jest się dobrze przygotowanym, to te szanse na ogół są duże, zasada jest jedna: jeżeli jesteśmy leczeni byle jak, to zróbmy wszystko, żeby rzetelnie to udowodnić i wtedy wygramy.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska