Chciał zabić Gomułkę - stracono go na szubienicy
Zamach na Władysława Gomułkę z 3 grudnia 1961 r. mógł się powieść, gdyż jego sprawca, Stanisław Jaros świadomie zrezygnował z wcześniejszego odpalenia ładunku wybuchowego. Przygotowana przez niego bomba mogła być zabójcza - mówi dr Adam Dziuba z katowickiego oddziału IPN.
02.12.2011 | aktual.: 02.12.2011 08:51
Co wiemy o okolicznościach zamachu na Gomułkę i jakie były jego konsekwencje?
Adam Dziuba: Przygotowania do zamachu Jaros zaczął jesienią 1961 r., więc można założyć, że trwały ok. dwa miesiące.
Rano 3 grudnia 1961 r. zamachowiec dokończył ostatnie przygotowania. Jego ładunek był tzw. "ładunkiem opancerzonym", czyli należało się liczyć z gradem odłamków. Gdy zobaczył, że pojazdowi Gomułki towarzyszył tłum ludzi, zrezygnował z jego odpalenia, obawiając się przypadkowych ofiar. Zdecydował się wykonać zamach, kiedy Gomułka będzie wracał z kopalni. W decydującej chwili pomylił kolumnę transportową; wydawało mu się, że bardzo reprezentacyjne samochody, które poprzedzał wóz Polskiego Radia muszą być kolumną Gomułki. Wówczas odpalił minę, w konsekwencji czego doszło do ofiar wśród ludzi przypadkowo tam zgromadzonych. Gomułka był wówczas jeszcze na terenie kopalni, z której wyjechał później.
Użyty przez Jarosa materiał wybuchowy to melinit z niemieckiej miny znalezionej przez Jarosa. Wszystko w obudowie betonowej, w charakterze przydrożnego słupka, wyposażone w zapłon elektryczny, sterowany z domu Jarosa. Tak przygotowana bomba rzeczywiście mogła zabić.
Co wiemy o Stanisławie Jarosie i dlaczego pozostaje on kompletnie nieznaną postacią?
Stanisław Jaros nie ukończył żadnych szkół, był samoukiem. Nie pracował w sposób stały, jedynie dorywczo. W czasach komunistycznych udawało mu się to dzięki temu, że pełnił swoiste usługi dla ludności. Posiadał wiedzę na temat urządzeń i sprzętu elektrotechnicznego, który naprawiał, a czasami konstruował dla swoich znajomych. Niekiedy pracował dorywczo w kopalni, ale głównie w związku z tym, że potrzebne mu były zapalniki i materiał wybuchowy. Mieszkał samotnie z matką, nie miał żony.
Biografia Jarosa nie jest niczym szczególnie tajnym; opowiada o nim jego siostra. Historycy znają Jarosa, a że tą sprawą interesuje się niewielu ludzi, to jego postać nie funkcjonuje w szerszym odbiorze społecznym.
Jak przebiegało śledztwo i proces?
Wytypowano grupę 500 osób, które mogłyby mieć coś wspólnego z zamachem. Zajmowano się wszelkimi możliwymi tropami, ale w odróżnieniu od masowej inwigilacji po zamachu na Chruszczowa, skupiono się głównie na otoczce technicznej śledztwa: badaniu sprzętu i możliwości jego wykorzystania. Następnie grupę podejrzanych zawężono do 71 osób, u których jednego dnia przeprowadzono przeszukania szukając śladów narzędzi, którymi mogły być wykonane urządzenia inicjujące wybuch, np. cięcie blaszek czy przeginanie blaszek. Szukano też betonu, odprysków, rur kanalizacyjnych, które posłużyły do konstrukcji bomby. To wszystko znalazło się u Jarosa, dlatego też go zatrzymano. W toku śledztwa "załamał się w celi" i rozpoczął współpracę ze śledczymi.
W procesie dano wiarę Jarosowi, że nie chciał zabić Chruszczowa dwa lata wcześniej, jednak uznano, że jego celem było pozbawienie życia Gomułki. Jarosa skazano na karę śmierci. Skazano też dwóch jego kolegów, którzy nie mieli nic wspólnego z zamachem.
Jak motywował swoje czyny?
W toku śledztwa Jaros przyznał się, że jego działalność była wyrazem protestu. Należy jednak pamiętać o pewnym historycznym kontekście. Jego towarzysz z celi, agent SB, opowiadał o różnych bohaterach, którzy występowali pod otwartą przyłbicą, co skłoniło go do zwierzeń. W latach 60. nie było aż takiej negacji terroru indywidualnego. Wówczas z pełną estymą wspominaną np. zamachowców na cara, czy to rosyjskich, czy polskich. Owszem, uważano to za terror, ale także uznawano jako dopuszczalną metodę zwalczania przeciwnika politycznego.
Jaka była skala terroryzmu w okresie PRL i jakiego rodzaju były to działania?
Pamiętamy np. przypadek braci Kowalczyków. Mam wrażenie, że były to jednak odosobnione przypadki.
"Terroryzm" jako taki mógł się pojawić dopiero w latach 80. przy okazji porywania samolotów lub napadów na ambasady. W latach 60. takiego zjawiska nie było; były natomiast zamachy. Oczywiście władza mogła samoistnie nazywać zamachowców terrorystami.
Czy media PRL-owskie informowały o przypadkach terroryzmu? W jaki sposób?
Media w PRL-u nie mogły o tym informować i nie informowały. Był bardzo szczelny parasol ze strony cenzury, a przede wszystkim aparatu bezpieczeństwa. Szczęśliwie dla władzy informacje o zamachach na Chruszczowa i Gomułkę nie przeciekły do prasy zagranicznej. To, że one się nie ukażą w prasie lokalnej było oczywiste - tego rodzaju faktów po prostu nie nagłaśniano. Ukazywały się artykuły o powodzeniu wizyty Gomułki, tyle, że zręcznie pominięto w nich fakt wybuchu.
50. rocznica zamachu na Władysława Gomułkę
"Około godziny 12:06, ulicą Krakowską od strony kopalni, wyjechała grupa samochodów, wśród których znalazły się trzy reprezentatywne limuzyny (...). Gdy auta zrównały się z posesją nr 47, nastąpił wybuch miny ukrytej w przydrożnym słupku. Ranne zostały dwie osoby: dziewczynka, która przebywała akurat w domu przy Krakowskiej 47 i przechodzący w pobliżu górnik wracający z uroczystości. Odłamki posiekały też czarną limuzynę, wziętą przez zamachowca za samochód, którym jechała delegacja partyjno-rządowa" - pisał dr Adam Dziuba z katowickiego oddziału IPN ("Zamachowiec z Zagórza").
Program wizyty Gomułki w Zagórzu był znany mieszkańcom miejscowości przynajmniej od 1 grudnia 1961 r., kiedy to informacje o niej opublikowano na łamach "Trybuny Robotniczej". Z okazji święta górników I sekretarz KC PZPR przyjechał na otwarcie miejscowej kopalni węgla "Porąbka".
Od jesieni 1961 r. na trasie planowanego przejazdu Gomułki prowadzono remont nawierzchni, a dzień przed zamachem domy wzdłuż ulicy zostały dodatkowo barwnie przystrojone.
Za przygotowanie wizyty Gomułki w Zagórzu odpowiadał komendant wojewódzki Milicji Obywatelskiej w Katowicach Franciszek Szlachcic.
W pamięci władz oraz miejscowej ludności wciąż żywe były jednak wydarzenia, do których doszło w Zagórzu 15 lipca 1959 r., kiedy to - w związku z 15-leciem władzy ludowej - do Polski przyjechał I sekretarz KC KPZR, Nikita Chruszczow. Na trasie jego przejazdu eksplodował wówczas ładunek, w wyniku którego ranna została jedna osoba.
3 grudnia 1961 r. niemal w tym samym miejscu, na ulicy, którą przejeżdżać miała kolumna oficjeli z Gomułką na czele, nastąpiła kolejna eksplozja. Sprawcą wybuchu był mieszkaniec Zagórza Stanisław Jaros (ur. 1932).
Wybuch ranił dwie osoby, zniszczył przejeżdżający samochód oraz uszkodził okna w pobliskich domach. W chwili detonacji ładunku wybuchowego Gomułka wraz z członkami delegacji najwyższych władz państwowych znajdował się jeszcze w kopalni. Oficjalne uroczystości miały się tam zakończyć o godz. 14.
Wezwani na miejsce wybuchu funkcjonariusze MO odnaleźli fragment przewodu, który posłużył zamachowcy do detonacji ładunku. Widoczne były na nim ślady cięcia cążkami. Śledczy przyjęli, że osoba odpowiedzialna za wybuch znała się na elektrotechnice i miała dostęp do materiałów wybuchowych.
Niezwłocznie po zamachu SB i MO rozpoczęły akcję "Antena", której zadaniem było wykrycie sprawcy zamachu. W tym celu utworzono specjalne grupy operacyjne, które przesłuchiwały podejrzanych. Grupę potencjalnych zamachowców zawężono do 500, a następnie do 71 osób. 20 grudnia dokonano w ich domach gruntownych rewizji.
Podczas przeszukiwania domu Jarosa znaleziono elektronarzędzia i materiały wybuchowe. Zarekwirowano także cążki, które - jak wykazała późniejsza ekspertyza - pasowały do śladów na przewodzie pozostawionym na miejscu zamachu.
Jaros budził podejrzenia także z uwagi na swój tryb życia. "Miał różnorakie zainteresowania techniczne, nigdzie nie pracował, a jego źródła utrzymania były nieznane" (A. Dziuba, "Zamachowiec z Zagórza").
Po zatrzymaniu Jaros krótko przebywał w Będzinie, skąd następnie przetransportowano go do Centralnego Więzienia w Katowicach. W jego celi zainstalowano podsłuch. Zadanie nakłonienia go do zeznań otrzymał jego współwięzień - agent SB o kryptonimie "11".
7 stycznia 1962 r. w trakcie jednej z rozmów z towarzyszem z celi Jaros przyznał się do własnoręcznego skonstruowania bomby w celu spowodowania eksplozji na trasie przejazdu Gomułki. Zamachowiec powiedział, że jego czyn był manifestacją polityczną oraz wyjawił, że od dawna miał styczność z materiałami wybuchowymi.
- W 1948 r. próbował wynieść z sosnowieckiej fabryki kotłów 100 nabojów oraz części do broni palnej (...). Po trzech latach wysadził w powietrze skrzynkę połączeń telefonicznych i semaforowych w Dąbrowie Górniczej. Potem amonitem ukradzionym z kopalni, w której pracował, zniszczył słup wysokiego napięcia w sosnowieckiej Hucie im. M. Buczka i koparkę w kopalni +Kazimierz+. W śledztwie miał przyznać się też do wysadzenia w marcu 1953 r. transformatora w kopalni "Stalin" - powiedziała Anna Zechenter z krakowskiego oddziału IPN.
Śledztwo w sprawie zamachu było utajnione, podobnie jak trwający od 9 do 25 maja 1962 r. proces przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach.
Za próbę zabicia najwyższego przedstawiciela państwa Jaros został skazany na karę śmierci. Wyrok nie został zrewidowany, a Rada Państwa nie skorzystała z łaski względem zamachowcy. Powieszono go 5 stycznia 1963 r.
Sprawa zamachu na Gomułkę dokonanego przez Stanisława Jarosa nie została utrwalona w pamięci zbiorowej.