Kurdowie grożą Turcji. Będzie powrót krwawego konfliktu?
Po ponad dwóch latach zawieszenia broni, partyzantka tureckich Kurdów znów daje o sobie znać. Partia Pracujących Kurdystanu zapowiada zerwanie obowiązującego rozejmu i zapowiada ataki na turecką infrastrukturę. To pusta groźba czy realne zagrożenie konfliktem w państwie NATO?
"Państwo tureckie wykorzystało okres rozejmu nie po to, by doprowadzić do demokratycznego rozwiązania, lecz aby przygotować się do wojny, budując tuziny posterunków, wojskowych dróg i tam, aby zgotować nam kulturalne ludobójstwo" - ogłosiła w komunikacie Partia Pracujących Kurdystanu (PKK), oznajmiając przy tym, że odwołuje obowiązujące od 2013 roku zawieszenie broni między bojówką a tureckim wojskiem. Organizacja zapowiedziała, że od tej pory jej bojówki będą atakować wszystkie zbudowane przez rząd instalacje włącznie z tymi, którzy w nich przebywają.
Oświadczenia kurdyjskiej partyzantki było sporym zaskoczeniem. Bo choć walka Kurdów o autonomię trwa już ponad 30 lat i pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar, to ostatnie lata dawały nadzieję na rozwiązanie konfliktu. W 2013 roku doszło do zawieszenia broni i porozumienia między rządem a PKK o rozpoczęciu procesu pokojowego, mającego nadać pewną autonomii Kurdom i doprowadzić do ostatecznego złożenia broni przez bojówkarzy. Nadzieję na rozwiązanie konfliktu tylko wzrosły po tym, jak w tegorocznych wyborach po raz pierwszy w historii do tureckiego parlamentu dostała się kurdyjskie ugrupowanie, Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) z charyzmatycznym liderem Selahattinem Demirtaşem na czele. Wejście lewicowej partii do parlamentu miało według obserwatorów przyspieszyć proces pokojowy i zakończyć wieloletni spór. Skąd więc tak dramatyczna zmiana kursu?
Budowa tam i hydroelektrowni, przeciwko którym protestują Kurdowie (według nich to celowe działania, tłumaczące konieczność przesiedleń Kurdów) to w dużej mierze tylko pretekst. Prawdziwym powodem zdaniem ekspertów jest rozczarowanie wynikami trwającego "procesu pokojowego". Bo choć zapowiedzi nadania grupie praw do częściowej autonomii są powtarzane od wielu miesięcy, to nic się w tej sprawie nie zmieniło. Drugi powód to obecny układ polityczny, który może zagrażać polepszającej się sytuacji kurdyjskiej mniejszości.
- Rola Kurdów w tureckiej polityce znacznie wzrosła po tym, jak HDP dostała się do parlamentu. Problem w tym, że nie wejdzie ona do koalicji. Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) może ją więc stworzyć albo z ugrupowaniem z przeciwnego bieguna, czyli świeckimi kemalistami z Republikańskiej Partii Ludowej, albo z nacjonalistami (MHP), którzy są zdecydowanie przeciwni ustępstwom wobec Kurdów - mówi WP dr Konrad Zasztowt, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Groźby partyzantów mogą być więc próbą politycznego nacisku, by nie dopuścić MHP do władzy i aby rząd poszedł na dalsze ustępstwa wobec Kurdów - dodaje ekspert.
Kurdowie stanowią w Turcji prawie 20 procent społeczeństwa, ale wciąż nie są uznawani oficjalnie jako mniejszość etniczna i nie cieszą się pełnią praw narodowościowych. Nauka w szkołach odbywa się bowiem tylko po turecku, a kurdyjski nauczany jest tylko na uczelniach wyższych. PKK od dawna nie walczy już o stworzenie niepodległego państwa, lecz o zapewnienie sobie praw i autonomii wewnątrz Turcji. To wymagałoby jednak zmian w konstytucji. Zdaniem Zasztowta, na szybkie rozwiązanie tej kwestii nie ma co liczyć.
- Nie sprzyja temu obecna sytuacja polityczna. Jesteśmy tuż po wyborach, a nie wiadomo, czy nie dojdzie do powtórnego głosowania. Każdy ruch w kwestii kurdyjskiej byłby więc dla AKP ryzykowny politycznie. Szczególnie, że wielu Turków ma bardzo nacjonalistyczne nastawienie do tej sprawy i nie uważają Kurdów za oddzielny naród - mówi analityk.
Wiele wskazuje zatem, że przedłużający się proces może więc zniweczyć postęp ostatnich lat. Tym bardziej, że partyzanci z PKK nie znikną z tureckiej polityki. - Politycy MHP z jednej strony deklarują przywiązanie do demokratycznych wartości i metod pokojowych, ale z drugiej mają bardzo ścisłe związki z dowódcami Partią Pracujących Kurdystanu i w dużej mierze są od nich zależni. Samo istnienie zbrojnej partyzantki służy też jako instrument politycznego nacisku - mówi Zasztowt.