Piloci Jaka-40 narazili życie pasażerów? Eksperci podzieleni
Prokuratura oceni, czy lądowanie Jaka-40 w Smoleńsku było wykroczeniem dyscyplinarnym czy przestępstwem, środowisko lotnicze nie jest w tej sprawie jednomyślne - powiedział redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" Grzegorz Sobczak.
Do prokuratury wojskowej wpłynęło zawiadomienie dowódcy Sił Powietrznych gen. Lecha Majewskiego o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez załogę Jaka-40 przy lądowaniu w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Jak ujawniła prokuratura, wojsko ustaliło, że załoga lądowała w warunkach atmosferycznych poniżej minimalnych, do których była wyszkolona, czym mogła naruszyć przepisy wykonywania lotów.
Jak-40 z dziennikarzami na pokładzie wylądował w Smoleńsku na kilkadziesiąt minut przed katastrofą polskiego Tu-154M. W chwili lądowania warunki na lotnisku były już bardzo trudne. Stenogramy rozmów świadczą, że kontrolerzy nie widzieli samolotu i zamierzali go skierować na drugi krąg.
Pytany o to Sobczak przyznał, że w środowisku związanym z lotnictwem dyskutowano o tej sprawie. - Była zgodna opinia, że sprawa musi być wyjaśniona, ale już nie było zgody co do tego, czy i jakie konsekwencje powinni ponieść piloci: karne lub dyscyplinarne - mówił Sobczak.
Według niego zdaniem jednych dyskutantów w lotnictwie cywilnym poprzestano by na konsekwencjach dyscyplinarnych, według innych powinno się wziąć pod uwagę, iż w wyniku lądowania w Smoleńsku doszło do narażenia życia pasażerów Jaka.
- Zważywszy na to, kto złożył doniesienie to myślę, że jest ono solidnie udokumentowane. Nie wiemy, jakie będą rozstrzygnięcia prokuratury i sądu. Pamiętajmy, że załoga Jaka na swoją obronę mówiła o niesprawnej radiostacji - przypomniał.
Naczelny "Skrzydlatej Polski" objaśniał też kwestię tzw. minimów atmosferycznych załogi, lotniska i samolotu, z których wynikają możliwości lądowania w określonych warunkach atmosferycznych. W minimach określa się dopuszczalną widoczność i wysokość podstawy chmur. - Minima ustanowiono po to, aby załoga - mając określone informacje o pogodzie - miała możliwość bezpiecznego przerwania procedury podejścia do lądowania - podkreślił.
Zasadą jest, że im lepiej wyposażone w sprzęty nawigacyjne lotnisko, tym niższe są na nim minima - są i takie lotniska, gdzie dzięki używanemu tam sprzętowi minimum wynosi zero metrów. - Mogą z tego korzystać oczywiście tylko te samoloty, na których wyposażenie współpracuje z urządzeniami lotniskowymi - dodał Sobczak.
Jak mówił, minima samolotu zależą m.in. od jego maksymalnej szybkości, z czego z kolei wynika szybkość podchodzenia lądowania i - co za tym idzie - czas reakcji załogi. Minimum dla załogi wynika natomiast z tego, na jakim poziomie jest ona wyszkolona. - Sprawdza się to poprzez okresowe egzaminy, które muszą zdawać załogi - od ich wyniku zależy przyznane załodze minimum - wyjaśnił Sobczak.
Ekspert przypomniał zasadę, że w czasie lądowania na danym lotnisku ze względów bezpieczeństwa obowiązuje najmniej korzystne z minimów - czy to lotniska, czy załogi, czy samolotu.