"Kobiecy Rasputin" pociągał za sznurki w Korei Płd.? Skandal z tajemniczą doradczynią może zmieść prezydent ze stanowiska
• Choi Soon-sil była nieformalnym doradcą prezydent Park Guen-hye
• Miała dostęp do tajnych informacji i redagowała prezydenckie przemówienia
• Wykorzystywała pozycję do zasilania kont swoich fundacji
• W kilka miesięcy udało jej się zgromadzić równowartość ok. 250 mln zł
• Po ujawnieniu sprawy, demonstranci w całym kraju żądają ustąpienia prezydent
• Choi Soon-sil, córka kontrowersyjnego duchownego, który sam był powiernikiem klanu Parków, została nazwana w mediach "kobiecym Rasputinem"
Azjatyckie media nazwały ją "kobiecym Rasputinem". Choi Soon-sil, córka kontrowersyjnego pastora, miała bowiem wielki wpływ na prezydent Park Geun-hye. Jej nieoficjalne powiązania sięgały tak daleko, że dziś obserwatorzy zastanawiają się, kto tak naprawdę rządził Korea Południową w ostatnich latach. Tymczasem prezydent Park stoi przed groźbą impeachmentu, obserwując rozlewające się po kraju protesty. Z kolei Choi bije się w pierś i wyznaje dziennikarzom, że za swoje występki "zasługuje na śmierć".
Co działo się za kulisami?
Park Geun-hye została prezydentem Korei Południowej w lutym 2012 roku. Wcześniej była liderką centro-prawicowej partii Saenuri. Adwersarze zarzucali jej "cesarskie" metody uprawiania polityki, poleganie na długoletnich współpracownikach i ograniczanie wglądu prasy do prac rządu. Teraz okazuje się, że najbardziej wpływowa kobieta w południowokoreańskiej polityce ostatnich lat, wiele ze swoich decyzji uzależniała od opinii tajemniczej kobiety i jej ludzi.
60-latka nigdy nie była związana z polityką, nie należy do żadnych środowisk naukowych czy eksperckich. Choć oficjalnie nie miała żadnych uprawnień odnośnie dostępu do informacji niejawnych, wiadomo, że doradzała prezydent w kwestiach dla państwa priorytetowych. Pomagała także przy pisaniu przemówień, doboru ubrań i utrzymywaniu dobrych relacji z mediami. Przy czym nie miała w rządzie żadnej oficjalnej posady.
Jakby tego było mało, Choi umieszczała w kręgach władzy swoich zaufanych ludzi, których głównym zdaniem było tkanie sieci powiązań biznesowo-politycznych, w celu zdobywania finansowania rzecz dwóch fundacji, kontrolowanych przez Choi. W ciągu zaledwie kilku miesięcy dwóm instytucjom udało się pozyskać równowartość około ćwierć mld złotych. Na liście donatorów jest m. in. Samsung. 60-latka jest podejrzewana o wykorzystywanie w ten sposób zdobytych funduszy do własnych celów.
W tle wielkiego skandalu rozegrała się także sprawa córki Choi, którą matka - dzięki swoim rozległym kontaktom - umieściła poza procesem rekrutacyjnym na prestiżowym Kobiecym Uniwersytecie Ewha.
"Kobiecy Rasputin"
Nepotyzm, defraudacje i wpływanie na decyzje władze to nie wszystko. Skandal z Choi Soon-sil ma także swój "duchowy" wymiar. Szara eminencja jest bowiem córką Choi Tae-mina, pastora i bliskiego powiernika ojca obecnej prezydent. Generał Park Chung-hee do chwili zamordowania sam był zresztą prezydentem - a w zasadzie dyktatorem - Korei Południowej (1963-1979).
Matka prezydent Park, Yuk Young-soo, również została zamordowana. Zginęła pięć lat przed mężem, gdy Koreańczyk, sympatyzujący z Północą, chciał zabić jej męża, ale w ferworze zamachu, zabił małżonkę prezydenta. Yuk jest ważną postacią w tej historii, bowiem pastor Choi, ojciec aferzystki, przekonał dawno temu Park Guen-hye, że jest w stanie nawiązać duchowy kontakt z jej tragicznie zmarłą matką. Lider jednej ze wspólnot metodystów uchodził za tajemniczego i kontrowersyjnego człowieka. Wiadomo, że był żonaty aż pięciokrotnie. Choi przez całe lata był on duchowym przewodnikiem przyszłej prezydent. Spekulowano, że po jego śmierci w 1994 roku tę rolę odziedziczyła jego córka. Skandal, który właśnie wyszedł na jaw, pokazuje, że w tych domysłach było sporo prawdy.
Sam styk sfer polityki i duchowości sprawił, że na fali ostatnich wydarzeń Choi Soon-til została ochrzczona przez azjatyckie media mianem "kobiecego Rasputina", od rosyjskiego mistyka i faworyta carskiej rodziny, który u schyłku Imperium Rosyjskiego był jednym z najbardziej wpływowych osób w tym kraju.
Rekordowo niskie poparcie
Teraz śledczy mają ustalić, jaka była skala zaangażowania "kobiecego Rasputina" w rządzenie. Będą dokładnie sprawdzali, które tajemnice państwowe zostały jej wyjawione i do jakich dokumentów miała dostęp. Prokuratorzy już dokonali wstępnych przesłuchań Choi, lecz ich wyniki nie zostały upublicznione. Z wcześniejszych ustaleń dziennikarzy wynika, że na komputerze Choi znaleziono około 200 plików z utajnionymi informacjami, wśród których mają rzekomo znajdować się także dokumenty wojskowe.
Tymczasem przez miasta Korei Południowej przelewają się fale protestów. W ostatnią sobotę na ulice Seulu wyszło 30 tys. ludzi. Demonstracje są odzwierciedleniem rekordowo niskiego poparcia dla prezydent Park. Według najnowszych sondaży, aż 70 proc. Koreańczyków chce dziś albo impeachmentu, albo honorowego ustąpienia prezydent ze stanowiska. I właśnie tego domagają się na ulicach.
Na razie Park nie składa broni. W ubiegłym tygodniu przeprosiła za to, że Choi zajmowała się redagowaniem jej przemówień, a w niedzielę dokonała zmian personalnych w swoim gabinecie.
Utracona duma
Wiele wskazuje na to, że przeprosiny, śledztwo w sprawie Choi oraz przetasowania w gronie współpracowników, nie będą wystarczającym środkiem łagodzącym sytuacje. Saenuri, macierzysta partia Park, naciska na prezydent, by ta podała do dymisji cały swój rząd oraz zwolniła wszystkich najważniejszych doradców. W piątek jeden z liderów partii zapowiedział, że jeśli prezydent nie spełni tych żądań, to całe kierownictwo Saenuri zrezygnuje z pełnionych funkcji.
Jest także inne, oddolne, źródło nacisku. "New York Times" pisze, że w całym skandalu niemałą rolę odgrywa narodowa duma. Chlubą Koreańczyków z Południa jest pozycja jaką udało im się przez dekady wypracować na globalnych rynkach. Afera z prezydent w roli głównej godzi w poczucie ich godności. Wielu z demonstrantów, którzy zgromadzili się w sobotę w Seulu, mówili w rozmowach z przedstawicielami mediów, że wstydzą się bycia Koreańczykami i czują się upokorzeni faktem, że głowa ich państwa polegała na opiniach "szamanki".