Kałuża krwi na szkolnym zeszycie
Producenci gadżetów szkolnych robią wszystko, żeby uczniowie mogli się czymś „wyróżnić”. Wśród szkolnych ofert można znaleźć m.in. pluszowy stojak na przybory szkolne czy zeszyt z tańczącą parą i kałużą krwi na okładce. - Takie zaciekawienie młodego odbiorcy mocnym akcentem reklamowym jest w chwili obecnej modnym i skutecznym, niestety, chwytem marketingowym - mówi Izabela Kielczyk, psycholog biznesu.
26.08.2009 | aktual.: 26.08.2009 14:42
W tym roku prym wiodą okładki designerskie, zaprojektowane zarówno przez znanych, jak i mniej znanych artystów. Na potrzeby rynku odpowiedzieli też 25-letni Wojciech Pustoła i 26-letni Piotr Szmidt, zakładając Paperminds.com, witrynę będącą odpowiedzią na nijakość i poprawność rynku szeroko rozumianych „przyborów szkolnych”. Oferta tam zamieszczona, adresowana jest głównie do uczniów późnych klas gimnazjum, licealistów i studentów. Wśród propozycji „wyróżnia się” okładka zeszytu z młodymi, tańczącymi ludźmi i kałużą krwi. Szmidt pytany o to, czy jego zdaniem jest to odpowiednia propozycja dla uczniów, odpowiada, że nie widzi w tym żadnego zgrzytu. – Chodzi o to, żeby zeszyt był „jakiś”. W wieku 16 lat widziałem już dużo gorsze rzeczy i zdecydowanie uważam, że coś takiego nie może wpłynąć negatywnie na niczyją psychikę – tłumaczy.
Autorem kontrowersyjnej okładki jest Oskar Podolski, student ASP i dość młody, ale już wzięty grafik. Jego dzieła znamy z ubrań Ambrosii, Diila, okładek albumów HG, Emila Blefa czy Mesa. Szmidt, pytany o faktyczne przesłanie obrazu, odpowiada, że „każdy może dorobić do tego własną filozofię”. Zeszyt jest jednym z tych, które, jego zdaniem, mają minimalną ilość przekazu przy maksymalnej estetyce podniesionej do poziomu ładnego, wystylizowanego przedmiotu. – Mieszczański spokój, połączony z dobrze odżywionymi amerykańskimi dziećmi z lat 50., dobrze kontrastuje z plamą krwi, której młodzi jakby nie widzą. To jest zaburzenie, a ja lubię zaburzenia – mówi. Zgrzytu nie widzi, bo jego zdaniem taka okładka nie zachęca ucznia do przemocy.
Paperminds.com proponuje też inne okładki, jak „Uchachany pies” czy „Groźni stróże prawa”. Szmidt, pytany o niekonwencjonalność swoich wyrobów, odpowiada, że zeszyt powinien być taki, żeby odzwierciedlał przynajmniej jakąś część światopoglądu jego właściciela. Wspomina, że za jego czasów można było kupić jedynie zeszyty nieokreślone stylistyczne, najczęściej jednobarwne lub z motywem martwej natury. – Takie zeszyty nie niosły za sobą żadnych emocji i sprawiały, że jeszcze mniej chciało się je wyjmować z plecaka. My staramy się dać ludziom trochę estetycznych walorów. Chcemy, żeby zeszyt, był czymś fajnym i czymś, co lepiej ich wyraża – mówi Szmidt.
Zdecydowaną przeciwniczką podobnych okładkowych prowokacji jest psycholog Krystyna Zielińska. – Wszystko, co funkcjonuje na poziomie skrajnych emocji u młodego człowieka, a temu ma służyć kontrastowanie, może być szkodliwe. Nie opiera się bowiem na jego wewnętrznej równowadze, ale szokowaniu, na które ten, z racji swojego wieku, zwykle nie jest gotowy – tłumaczy psycholog. Podobnie uważa Izabela Kielczyk, zdaniem której młodzi ludzie potrzebują coraz większych emocji i podobają im się reklamy coraz ostrzejsze, coraz bardziej kontrowersyjne i agresywne. Taka reklama wychodzi też naprzeciw „buntowi młodości”, gdzie młodzi ludzie lubią szokować i zaskakiwać. Niestety ostatnio coraz mniej wyczucia i smaku jest w tym szokowaniu i coraz częściej przekraczane są granice zwykłej przyzwoitości. - Tylko czym w dzisiejszych czasach jest przyzwoitość? – pyta psycholog.
Modne „firmówki”.
- W stosunku do oferty z lat ubiegłych, w tym roku jest więcej wzorów okładek zaprojektowanych przez znanych designerów – mówi Monika Marianowicz - rzecznik prasowy sieci Empik. Mimo, że takie oryginalne zeszyty są średnio o 20-30% droższe, wciąż cieszą się dużym zainteresowaniem, chociażby ze względu na wysoką jakość wykonania i trwałość.
W Empikach można kupić artykuły szkolne (zeszyty, notatniki, plecaki, piórniki, itd.) wykreowane zarówno przez zagranicznych projektantów, takich jak Joshua Davis, Jordi Labanda, jak i kolekcje marki art&pap zaprojektowane przez polskich artystów, jak Agatę „Endo” Nowicką, Andrzeja Wieteszkę czy Anię Goszczyńską . – To są projektanci przez duże P. Zwykle wystawiają swoje dzieła w galeriach sztuki, a poprzez wzory na kolekcjach papiernicznych docierają ze swoim przekazem również do szerszej publiczności – tłumaczy Marianowicz. Klientami są najczęściej osoby o sprecyzowanych gustach, które poprzez ciekawy motyw na okładce chcą się wyróżnić w tłumie, wyrazić siebie. Marianowicz, pytana o wzory gadżetów szkolnych, które cieszą się w tym roku największym zainteresowaniem, odpowiada, że wśród dziewczynek jest to Hannah Montana, a wśród chłopców produkty z wizerunkiem Christiano Ronaldo, i to jeszcze w barwach Manchester United (obecnie jest już graczem Realu Madryt). Szybko znikają kolekcje sygnowane znanymi
markami, jak Converse, Benetton czy Umbro. – Są one bardzo popularne wśród młodzieży i automatycznie, jeżeli ktoś jest fanem tej marki ubraniowej, to szuka kolekcji artykułów szkolnych z ulubionym znakiem – tłumaczy Marianowicz. Na takie kolekcjonerskie produkty stać raczej klientów z bardziej zasobnym portfelem, ale w Empiku można również kupić produkty do szkoły z niższych półek cenowych.
Dobrze sprzedają się również notatniki i zeszyty z modelami znanych samochodów, takich jak Honda, Lamborghini czy Ferrari. – Jeśli ktoś pasjonuje się tymi markami, to w łatwy sposób - właśnie poprzez wzór na okładce - może pokazać otoczeniu swoje zainteresowania – mówi Marianowicz. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się również zeszyty wykonane z materiałów wtórnych i makulatury. Do lamusa przechodzą za to ubiegłoroczne hity, jak Włatcy Móch.
Co modne, to i drogie. Za 160-kartkowy kołobrulion z Hannah Montaną będziemy musieli zapłacić 18 zł, kołonotes A4 30 zł, za temperówkę Manchester United 10 zł, a za podwójny piórnik z wyposażeniem i wizerunkiem Batmana – 45 zł. Plecak z Małą Syrenką czy Myszką Minnie kosztuje prawie 90 zł, a taki z nadrukiem Spidermana 110 zł. Mały plecak z Hannah Montaną to wydatek rzędu 100 zł. Starsze, ale wciąż chętnie eksploatowane przez producentów tematy, to „Barbie”, „Batman”, „Księżniczki”, „Kubuś Puchatek”, „Mała Syrenka”, „Moje Bambino”, „NBA”, „Piraci z Karaibów”. Rezygnując ze znanych, bajkowych postaci można wiele zaoszczędzić. Podczas gdy 16-kartkowy zeszyt z postaciami Disneya to wydatek rzędu 1,30 gr, taki sam, tylko ze zwykłym rysunkiem, można nabyć już za ok. 40 gr.
Sklepy oferują również wiele dodatkowych gadżetów dla dzieci, jak przywieszki, pokrowce na komórki, czy – pluszowy kubek na przybory szkolne.
Rękawice i korki
O tym, że młodych lansiarzy nie brakuje, przekonała się 25-letnia Sylwia. Opowiada, jak podczas lotu samolotem rozmawiała z mamą nastoletniego chłopca, którego pasją była piłka nożna. – Marzył o własnych korkach i rękawicach, najlepiej Adidasa, bo takie mieli chłopcy w klasie. Mama kupiła mu jednak tańsze buty Decatlonu – opowiada pasażerka. Wspomina, że rodzicielka wytłumaczyła synowi, że nie ma sensu kupować droższych rzeczy tylko ze względu na markę, bo funkcjonalnie nie ma między nimi różnicy. Syn miał wtedy obrazić się na matkę, mówiąc jej, że „absolutnie nie chce mieć takich obciachowych rękawiczek i butów”. Dopiero podczas zebrania rodziców kobieta dowiedziała się, że inni uczniowie od dawna zbierali pieniądze po to, żeby kupić jej synowi wymarzone gadżety Adidasa. W końcu kupiła je sama.
Modzie na „firmówki” ulegają zwykle uczniowie gimnazjów i liceów, choć zdarza się, że ulegają jej również młodsi. Za główną przyczynę tego zjawiska Zielińska uważa złe wychowanie. – Jeżeli dziecko jest wychowywane w pewnej estetyce, hołduje pewnemu wyobrażeniu świata i wartości, to przekłada się to na jego lansowanie się w szkole. To przede wszystkim kwestia postaw rodzicielskich – mówi Zielińska. Gdy wychowujemy dziecko w naszym poczuciu wartości, kształtujemy dziecięcy gust, zgodnie z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami to gadżeciarstwo na poziomie szkoły w ogóle się nie pojawi. Trudno będzie powstrzymać proces lansowania się u siedmiolatka, jeśli dotąd nie kształtowaliśmy jego gustu, poddawaliśmy się panującym modom i spełnialiśmy wszystkie „zachcianki” pociechy. Jedyne, co w takich przypadkach pozostaje, to stanowcze powiedzenie „nie”, a po nim konsekwentne odmawianie zawsze, kiedy pojawi się prośba o gadźet. - No i rozmawiajmy, rozmawiajmy, rozmawiajmy z dorastającą pociechą. Tłumaczmy, dlaczego warto
zrezygnować z gadżetów, czemu ta rezygnacja służy i do czego zmierza. – radzi psycholog. Niestety, na efekty wychowawczych działań czasem będziemy musieli poczekać.
Przeczytaj również: Szokująca okładka zeszytu do religii