Najnowszy sondaż: PiS o włos od wygranej
Poprzedni komentarz dla Wirtualnej Polski zakończyłem stwierdzeniem, że "wybory mogą się okazać prawdziwym thrillerem politycznym". Okazuje się, że ten thriller zaczął się już nieco ponad tydzień przed 9 października, kiedy kolejne sondaże zaczęły potwierdzać, iż dwie główne siły polityczne idą właściwie łeb w łeb. Biorąc pod uwagę, jaka liczba badań potwierdziła do dziś ten stan rzeczy, można go chyba uznać za stosunkowo pewny. Wszak przede wszystkim warto patrzeć na tendencje.
Przeczytaj też: Omówienie wyników sondażu - Szokujące wyniki sondażu! Dystans między PO i PiS wynosi tylko... Komentarz Mariusza Janickiego - To było kompletne zaskoczenie dla Tuska
Możliwości - gdy idzie o pierwsze i drugie miejsce - są teraz dwie. Pierwsza - że względna równowaga przetrwa do dnia wyborów, a w ostatecznym rozrachunku może się okazać, iż o zwycięstwie zdecyduje ledwie kilkaset tysięcy głosów. Druga - że w ostatnich dniach kampanii wydarzy się coś, co zdąży jeszcze mieć odbicie w ostatnich sondażach, a te celnie wskażą wyraźnego zwycięzcę.
Ja stawiam na pierwszy wariant. Kampania PiS była jak dotąd dobrze zorganizowana, a przede wszystkim - poza drobnymi lapsusami, których przeciwnikom nie udało się dobrze wykorzystać - była konsekwentna i spójna w niereagowaniu na prowokujące gesty przeciwnej strony. Niewiele było też w niej gwałtownej retoryki, której można by użyć do dezawuowania ugrupowania Kaczyńskiego. Doskonałym przykładem była wizyta prezesa Kaczyńskiego w programie Tomasza Lisa, publicysty, mówiąc delikatnie, mocno niechętnego PiS. Gospodarz politycznego show był spięty, agresywny, napastliwy. Jego gość - niemal przez cały czas rozluźniony, swobodny, defensywny, unikający ryzykownych i mocnych stwierdzeń.
Na ostatniej prostej Platforma wydaje się dramatycznie zdesperowana, widać bowiem, że sięga - ona sama, a także przychylne jej media - po sposób ograny i chyba już w dużej mierze zużyty, jakim jest straszenie PiS-em. Przybiera to rozmiary tak groteskowe, że w niektórych wypadkach dogania, a nawet przegania słynny skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju z cyklu "Posiedzenie rządu", zatytułowany "Jak PiS dojdzie do władzy...". Wpisuje się w to i okładka ostatniego numeru "Wprost" z wyznaniem Jakuba Wojewódzkiego, iż "boi się PiS", i spot PO, w którym zwolenników PiS utożsamia się ze stadionowymi bandytami czy agresywnymi babciami.
Czy ta taktyka, wprowadzona w ostatniej chwili w takim natężeniu, okaże się skuteczna? W jakiejś skali zapewne tak. Jest część wyborców, podatnych na czysto emocjonalny przekaz - a z takim mamy w tym wypadku do czynienia - i ich być może ta "kampania strachu" skłoni, aby zagłosować na PO, choćby z najwyższą niechęcią. Uważam jednak, że będzie to zbyt mała grupa, aby zasadniczo odmienić proporcje poparcia. Ta narracja jest szyta zbyt grubymi nićmi, PiS zbyt skutecznie ją neutralizuje, przede wszystkim zaś Prawu i Sprawiedliwości w znacznej mierze udało się coś bardzo trudnego: zdjęcie z siebie piętna wiecznej obciachowości. To piętno była w ogromnej mierze warunkiem skuteczności prowadzonej przez Platformę kampanii strachu. Bez niego ta taktyka jawi się raczej jako farsa.
Priorytety obu głównych graczy nie zmieniły się od paru miesięcy. Platforma nadal walczy o zwiększenie frekwencji, czyli nakłonienie do zagłosowania tych swoich potencjalnych zwolenników, którzy na razie nie mają takiego zamiaru. PiS walczy głównie o to, aby nie dostarczyć przeciwnikowi amunicji do tej kampanii. Jednak zbliżające się do siebie poparcie dla głównych protagonistów tego sporu sprawia, że dla PiS otwiera się nowa możliwość: próba dotarcia ze swoim przekazem do zniechęconych, którzy nie mieli zamiaru głosować, sądząc, że Prawo i Sprawiedliwość i tak nie mają szans na zwycięstwo. Efekt uspokojenia - dobre sondaże demobilizujące elektorat - PiS-owi akurat nie grozi.
Ciekawie jest w dalszej części stawki. Ruch Palikota tylko o trzy punkty za słabo sobie radzącym SLD. Większość komentatorów zadaje sobie dzisiaj pytanie, czy Ruch Palikota zdobędzie faktycznie tak wysokie poparcie w wyborach, czy jego pozycja w sondażach nie przełoży się na wynik wyborczy. Stawiałbym raczej na to drugie, ale bez stuprocentowego przekonania.
Jeżeli przyjąć, że sondażowe poparcie dla Sojuszu jest przeszacowane (to całkiem możliwe, bo część respondentów może wskazywać na tę partię z przyzwyczajenia, ale przy urnie mogą zmienić zdanie), może się okazać, że obie partie wejdą do sejmu z podobnym poparciem i bardzo podobną liczbą mandatów. To da interesujący układ i mocno skomplikuje sejmową arytmetykę. Jeśli PO i PSL (zakładając, że partia Waldemara Pawlaka chciałaby powtórzenia koalicji z Platformą) wciąż miałyby za mało głosów, aby zyskać większość, to kto mógłby dojść do koalicji? Czy słaby Sojusz chciałby się znaleźć w roli trzeciego koalicjanta? A gdyby do uzyskania większości wystarczyło posłów PO i SLD - czy oba ugrupowania zdecydowałyby się na taki układ? Przecież Sojusz miałby wszelkie podstawy, aby obawiać się, że zostanie skonsumowany przez silniejszego partnera. Czy możliwy byłby wariant bez PSL, ale z RP i SLD? Czy SLD zgodziłby się dzielić koalicję z podgryzającym go od lewej strony Palikotem? Czy z kolei PSL mógłby być w koalicji z
agresywnie lewicowym i antyklerykalnym RP? Czy możliwy jest rząd PiS z PSL?
Kombinacji jest sporo, a nawet jeszcze więcej, jeżeli uwzględnić, że po wyborach przyjdzie czas nie tylko na zmagania związane z podziałem łupów w poszczególnych wariantach koalicyjnych, ale też na spory o przywództwo wewnątrz samych ugrupowań. Tu spokojne mogą być PiS, PSL i RP (chyba to ostatnie ugrupowanie pogrążą procesy i dochodzenia, co jednak raczej mu nie grozi, o ile miałby stać się koalicjantem PO). W SLD niemal pewne są ostre spięcia. Nie można też wykluczyć, że w przypadku słabego wyniku Platformy dojdzie do głosu frakcja niechętna Tuskowi, choć trudno raczej spodziewać się natychmiastowego powyborczego przewrotu. Stosunek do poszczególnych wariantów koalicyjnych będzie także funkcją walk wewnątrzpartyjnych.
Co więcej, nie zapominajmy, że w grze będzie prezydent Komorowski, który niedawno kolejny raz przypomniał, iż nie ma obowiązku powierzać misji stworzenia rządu liderowi ugrupowania, zdobywającemu najwięcej głosów.
A teraz proszę sobie przypomnieć, jak prosto i jasno wydawała się wyglądać sytuacja jeszcze rok temu: Platforma wygrywa z dużą przewagą nad PiS, trzecie dobiega do mety SLD, czwarte PSL. Najpewniejszym wariantem jest powtórka koalicji PO-PSL. Różnica między prognozami z tamtego czasu a stanem rzeczy na kilka dni przed wyborami pokazuje, że polska polityka, nawet gdy przybiera pozornie uporządkowaną postać, pozostaje nieprzewidywalna.
Łukasz Warzecha, publicysta "Faktu" specjalnie dla Wirtualnej Polski