Państwo Islamskie u wrót Europy. Egipt i Włochy chcą interwencji
Morderstwo dwudziestu jeden egipskich chrześcijan zwróciło uwagę świata na alarmującą rzeczywistość: coraz większe wpływy Państwa Islamskiego w Libii - ledwie kilkaset kilometrów od wybrzeży Starego Kontynentu. Tym razem, Europa chce odpowiedzieć siłą.
17.02.2015 | aktual.: 17.02.2015 10:16
"Niedawno widzieliście nas na pagórkach al-Szamu [Lewantu], gdy odrąbywaliśmy głowy tym, ktorzy od dawna nosili krzyż. (...) Dziś jesteśmy na południe od Rzymu, w kraju islamu, w Libii. O krzyżowcy! Bezpieczeństwo będzie dla was tylko pobożnym życzeniem(...)" - zapowiada zamaskowany, mówiący z amerykańskim akcentem mężczyzna, "bohater" najnowszego propagandowego filmu Państwa Islamskiego. Jak oznajmia napis, ziemia, na której stoi, to plaża nieopodal Trypolisu, największego miasta Libii. Chwilę później, po bestialskim zamordowaniu 21 egipskich chrześcijan, ten sam mężczyzna wznosi swój nóż na północ i odgraża się: "I podbijemy Rzym, za zgodą Allaha, zgodnie z obietnicą Proroka" - po czym, w kolejnym ujęciu, widzimy jak czerwona od krwi woda odpływa w ku wybrzeżom położonej 300 kilometrów dalej Malty i 450 kilometrów Sycylii.
Symbolika ostatniej sfilmowanej "wiadomości" terrorystów ISIS dla Zachodu jest aż nadto oczywista - podobnie jak aż nadto znajoma jest jej treść. Jednak choć groźby wypowiadane przez dżihadystów są - jak zwykle - wypowiadane na wyrost, to zwracają one uwagę na alarmujący problem coraz większej siły Państwa Islamskiego nad Morzem Śródziemnym - i to w kraju przez który prowadzi największy szlak imigrantów z Afryki Północnej do Europy.
Film ISIS przypomniał też Zachodniej publiczności jeszcze jeden zapomniany fakt: toczącą się od wielu miesięcy wojnę domową między nieuznawanym, kontrolowanym przez islamistów spod znaku Bractwa Muzułańskiego Powszechnym Kongresem Ludowym w Trypolisie, a siłami generała Chalida Haftara, lojalnymi wobec wybranego w maju nowego parlamentu, którego siedziba aktualnie znajduje się w Tobruku. Od października, w dynamikę zmagań o władzę nad krajem wkroczyła trzecia siła. Wtedy to w Dernie, 100-tysięcznym mieście na wschodzie Libii, lokalne grupy radykalnych islamistów, zadeklarowały lojalność Państwu Islamskiemu i zdobyły miejscowość, po czym - mimo że Libię od Iraku dzialą tysiące kilometrów - ogłosiły się nowym "wilajetem", czyli prowincją Kalifatu. Na jednej miejscowości się jednak nie skończyło.
- Libia, a szczególnie jej wschodnia część, to dzisiaj matecznik islamistów powiązanych z Państwem Islamskim - mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert fundacji Amicus Europae - Są na tyle silni że już zaczęli stopniową ekspansję, zarówno w kierunku Tobruku, jak i granicy z Egiptem,
W zeszłym tygodniu zdobyła kontrolę nad częścią Syrty, kolejnego 100-tysięcznego miasta będącego jednym z ośrodków przemysłu naftowego w Libii. Obiektem operacji ISIS stał się także dwa największe miasta Libii - Benghazi i sam Trypolis, gdzie terroryści organizacji przeprowadzili samobójczy atak na Hotel Corinthia (5 ofiar śmiertelnych) i zamachy bombowe na ambasady Algierii, Egiptu i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. - W sensie militarnym siły PI w Libii – wliczając w to wszystkie formalnie i nieformalnie współpracujące z kalifatem struktury – szacuję ostrożnie na ok. 15 – 20 tys. ludzi, w większości weteranów wojny z 2011 r., a więc doświadczonych i zaprawionych w bojach - mówi Otłowski - Prawda jest jednak taka, że im więcej terenu kontrolują, tym większe zasoby kadrowe mają do dyspozycji – zarówno w postaci ochotników, jak i rekruta z poboru. Tak więc każdy miesiąc to wzrost ich sił - dodaje.
- Należy jednak pamiętać, że sytuacja w Libii jest zdecydowanie różna od tej w Iraku, gdzie ISIS kontroluje duże terytorium. Tu pod kontrolą są pojedyncze części miast, czy pojedyncze budynki i radiostacji. Nawet w Dernie nie mają władzy nad całym miastem, tylko muszą walczyć o tę kontrolę z innymi radykalnymi grupami - mówi Mattia Toaldo, ekspert Europejskiego Centrum Spraw Zagranicznych (ECFR).
Wzrost zagrożenia dżihadystami jest jednak na tyle duży, że zjednoczył dwie główne strony wojny domowej - Trypolis i Tobruk - do pojednawczych sygnałów. Rząd islamistów oznajmił bowiem w poniedziałek o swojej chęci współpracy z siłami Haftara w zwalczaniu ISIS. Dopiero jednak czwartkowy mord na Koptach z Syrty - którzy do Libii przybyli z Egiptu w poszukiwaniu pracy - zwrócił uwagę szerszego świata na obecność dżihadystów z ISIS u wrót Europy. - Państwo Islamskie od dawna rosło w siłę w Libii, ale ten ostatni akt terroru może być punktem zwrotnym w tej wojnie - ocenia Toaldo.
Mowa o interwencji zbrojnej, o którą od maja zeszłego roku prosił rząd w Tobruku, a która teraz - za sprawą zagrożenia Państwem Islamskim - może stać się faktem. Pierwsze sygnały ku temu dały rządy państw Unii Europejskiej znajdujące się najbliżej Libii. O interwencję pod egidą ONZ zaapelował premier Włoch Matteo Renzi, zaś jego inicjatywę niemal natychmiast poparł premier Malty Joseph Muscat. Chodzi o misję pod przewodnictwem Włoch, lecz wspartą wojskami innych państw i mandatem ONZ. Zdaniem eksperta ECFR, szanse na to są coraz większe.
- Wiele innych państw, takich jak Egipt czy Algieria, które są bezpośrednio zagrożone działaniami ISIS, jest również zainteresowanych interwencją. Jeśli zaś chodzi o legitymację Rady Bezpieczeństwa ONZ, to w przeciwieństwie do sytuacji w Syrii, Rosja prawdopodobnie nie będzie blokować rezolucji, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie zbliżenie między Rosją a Egiptem - komentuje ekspert. Wskazuje, że debata nad pomysłem Renziego ma mieć miejsce w czwartek we włoskim parlamencie. - Nie zdziwiłbym się, gdyby przez to przyspieszenie ostatnich dni debata nie została przesunięta na wcześniej. Albo nawet gdyby Renzi podjął decyzję samodzielnie - dodaje.
Na konsultacje - ani z ONZ, ani z parlamentem - nie czekał natomiast Egipt. W ataku odwetowym przeprowadzonym zaledwie kilka godzin po publikacji filmu z morderstwa Koptów, egipskie lotnictwo zbombardowało pozycję ISIS w Darnie, choć ich efekt - mimo koordynacji z libijskim rządem - jest niejasny. Według oficjalnego komunikatu władz w Tobruku, zabitych zostało 50 dżihadystów. Jednak jak podała agencja Associated Press, powołując się na anonimowe źródła w libijskich służbach bezpieczeństwa, zabito nie pięćdziesięciu terrorystów, lecz pięciu cywilów - dwie kobiety i troje dzieci.
Rząd generała es-Sisiego na pojedynczej akcji odwetowej poprzestać jednak nie zamierza. Jak poinformował rzecznik prasowy prezydenta, egipski przywódca odbył już serię konsultacji ze swoimi odpowiednikami z Włoch i Francji, a do tego wysłał do Nowego Jorku swojego ministra spraw zagranicznych do Nowego Jorku, by naciskał w tej sprawie w oficjeli ONZ i innych członków Rady Bezpieczeństwa. Być może efekty tych nacisków poznamy już w środę - właśnie wtedy w Waszyngtonie odbędzie się bowiem konferencja światowych przywódców poświęcona temu, jak przeciwdziałać terroryzmowi. Nie wszyscy są jednak przekonani co do sensu ewentualnej interwencji.
- Wątpię, żeby Rzym wiedział dzisiaj co chce osiągnąć w Libii - może poza zastopowaniem napływu uchodźców na Lampedusę - komentuje Tomasz Otłowski - Sytuacja w Libii przypomina dziś to, co działo się w latach 90. ub. w. w Somalii: totalny chaos, anarchia, walki wszystkich ze wszystkimi. Nie wiadomo kogo poprzeć, na kim oprzeć odbudowę polityczną, które ugrupowanie jest warte zaufania i inwestowania sil i środków. Już dzisiejsza sytuacja w Syrii jest o niebo lepsza - dodaje. Ekspert zauważa ponadto, że jeśli do interwencji wojskowej dojdzie, to prawdopodobnie nie będzie skuteczna.
- Jeśli więc do czegoś dojdzie, to skończy się jak zwykle na samych nalotach, które nic w sensie strategicznym, politycznym i wojskowym nie zmienią. Zwiększą jedynie propagandową wiarygodność i nośność haseł islamistów z PI.