PolskaEksperymentalna szkoła demokratyczna: bez ocen, lekcji i klasówek

Eksperymentalna szkoła demokratyczna: bez ocen, lekcji i klasówek

Uczniowie zadecydują o wszystkim, także o tym czego chcą się uczyć - na takiej zasadzie opierają się dwie nowe szkoły, które rozpoczną działalność we wrześniu. Funkcjonować będą według reguł zbiorowego nauczania domowego, dlatego znajdą się poza kontrolą kuratorium. Czy nauka bez ocen, sprawdzianów i programu okaże się skokiem w dobrym kierunku?

Eksperymentalna szkoła demokratyczna: bez ocen, lekcji i klasówek
Źródło zdjęć: © WP.PL | Paweł Kozioł

26.08.2013 | aktual.: 26.08.2013 15:16

Już za kilka dni zadzwoni pierwszy dzwonek, z ostatnich wakacyjnych dni korzysta więc każdy uczeń, także dziesięcioletnia Zosia Wojtkowiak z Poznania, która od września rozpocznie edukację w "Trampolinie" - jednej z dwóch pierwszych w Polsce szkół demokratycznych. W tej placówce nie będzie 45-minutowych lekcji języka polskiego czy matematyki, zastąpią je dyskusje. O czym - zadecydują sami uczniowie. Oczywiście podejmą decyzję, jeśli na zajęcia zechcą przyjść. Szkoła pozostawia im w obszarze absencji duży margines swobody. W klasie, Zosia uczyć się będzie nie tylko z równolatkami, ale z dziećmi i młodzieżą w wieku od pięciu do osiemnastu lat. Dziewczynka ma nadzieję, że nowa szkoła pozwoli jej powrócić do dawnego hobby i równocześnie znaleźć czas na rozwijanie licznych pasji, jak taniec i śpiew w zespole folklorystycznym, projektowanie ubrań czy triathlon.

Wielkie nadzieje ze szkołą demokratyczną wiąże też mama Zosi - Katarzyna Kijas. Kobieta uważa, że w tradycyjnej szkole jej dzieci stawały się odtwórcami i brakowało im czasu na przemyślenia. Dlatego wspólnie ze swoimi pociechami zaczęła szukać rozwiązania. - Uczę dzieci, że mamy możliwość kształtowania życia, zmieniania sytuacji, jeśli to co nas spotyka nam nie odpowiada - wyjaśnia. Remedium na problem nudy w szkole, ma być ich zdaniem "Trampolina" w której Zosia, Wiktor i Wincent rozpoczną przygodę z wolną edukacją.

"Uczenie" kontra "nauczanie"

W przeciwieństwie do szkół stawiających sobie za cel wtłaczanie kolejnym pokoleniom ściśle określanego programu, placówki wolnej edukacji proponują pełną swobodę w wyborze tematów i ścieżek. Jeśli uczniowie będą chcieli, mogą dyskutować o fizyce kwantowej, sytuacji politycznej, ostatnio obejrzanym filmie, albo po prostu spędzić czas na zabawie. Zajęcia będą się odbywać w kilkuosobowych grupach uczniów o zbliżonych kompetencjach, może się więc zdarzyć, że w jednej ławce zasiądzie sześciolatek i osiemnastolatek. Jak zapewnia na swojej stronie internetowej Fundacja Demokratyczna, pod której patronatem ma działać "Trampolina", przez inspirowanie i wspieranie dzieci, zamierza wykształcić odpowiedzialnych i pewnych siebie absolwentów. Wolność i decydowanie o własnej edukacji, mają być rozwiązaniem problemów ze skostniałym systemem, a "nauka przez eksperymentowanie, doświadczanie i odkrywanie" - walką z nudnym programem.

Idea brzmi pięknie, ale nie wiadomo dokładnie, na czym miałoby to polegać. Pewne jest za to, że każdy słuchacz szkoły demokratycznej musi zdać egzamin potwierdzający opanowanie podstawy programowej. Wynika to z Ustawy o systemie oświaty z 1991 r. Placówki wolnej edukacji działać będą w oparciu o takie same zasady jak w przypadku nauczania domowego, ale zamiast indywidualnej pracy, słuchacze będą się uczyć w kilkuosobowych grupach. W myśl artykułu 7 tej ustawy, dzieci fizycznie nie muszą być na zajęciach, ale realizowany na nich materiał muszą znać. Problem pojawi się, jeśli na kursie, w szkole demokratycznej dziecko nie przyswoi wymaganych treści, a nie będzie miało tyle samozaparcia by z własnej woli uczyć się np. tabliczki mnożenia. Co jeśli egzaminu nie zda? Patryk Zakrzewski, współzałożyciel Trampoliny wyjaśnia: - niezdanie skutkuje przeniesieniem do tradycyjnej szkoły. Uczeń musi powtarzać klasę, by przyswoić wymagane podstawą zagadnienia. Po roku istnieje jednak możliwość powrotu do naszej placówki.

Twórcy szkoły chcą aby dzieci "uczyły się" kierowane własną ciekawością i wrażliwością, by rozwijały w sobie umiejętność poszukiwania informacji. W demokratycznej przestrzeni szkoły, nie ma za to miejsca na autorytarne "nauczanie", narzucanie materiału i egzekwowanie wiedzy. W związku z tym nie będzie klasówek i ocen. Co ciekawe, w wolnych szkołach obok wykształconych nauczycieli, zajęcia poprowadzą mentorzy, którymi może zostać każdy pasjonat. Nie ma wymogu ukończenia studiów czy kursów pedagogicznych, trzeba mieć za to szerokie horyzonty i pasję - kamienie węgielne budowania autorytetu wśród uczniów.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Współczesna szkoła kojarzy się z miejscem, w którym interesy uczniów, nauczycieli i rodziców ścierają się. W demokratycznych, jak wskazuje przymiotnik w nazwie, rządy sprawować będą te trzy podmioty, które utworzą samorząd i wspólnie ustalą zasady. - To nie są szkoły przymusu, gdyż ten sam w sobie byłby zaprzeczeniem demokracji. Tu niemalże wszystko musi być współstanowione - wyjaśnia profesor Bogusław Śliwerski, Przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Nieprzestrzeganie przyjętych przez społeczność reguł będzie skutkować karą. Jaką? - to ustali zgromadzenie na pierwszym spotkaniu. Naukowiec zwraca równocześnie uwagę na bardzo ważną rolę rodziców, którzy wybierają te szkoły dla swoich dzieci, jako zgodne z ich własną tożsamością i systemem wartości, po to by te w przyszłości wykorzystały je w życiu osobistym i społeczno-zawodowym

W "niekontrolowanych" warunkach

Szkoły demokratyczne w Polsce są na razie w fazie eksperymentalnej. Słupki na wykresach prezentujących wysoką skuteczność szkół, są zwykle wynikami badań prowadzonych przez entuzjastów takiej edukacji i środowiska związane z alternatywnym nauczaniem. Podobnie jest z publikacjami i literaturą naukową w kraju i za granicą.

Zwolennicy tradycyjnego szkolnictwa są przekonani, że takie rozwiązania nie przyniosą dzieciom realnych korzyści, a raczej wychowają arogantów, przekonanych o wyższości swoich decyzji. - Ich podejście do życia będzie roszczeniowe - chcę to - bo mi się należy, tak ma być - bo wiem lepiej, nie zrobię tego - bo sama decyduję co, jak i kiedy wykonuję - mówi nauczycielka Ewa Dębska. Kobieta zauważa też, że brak ocen źle wpłynie na motywację uczniów. - W takich "niekontrolowanych" warunkach trudno o systematyczność - wyjaśnia.

Wykorzystywane przez szkoły demokratyczne hasła wolności, decydowania o sobie, są dziś bardzo nośne. Żyjemy jednak w państwie prawa, a zgodnie z przepisami dzieci mają ograniczoną zdolność do czynności prawnych, co oznacza, że podejmowane przez nie decyzje nie są wiążące. Obawy budzi obarczenie dzieci nieograniczoną wolnością, którą zakłada projekt. Czy siedmiolatki są w stanie udźwignąć ciężar własnych decyzji? Zdania są podzielone.

W tradycyjnej szkole uczeń w czasie zajęć jest pod opieką nauczyciela i to on ponosi odpowiedzialność za dziecko. Podobnie jest w placówkach wolnej edukacji. Co jednak jeśli dziecko stwierdzi, że zajęcia go nie interesują i nie zamierza w nich uczestniczyć? Zgodnie z demokratycznymi ideami ma wolną wolę, decyduje o sobie, może więc opuścić szkołę. To oznaczałoby, że dziecko przebywać będzie bez nadzoru dorosłego. Czy tak rzeczywiście będzie, o tym zdecyduje zgromadzenie uczniów i pracowników. - W szkole demokratycznej w Hamburgu ustalono na przykład, że dzieci mogą wychodzić trójkami do pobliskiego marketu. Jakie będą zasady w Trampolinie, okaże się we wrześniu - wyjaśnia Patryk Zakrzewski.

Sceptycznie nastawieni do wolnej edukacji podkreślają też, że absolwentom może być ciężko odnaleźć się w realiach rynku pracy, w zhierarchizowanych strukturach, gdzie nieustanie od pracownika wymaga się wykonania poleceń i równocześnie ocenia jego pracę. - Taka młodzież będzie miała problemy z przystosowaniem się do systemu nakazów, w której wychowana jest reszta społeczeństwa. Będą oni "outsiderami z wyboru" - uważa Dębska. Przeciwnego zdania jest Katarzyna Kijas, według niej dzięki szkołom demokratycznym dziecko odkryje swoją wartość i talenty - będzie potrafiło ocenić swoje mocne i słabe strony, nie skupiając się na słabych. Dostosuje się do sytuacji, biorąc to, co najlepsze z każdej z nich. Tak może być nawet z pracą w korporacji - wyjaśnia kobieta. * wolność, zaufanie i samorządność*

Szkoły demokratyczne od wielu lat rozwijają się na całym świecie. Obecnie jest ich około 200, najwięcej w Stanach Zjednoczonych, ale prężnie działają też placówki w Niemczech, Japonii i Izraelu.

Historia szkół demokratycznych sięga lat 20. ubiegłego stulecia. Wtedy Alexander Sutherland Neill, nauczyciel angielskiego, założył nowatorską szkołę dającą uczniom dużą swobodę - Summerhill. Swoją filozofię wychowania oparł na wolności - czyli radość robienia tego co sprawia dziecku przyjemność, z zachowaniem granic wolności innych ludzi. Do placówki przyjmowano uczniów z patologicznych rodzin, odrzuconych przez system i sprawiających trudności wychowawcze. Dzięki wolności, którą oddano w ręce wychowanków, zasadom samorządności i zaufania, Neillowi udało się zaprowadzić porządek, stworzyć atmosferę współpracy, a uczniom poczynić postępy w nauce.

Pytanie tylko, czy takie środki podjęte w każdych warunkach i w każdej grupie młodzieży, przyniosą podobne efekty. Czy gdybyśmy wychowanków poprawczaków i ośrodków dla trudnej młodzieży umieścić w szkołach demokratycznych, to rezultat byłby równie dobry? Czy wolność i dowolność są lepszą drogą niż resocjalizacja? Nie znamy odpowiedzi na te pytania, brakuje bowiem rzetelnych badań na ten temat. Poza tym sprawdzenie pomysłu na demokratyczne nauczanie w różnych grupach uczniów, jest niemożliwe choćby ze względu na wysokie czesne, na które nie byłoby stać większości polskich rodzin.

Dziś, ponad 90 lat od inauguracji działań Summerhill, szkołą kieruje córka założyciela - Zoe Readhead, w której ojciec zaszczepił ideę alternatywnego wychowania. W wywiadzie dla niemieckiego "Süddetsche Zeitung Magazin" Readhead powiedziała, że spotyka się z ogromną krytyką, bo "ludzie źle nas rozumieją. Uważają, że dzieci robią u nas co chcą, jest głośno i chaotycznie. A w Summerhill jest spokojnie i panuje dyscyplina". A nawet dyscyplina przez duże "D", bo obowiązuj tu prawie 200 zasad, do których dzieci muszą się dostosować. Gdzie więc nonkonformizm i wolność?

Choć wolne szkoły działają według odmiennych reguł, to nie są "wolne" od regulacji prawnych i kontroli. W brytyjskim Summerhill, OFSTED (odpowiednik polskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej), co cztery lata przeprowadza inspekcję dotyczącą standardów szkolnictwa. Wyniki ostatniego badania pokazują, że placówka zapewnia wysoki poziom. Jakość nauczania, oferta, dopasowanie programu do zainteresowań uczniów i postępy wychowanków oceniono dobrze i szkole przyznano trzy punkty w czterostopniowej skali. Z kolei w obszarze rozwoju duchowego, moralnego i kulturalnego uczniów, OFSTED przyznała najwyższe noty.

Oceniając poziom nauczania szkół demokratycznych należałoby porównać je do innych tego typu placówek np. szkół prywatnych. W obu zajęcia odbywają się w małych grupach, a za edukację się płaci. Dzieci, przez to, że ich rodzice są zwykle dobrze wykształceni, mają inne podejście do nauki i uznają wykształcenie za wartość. W obu grupach motywacja do nauki jest wysoka. Jak to się przekłada na wiedzę, umiejętności czy późniejsze zatrudnienie? Na razie nie można tego jednoznacznie stwierdzić, bo brakuje badań zestawiających efektywność "zwykłych" szkół prywatnych i szkół demokratycznych.

Ponad 70 proc. abiturientów amerykańskiej szkoły społecznej Sudbury Valley School kontynuuje naukę w college'u. Profesor Śliwerski zauważa, że "wśród absolwentów szkół demokratycznych, ani jeden jeszcze nie został osądzony jako przestępca". Jednak warto zwrócić uwagę, że szkołę demokratyczną opuszcza co roku kilku czy kilkunastu uczniów, publiczną - kilkudziesięciu czy kilkuset. Zdaniem profesora, osoby te świetnie sprawdzają się zwłaszcza w wolnych zawodach jako artyści, dziennikarze, naukowcy, a także w obszarze służb publicznych jako lekarze, pielęgniarki czy pracownicy sfery sprawiedliwości. Szkoły te nastawione są jednak na dość hermetyczną kategorię społeczną dzieci - pochodzącą z zamożnych domów, w których edukacja jest ważną kwestią. Szkoła demokratyczna pozostaje więc poza zasięgiem finansowym wielu rodziców. Czesne za miesiąc nauki to ok. 800 złotych.

Tworzone alternatywy mają być remedium na problemy szkół publicznych. Ale czy z polską publiczną edukacją naprawdę jest tak źle? W zeszłorocznych badaniach przeprowadzonych przez firmę Pearson, dotyczących poziomu edukacji w 50 krajach świata, Polska zajęła wysokie 14 miejsce. Wyprzedziliśmy większe i bogatsze kraje np. Niemcy, Stany Zjednoczone, Francję czy Norwegię.

Co o zmianach w szkolnictwie sądzą urzędnicy? Irena Pyszyńska-Królak z Kuratorium Oświaty w Poznaniu nie ocenia filozofii i zasad prowadzenia szkoły demokratycznej, ponieważ "do urzędu nie wpłynął wniosek osoby prowadzącej szkołę o nadanie uprawnień szkoły publicznej szkole niepublicznej". A kuratorium nie zajmuje się funkcjonowaniem szkół, które nie są opisane w systemie oświaty. To oznacza, że "Trampolina" i demokratyczna placówka w Warszawie, pozostaną poza nadzorem.

Katarzyna Galant, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (661)