Nadeszła era "homo rydzykus"
Nie przewidywaliśmy w roku 1989 czegoś, co można nazwać "duchowością radiomaryjną" – powiedział w wywiadzie udzielonym Wirtualnej Polsce religioznawca prof. Zbigniew Mikołejko. Prezentujemy kolejny głos w dyskusji na temat zmian, jakie zaszły w społeczeństwie polskim po 1989 roku.
Dla znacznej części ludzi, którzy myśleli o demokracji jako przyszłości, katolicyzm polityczny wydawał się niemożliwy. "Mariaż tronu i ołtarza" jawił nam się jako strasznie odległy i przeżyty, należący do pewnej historii. Okazuje się, że szczególnie lata 90. okazały się w tym aspekcie bardzo trudne. Pewne pretensje do instytucjonalnego zakorzeniania się były bardzo mocno wyrażane przez Kościół, m. in. do zaangażowania się księży w politykę. Nie spodobało się to społeczeństwu. Wszystkie formacje polityczne, które się wyłaniały z katolicyzmu przegrywały ostatecznie i były marginalizowane. W późniejszej fazie naszej demokracji, w drugim dziesięcioleciu, nastąpiło większe zdystansowanie i wycofanie się Kościoła. Nie oznacza to, że skuteczność zakorzenienia w instytucjach, czy w prawie była mniejsza.
Wymiar socjologiczny zmian
Nie przewidywaliśmy w roku 1989 czegoś, co można nazwać "duchowością moherowych beretów" i "duchowością radiomaryjną", bo to jest jakaś forma duchowości. Co więcej myślę, że nawet środowiska wewnątrzkościelne tego nie przewidywały. Jednym ze skutków komunizmu byli ludzie "niczyi”: starzy, zdegradowani, zepchnięci na margines przez całą modernizację, a przede wszystkim nieważni, w związku z tym nasyceni lękiem i agresją. Nikt się nimi nie interesował do czasu, gdy pojawił się ojciec Rydzyk i formacja, która nadała im pewną jednolitość i zwartość. W debacie, która odbywała się w Centrum Jana Pawła II na Uniwersytecie Warszawskim postawiono pytanie w związku z tą formacją: era mohera czy Era Wodnika? Uważam, że nie ma sprzeczności i to, co jest radiomaryjnością, jest również populistycznym, narodowo-katolickim Wodnikiem, swoistym New Age. Jest to patchwork rozmaitych nienawiści, lęków i ksenofobicznych reakcji z nowymi formami wyrazu. Swoisty kościół ludowy, który jeśli się przyjrzeć temu uważnie pozostaje poza
doktryną wiary w rozmaitych szczegółach. W ten sposób powstaje mieszanka niekoniecznie religijnych sensów z pewnymi szczątkami religijnego fundamentalizmu. Są to tylko znaki zewnętrzne tego, co się stało głębiej.
Zaczęły się realizować i ujawniać pewne analizy socjologiczne. Ksiądz profesor Władysław Piwowarski opisywał religijność społeczeństwa polskiego późnego komunizmu podając, że jego dwie trzecie to nieświadomi heretycy. Ksiądz Piwowarski mówił, że religijność polska nie jest religijnością codzienną, a odświętną, niedzielną. Istniały dwa katolicyzmy – ten, który w jakiejś mierze był głęboki i taki, który wynikał z tradycji, wartości, a nieświadomie pozostawał heretycki. Rok 1989 doprowadził do polaryzacji i pozostał katolicyzm pogłębionej wiary i przywiązania do dekalogu, natomiast z katolikami odświętnymi coś się stało. Zaczęli, pod wpływem konsumpcjonizmu i otwartości, zmierzać w stronę formacji, którą Jan Paweł II nazywał ateizmem praktycznym. Ten proces zaczął być coraz bardziej widoczny, a jest on przykryty konformizmem społecznym, szczególnie w małych miejscowościach. Pracuje przymus społeczny, według którego trzeba chodzić do kościoła. W mniejszym stopniu dotyczy to ludzi młodych. Pozostaje zewnętrzny,
praktyczny i sprowadzający zachowania religijne do rudymentów katolicyzm, w imię którego należy się po katolicku ochrzcić, zaślubić i pogrzebać. I to właściwie wszystko. Czasem trzeba się pokazać na mszy, choć często i od tego się ucieka. Zwłaszcza w wielkomiejskich środowiskach, gdzie ludzie znajdują się poza kontrolą parafii i najbliższego sąsiedztwa.
Puste kościoły
Często w Polsce słyszymy zapewnienia środowisk religijnych, że u nas kościoły są jeszcze pełne, a na Zachodzie są puste. Głęboko się z intencją tej diagnozy nie zgadzam, bo ona zakłada, że jest krzepko i bardzo dobrze. Odpowiedź moja ma tą uwagę i pocieszającą konstatację, że rzeczywistości pustych kościołów Zachodu odpowiada w Polsce rzeczywistość pustych form religijnych. Wyniki badań prof. Ireny Borowik pokazują, że ludzie nie rozumieją treści podstawowych przekazów wiary. Wszystko jedno czy są to prawosławni, czy katolicy. Skoro nie rozumieją, to można ten przekaz wiary wypełnić czymkolwiek.
Kościoły na Zachodzie są puste, ale to nie znaczy, że człowiek zachodu przestał być człowiekiem religijnym. Nadal jest homo religiosus, który ma potrzeby duchowe, tylko zaspokaja on te potrzeby poza instytucjami i poza zewnętrznymi rytuałami w obrębie tego, co się nazywa religią niewidzialną, czyli taką która nie potrzebuje zewnętrznych przejawów. Religijność niewidzialna również ma strukturę patchworku, w której zszywamy trochę duchowości Wschodu, odrobinę tradycji katolickiej, szczególnie mistycznej, nieco magii. Moralność również możemy budować w podobny sposób, a jak nam coś się w obrębie tego patchworku nie podoba, to wyrzucamy i wszywamy nowe.
Religijność pragmatyczna
W Polsce jest podobnie, tyle tylko, że instytucja pozostaje. Z racji konformizmu pozostają formy zewnętrzne, natomiast pracuje zasada patchworku. Badania pokazują, że nie ma właściwie różnic, poza stosunkiem do islamu, gdyż ludzie swoją wiarę wypełniają przekonaniami w rodzaju wiary w reinkarnację, przeświadczenia że piekła nie ma, a diabeł do zbawienia nam nie jest potrzebny. Społeczeństwo kroi swoją wiarę z tego, co jest mu potrzebne. Ujawnia się w tym pragmatyczny czy praktyczny stosunek do własnej religii.
Dawniej Kościół pełnił funkcję instytucji zastępczej. Zastępował państwo, kulturę, środowisko opieki i te funkcje dzisiaj od Kościoła odpadły. Nie istnieje źródło przywiązania dodatkowego do kościoła. Nie da się Kościoła użyć w sensie, w którym używało się go w komunizmie, by znaleźć tam pocieszenie przed depresją, opiekę, poczucie tożsamości, zetknąć się z kulturą nieskażoną ideologicznie komunizmem. W jakiejś mierze Kościół pełnił funkcję społeczeństwa obywatelskiego. Podskórne pogaństwo
– Mam też swoją tezę radykalną – opowiada profesor Zbigniew Mikołejko. Często mówi się, że polski katolicyzm jest katolicyzmem ludowym. To w jakiejś mierze jest prawda, ale w moim odczuciu znacznej części polskiej wsi katolicyzm w ogóle nie dosięgnął i pozostała ona w najgłębszej mentalności archaiczna i pogańska. Wychodzi to przy różnych okazjach i jest to często duchowość agresywna, która daje o sobie znać w takich sprawach jak przypadek Ani Halman, czyli nastolatki z Kiełpina pod Gdańskiem, która się powiesiła molestowana przez pięciu kolegów.
Ważny jest jeszcze jeden aspekt. Proszę się przyjrzeć gdzie są kościoły na wsiach polskich – zawsze gdzieś na obrzeżach, a w miastach pośrodku. We wnętrzu wsi panuje coś, co można nazwać archaicznym profanum słowiańskim. Na wiejskich weselach nie ma księży. W życiu obrzędowym wsi, głębokim, tym drugim, zamaskowanym przez zewnętrzny katolicyzm, który odbywa się w kościołach tego nie ma. W archaicznej religijności mamy zwierzęcą seksualność z ekstatycznym rysem i elementami przemocy. Istnieje ciemna, pogańska tkanka polskiej wiary ludowej, która ujawnia się w rozmaitych incydentach i nie należy jej lekceważyć.
Katolicyzm liberalny i różnorodność
Minusem zmian, jakie nastąpiły po roku 1989 jest klęska katolicyzmu, który można by nazwać jako liberalny, personalistyczny. Był on dość silny w okresie komunizmu ze środowisk "Więzi", "Znaku", "Tygodnika Powszechnego” i jawił się jako opozycja kulturowa, ważna dla podtrzymania życia intelektualnego. Niektóre z tych środowisk istnieją i mają się dobrze jako miejsca budowania kultury, ale zasięg społeczny w znaczeniu tego katolicyzmu zmalał.
Pozytywem jest to, że społeczeństwo polskie w świetle demokracji zostało ukazane jako społeczeństwo zróżnicowane duchowo, czyli takie, w obrębie którego istnieją nowe ruchy religijne i ruchy charyzmatyczne. Z drugiej strony może się manifestować ateizm czy agnostycyzm, bo wcześniej ateizm był przejawem utożsamienia się z reżimem, który przynajmniej naskórkowo był ateistyczny. Obecnie możemy przeżywać swoją rozmaitość, również religijną, bardziej autentycznie i otwarcie.
Fundamentalizm religijny po polsku
Fundamentalizm religijny w Polsce jest zróżnicowany wewnętrznie: z jednej strony mamy fundamentalizm Kościoła instytucjonalnego, reprezentowanego np. przez biskupa Glempa i fundamentalizm ojca Rydzyka. Nastąpiło starcie i zwarcie tych dwóch fundamentalizmów. W pewnym momencie mówiło się nawet prymas Rydzyk i powstało pytanie kto będzie reprezentował tradycjonalistyczną część polskiego Kościoła. Czy kościół instytucjonalny, czy może coś, co wyrosło na marginesie?
Jesteśmy wieloracy i to jest najważniejsze, choć istnieje pokusa, by patrzeć na polski katolicyzm jak na monolit. Tymczasem jest to złudzenie historyczne, by nie powiedzieć mocniej – kłamstwo. Nigdy nie było czegoś takiego jak jednolity katolicyzm polski, choć okazjonalnie wszyscy zmuszeni byliśmy do budowania takiego obrazu z racji historycznych, zewnętrznych.
Prawo wyboru
Religia w Polsce przestaje być religią życia, a staje się religią wyboru. Nie wszyscy muszą dziedziczyć zachowania religijne czy postawy duchowe po przodkach. Nie muszą też ulegać tak mocno konformizmowi społecznemu. Możemy wybierać, również pomiędzy nowymi ruchami religijnymi, które w latach 90. w przeważającej większości uważane były za sekty. Nowe ruchy religijne były często przedmiotem agresji, a są one różne, ale prawie zawsze odpowiadają na pewne głody wiary.
Pozytywne jest to, że powoli spadają napięcia emocjonalne związane z wyborami religijnymi. Mniej siebie nienawidzimy za to, że nasza duchowość jest inna od duchowości sąsiada. Potrafimy się jakoś porozumieć i w dzisiejszym świecie agnostyk może rozmawiać ze środowiskiem neomesjanistów katolickich reprezentowanym przez pismo "Czterdzieści i cztery" bez żadnego skrępowania, chociaż pozostają wszystkie różnice. Dokonane zostało pewne uporządkowanie płaszczyzn sporu, który szczególnie w latach 90. był ostry, dotyczącego kwestii aborcji czy rozwodu. Chociaż wyłania się nowy obszar, jak np. testament życia, eutanazja. W czasie stanu wojennego podczas jednej z demonstracji przed kościołem św. Anny Jan Himilsbach skomentował sytuację tak: "jak ma być dobrze w tym kraju? Krzyczą ognia, a leją wodę".
W stronę religijności niewidzialnej
W roku 1989 nie mogliśmy się spodziewać tego, że polskie kościoły zaczną pustoszeć. Ostatnie badania pokazują, że nie tylko tradycyjnie niepraktykująca diecezja sosnowiecka przestanie być tą, w której ludzie chodzą do kościoła raz w niedzielę. Tego typu religijność padnie również w innych miejscach: Szczecinie, Warszawie. Również tam, gdzie udział w obrzędowości jest stosunkowo wyrazisty. Następuje proces przeistoczenia z dominicantes, czyli katolików niedzielnych w_ paschantes_, czyli tych, którzy chodzą do kościoła tylko na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Nie znaczy to, że społeczeństwo polskie przestaje być religijne w całej rozciągłości, ale obszar wiary, zwłaszcza kościelnej, znacznie się kurczy.
Przyszłość będzie taka sama jak krajów Zachodu: będzie dominowała religijność niewidzialna, ale trudno określić jej charakter. Tradycyjny katolicyzm w Polsce zadzierzga więzi z duchowością Wodnika i to z obu stron. Zarówno ci, którzy są skupieni wokół takich miejsc, jak Węsiory czy Wylatowo, czy chodzą na targi ezoteryczne, zaczynają akceptować niektóre rytuały i obrzędy katolickie, jak i katolicy, którzy biegną z mszy katolickiej na spotkanie astrologów. Trudno powiedzieć, co wyniknie z takich powiązań, choć wydaje mi się, że będzie słabła kościelna religijność, chociaż ona nie zaniknie i będzie istniała w skali Europy, czy Zachodu na zasadzie archipelagu.
Zbigniew Mikołejko (ur. w 1951roku) - filozof religii, eseista, Kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie, profesor w Warszawskiej Wyższej Szkole Humanistycznej im. Bolesława Prusa. Opublikował ponad 800 tekstów i jest autorem 14 książek.