Niemiecki dziennikarz napisał o katastrofie smoleńskiej. Ta książka już wywołała spore emocje
Niemiecki dziennikarz Jürgen Roth stara się wyjaśnić powody katastrofy smoleńskiej. Mimo że jego książka ukazała się dopiero 8 kwietnia, w Polsce media zajmują się nią już od miesięcy. Natomiast niemieccy dziennikarze wstrzymują się z oceną do jej przeczytania. Jak również dlatego, że jej autor jest za Odrą postacią kontrowersyjną - pisze niemiecka korespondentka Wirtualnej Polski Agnieszka Hreczuk.
To chyba jedyna taka publikacja w historii wydawnictwa Econ. Na stronie Amazona i innych księgarni internetowych można było przeczytać tylko, że "jej temat jest tak niesamowity, iż musi zostać utrzymany w tajemnicy do czasu pojawienia się książki oficjalnie na rynku" - czyli do teraz. 8 kwietnia, na dwa dni przed rocznicą katastrofy w Smoleńsku, ukazała się książka Jürgena Rotha "Verschlussakte S." ("Tajne dokumenty S."). Na prawie 300 stronach publikacji niemiecki dziennikarz starał się przeanalizować przyczyny tragedii, w wyniku której zginął polski prezydent i 95 towarzyszących mu osób. "Wypadek, zaniedbanie czy zamach?" - pyta autor.
W Polsce już głośno
Nim jeszcze ukazała się na rynku, książka Rotha od miesięcy była opisywana w polskich mediach, zwłaszcza prawicowych. Już samo to, że tematem zajął się Niemiec, było rzeczą niezwykłą. "Niemiecki dziennikarz śledczy ma dowody na zamach" - krążyło po internecie. "To niesamowite, jaki jest odzew na moją książkę, choć nikt jej jeszcze nie przeczytał" - pisał z kolei na swoim facebookowym profilu najwyraźniej zaskoczony sam Jürgen Roth.
Na jego stronie mnożą się tymczasem podziękowania po polsku, rzadziej po angielsku czy niemiecku. "Dziękuję za odwagę, dziękuję za książkę", "Nareszcie ktoś powiedział prawdę", piszą polscy internauci. Choć zdarzają się i krytyczne komentarze: "Antoni Macierewicz w niemieckim wydaniu, nie wierzę". Pojawiają się też następne wątki sensacyjne. W.G., polski dziennikarz konserwatywnej gazety podający się za znajomego Rotha, napisał na swoim koncie na Facebooku, że ten podobno znalazł powiązanie między katastrofą smoleńską i zabójstwem Niemcowa. Sam Roth jest jednak zaskoczony. "Chyba ten pan puścił wodze fantazji" - dementował wpis polskiego kolegi na własnym profilu niemiecki autor. "Nie wiedziałem się z nim od ponad roku, nie mogłem więc do niego z takimi informacjami dzwonić" - dodał.
W Niemczech coraz głośniej
Niemieckie media na razie nie poświęciły książce dużo uwagi. Powodem może być to, że wydawnictwo nie udostępniło przed 8 kwietnia dziennikarzom nawet tradycyjnych materiałów prasowych ani egzemplarzy do recenzji. Według Juliane Junghans z wydawnictwa Econ, która wydała "Verschlussakte S.", to może się teraz zmienić. - Od rana dostajemy liczne zapytania w sprawie książki z niemieckich redakcji - zapewnia w rozmowie z Wirtualną Polską i dodaje: - Sądzę, że w związku z rocznicą katastrofy to zainteresowanie w Niemczech wzrośnie.
Ogólne informację o książce podała regionalna "Stuttgarter-Zeitung" w tekście "Katastrofa w Smoleńsku - co wie o niej niemiecki wywiad?". Gazeta podkreśliła jednocześnie, że agencja wywiadu (BND, Bundesnachrichtendienst) dementuje informacje, na których oparł swoją publikacje Roth. W sensacyjnym tonie wspomniał o książce o Smoleńsku na swojej stronie internetowej także "Bild", należący do wydawnictwa Axel-Springer największy dziennik bulwarowy w Niemczech (odpowiednik polskiego "Faktu"). "Czy Moskwa zabiła prezydenta Polski, a BND o tym wiedziało?" - zatytułował "Bild" swój tekst. A w artykule sam daje na to pytanie odpowiedź: "To nie był wypadek tylko morderstwo!". Podobno, jak sugeruje bulwarówka, tak twierdzi autor "Verschlussakte S.". Czy na pewno?
Dziennikarze "Bilda" zapewne również nie mieli dostępu do książki, ale nie sprawdzili też strony internetowej i profilu Jürgena Rotha na Facebooku. "Czy dziennikarze nie rozumieją sensu znaku zapytania?" - komentował bowiem autor książki reakcję polskich mediów. I tłumaczył jednej z dziękujących mu (przyszłych) czytelniczek: "Nie mogę udowodnić zamachu. Wskazuję tylko na liczne, oburzające zaniedbania i mataczenia w śledztwie ze strony polskich i rosyjskich służb".
Jak dotąd od sprawy dystansuje się niemiecki wywiad, na którego materiał powołuje się Jürgen Roth. - Taki dokument nie został odnaleziony w naszych archiwach - stwierdził jedynie rzecznik BND, Martin Heinemann, w rozmowie ze "Stuttgarter Zeitung". W rozmowie z Wirtualną Polską rzecznik nie chciał wypowiadać się na temat książki ani możliwych kroków przeciwko autorowi "do czasu zapoznania się z treścią książki pana Rotha". - BND w żadnym momencie nie było zdania, że w Smoleńsku chodziło o zamach, nie mówiąc już o tym, że miałoby takie informacje przekazywać rządowi niemieckiemu – zapewnił.
Kontrowersje wokół autora
Prognozy Amazona przewidują, że książka Jürgena Rotha będzie się bardzo dobrze sprzedawać. Tego spodziewa się też Juliane Junghans z wydawnictwa Econ: - Książki Jürgena Rotha zawsze lądują na liście bestsellerów, więc i tym razem nie mieliśmy obaw, że będzie hitem.
Rzeczywiście, inne tytuły tego autora schodzą z półek księgarni, a on sam ma grono stałych fanów. "Jürgen Roth jest najbardziej znanym prasowym i telewizyjnym dziennikarzem śledczym w Niemczech" - tak przedstawiają go polskie media i wydawnictwo. Ale nie wspominają o tym, że jest on też jednym z najbardziej kontrowersyjnych autorów. Roth nie zajmuje się bowiem zwykłym dziennikarstwem śledczym, ale raczej tropieniem spisków politycznych. "Zajmuje się tematami, którymi nie chcą się zajmować inni dziennikarze" - opisują go w sieci fani i księgarnie.
Ma na swoim koncie kilkadziesiąt książek i reportaży telewizyjnych, głównie o korupcji w Niemczech i Europie Środkowo-Wschodniej. Pisał o Putinie, Gazpromie, niemieckiej przestępczości zorganizowanej, handlu narkotykami, ale i... polskiej mafii. Stoi na stanowisku, że struktury mafijne rządzą w gospodarce i polityce środkowoeuropejskiej. Co ciekawe, choć jest związany z SPD (niemiecką socjaldemokracją), ma bardzo krytyczny stosunek wobec Putina i Rosji, a jego książka o Gerhardzie Schröderze zakończyła się sprawą sądową wytoczoną przez byłego kanclerza.
Jak twierdzi Roth, w swoich dochodzeniach opiera się na "sobie tylko znanych i zaufanych źródłach". Jednak takich dokumentów i informacji nie sposób zweryfikować. W przeszłości często okazywało się, że podane wiadomości były fałszywe. Nie wiadomo nawet, czy rzeczywiście istnieli opisywani informatorzy. Sąd kilkakrotnie udowodnił dziennikarzowi, że nigdy nie rozmawiał z osobami, na które w książkach się powoływał bądź wręcz oskarżał.
Tak było m.in. w przypadku książki "Die Graue Eminenz" ("Szara eminencja"). Proces wytoczył mu człowiek, którego Roth przedstawił jako ważną figurę w mafijnych strukturach, na podstawie znajdujących się - podobno w rękach autora - dowodów. Jak się okazało, Roth nigdy nie spotkał się z oskarżaną w książce osobą i nie dał jej możliwości przedstawienia swojego punktu widzenia. Tymczasem człowiek ten okazał się niewinny, a Roth przegrał sprawę. Sąd zarzucił mu złamanie podstawowych zasad dziennikarstwa. - Popełniłem błąd. Nigdy nie mówiłem, że jestem bezbłędny - przyznał wtedy Jürgen Roth. Książka została wycofana ze sprzedaży, autor musiał zapłacić odszkodowanie bohaterowi, podobnie jak innej postaci ze swojego reportażu telewizyjnego.
Osoby opisywane przez Rotha kilkakrotnie wytaczały mu bowiem procesy, które kończyły się niepomyślnie dla autora. Jak tłumaczył dziennikarz w mediach, "przegrywał nie ze zwykłymi ludźmi, ale przestępczymi szychami". Choć akurat wygrał w sprawie wytoczonej przez bułgarskiego ministra Petkowa. Przegrał za to w kilku innych.
Inni dziennikarze krytyczni
O swoim koledze niechętnie mówią inni niemieccy dziennikarze. Wielu, anonimowo, zarzuca mu publikowanie niesprawdzony informacji, byle tylko doprowadzić do sensacji. - Bazuje na strachu ludzi i ich chęci wyjaśnienia wszystkiego istnieniem jakiegoś "wrogiego systemu" - mówi jeden z berlińskich autorów prasowych. - Zrobił swoimi książkami sporo dobrego, ale i sporo złego - ocenia ostrożniej inny młody dziennikarz pracujący dla programów śledczych niemieckiej telewizji publicznej, dodając: - Nie da się całościowo ocenić jego pracy, trzeba rozpatrywać konkretne przypadki.
Roth doszukuje się drugiego dna w każdej sprawie. Problem polega na tym, że czasami drugiego dna po prostu nie ma. Pewien niemiecki dziennikarz, również chcący zachować anonimowość, wskazuje na sprawę "saksońskiego bagna", w którą też włączył się Jürgen Roth. Zaczęło się od wypadku - utonięcia dziecka, wokół którego rozkręciła się sensacyjna historia. Ponieważ część mieszkańców nie mogła zaakceptować powodu utonięcia, doszukiwała się za tym zdarzeniem spisku kierowanego przez skorumpowanych policjantów, prawników i regionalnych polityków. Z nieszczęśliwego wypadku rozwinęła się kampania przeciwko (domniemanej) mafii korupcyjnej. I tu Roth przypisał jednemu ze świadków nieprawdziwe informacje. Jak potem przyznał, rzeczywiście nie rozmawiał z nim, "bo i tak nie traktował go jako osobę wiarygodną".
Sam Jürgen Roth, mimo licznych prób, nie odpowiedział na żaden wysłany przez nas e-mail.