10 lat Rosomaka
Transporter służy w polskiej armii już od dekady
Od zera do bohatera - Rosomaki w polskiej armii
Kołowy Transporter Opancerzony Rosomak obchodzi dziesiąte urodziny. Pierwsze pojazdy trafiły do naszej armii już dekadę temu. Przez ten czas sam Rosomak przeszedł długą drogę, od krytykowanej w mediach maszyny, "składanej w muzealnej fabryce, wyposażonej w papierowy pancerz" do wizytówki naszej armii i cennej broni, sprawdzonej w trudnych wojennych warunkach. W Afganistanie nie tylko dowiódł swojej użyteczności, ale do tego stopnia spodobał się Amerykanom, że jeden z tamtejszych koncernów promuje go na nowy transporter korpusu marines.
Kariera Rosomaka w Polsce rozpoczęła się od przetargu na nowy pojazd dla rodzimego wojska, który był jednym z największych w XXI w. Wygrał go fiński koncern Patria i jego Armored Modular Vehicle (AMV). Jednak od początku produkcja transporterów była pomyślana jako wsparcie rodzimego przemysłu.
Partnerem zagranicznej firmy zostały Wojskowe Zakłady Mechaniczne w Siemianowicach Śląskich, które formalnie sprzedawały gotowy produkt polskiej armii. Dziś zakłady są znane już jako Rosomak S.A., co najlepiej świadczy o wielkim sukcesie transportera dla naszego wojska.
(sol / "Polska Zbrojna")
Trzy tysiące miejsc pracy dzięki Rosomakom
Kontrakt na Rosomaki opiewał na 4,9 mld złotych, na mocy jego postanowień do dziś dostarczono około 600 pojazdów w ośmiu różnych wersjach. Wiadomo także, że transportery będą produkowane w Siemianowicach co najmniej do 2019 roku.
Dziś Rosomak gwarantuje pracę rzeszy pracowników i podwykonawców w Polsce. - Dzięki temu programowi jest dziś ponad 3 tys. miejsc pracy w naszej gospodarce. Rosomak SA zatrudnia bezpośrednio 450 osób, ale w kraju współpracuje z nami około stu firm. (...) W każdym województwie w Polsce znajduje się jakiś zakład, który jest kooperantem programu "Rosomak" - mówił "Polsce Zbrojnej" Adam Janik, prezes zarządu i dyrektor naczelny Rosomak S.A.
Trudne początki
Początki Rosomaków nie były usłane różami. Jak wspomina "Polska Zbrojna", w krajowych mediach pisano, że "pojazd miał tonąć, mieć pancerz niemal z papieru i wiele wad konstrukcyjnych (...) a zakład w Siemianowicach Śląskich przedstawiano jako dziewiętnastowieczną manufakturę zdolną tylko do przekształcenia w muzeum".
Jednak pojazd ostatecznie trafił do naszej armii z końcem 2004 roku, a w styczniu kolejnego roku pierwsza partia trafiła oficjalnie w ręce żołnierzy. Dziewięć transporterów zostało uroczyście odebranych z Wojskowych Zakładów w Siemianowicach Śląskich i stosunkowo szybko zyskały sobie zaufanie żołnierzy.
Wiosną 2007 roku 24 pojazdy trafiły do Afganistanu, gdzie z miejsca potwierdziły swoją wartość bojową. Od tego momentu było jasne, że Rosomaki to najlepsze wozy polskiej armii w tym okresie.
"Zielone diabły"
W Afganistanie najlepsza rekomendacja przyszła od samych talibów, którzy szybko ochrzcili pojazdy "zielonymi diabłami". "Rozgryzienie" Rosomaka zajęło im dwa lata, po takim czasie skonstruowali dostatecznie silne ładunki, które mogłyby spowodować śmierć żołnierza jadącego w środku pojazdu.
Nieustannie modyfikowane transportery zwróciły uwagę naszych zachodnich sojuszników spod Hindukuszu, w tym Amerykanów. Lockheed Martin nawiązał nawet współpracę z fińską Patrią i promuje odpowiednik Rosomaka, nazwany Havoc, na zastępcę wozu LAV-25, transportera marines.
Na zdjęciu: Rosomak w Afganistanie.
Zalety na polu walki
Rosomaki chronią przed bronią ręczną piechoty, wspierają desant i w przeciwieństwie do pojazdów pancernych są wysoce mobilne i mogą być wykorzystywane do patroli. - Pozwalał na szybki manewr, przenoszenie silnego uzbrojenia i transport piechoty w dość komfortowych warunkach - wyliczał "Polsce Zbrojnej" ppłk. Michał Kuraczyk dowódca 1 batalionu piechoty zmotoryzowanej 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej
To właśnie zdolność szybkiego manewrowania, również w trudnym terenie, jest powszechnie uważana za największą zaletę rosomaków.
Pojedzie bez kół
Rosomaki odznaczają się także dużą wytrzymałością. Pojazd zachowuje mobilność nawet po urwaniu dwóch kół. Jeden z żołnierzy z 12 Brygady Zmechanizowanej opowiadał "Polsce Zbrojnej", że wrócił z patrolu do bazy "mocno przechylonym wozem i ryjąc przodem po asfalcie, tak że zostawały w nim bruzdy".
- Gdy Rosomak straci dwa koła, trzeba włożyć więcej siły w kierowanie nim, ale dojedzie. A kiedy na skutek wybuchu stracimy płyn hamulcowy, są inne możliwości zatrzymania wozu. Jak się rozleci skrzynia biegów, mamy jeszcze awaryjną - opowiadał.
Odpowiedzialność warta 10 milionów złotych
Afganistan w naturalny sposób obnażył też słabe strony Rosomaków. Warunkiem przetargu był wymóg i pływalności, ale szybko okazało się, że można go uzyskać jedynie kosztem lżejszego pancerza. Dlatego pojazdy spod Hindukuszu, zgodnie z bieżącym zapotrzebowaniem, zostały dodatkowo opancerzone kosztem utrzymywania się na wodzie.
Rosomak nie jest także najłatwiejszym pojazdem do prowadzenia. Armia ocenia, że zdecydowaną większość usterek powodują niedoświadczeni żołnierze, którzy mimo przejścia szkoleń w Siemianowicach wciąż nie czują się najpewniej we wnętrzu maszyny. - Na początku, gdy dostajesz nowy pojazd, jeden z najnowocześniejszych w wojsku, twoja fascynacja miesza się ze strachem. Bo używanie Rosomaka za 10 mln zł to duża odpowiedzialność. Boisz się, że coś uszkodzisz, zwłaszcza delikatne systemy celowniczo-optyczne, wymagające uważnej i fachowej obsługi - mówił "Polsce Zbrojnej" st. szer. Adrian Gregorowicz, który od siedmiu lat służy na Rosomakach.
Na zdjęciu: Rosomak w Afganistanie w wersji ewakuacji medycznej (WEM).
Polska biurokracja kontra afgańskie pole bitwy
W pewnym sensie, to nie Afganistan dał najbardziej w kość Rosomakom. Polscy wojskowi podkreślają, że o ile pod Hindukuszem śmiertelne zagrożenie stanowią talibowie i ich improwizowane ładunki wybuchowe, to jednak serwisowanie zawsze było błyskawiczne i stało na najwyższym poziomie.
Tymczasem w Polsce, w warunkach ćwiczeń poligonowych i garnizonu, pod względem napraw nie jest już tak kolorowo. - Czasem prosta z pozoru rzecz może stanowić problem. Dotyczy to choćby oringów czy simeringów do uszczelniania kamer termalnych. Nie mamy ich w brygadzie. Podobnie jest z klockami hamulcowymi, piastami, śrubami do przegubów. (...) składa się zapotrzebowanie i trzeba czekać. A wóz wtedy stoi nieużywany, co wpływa na terminy szkoleń, gotowość załóg - tłumaczył "Polsce Zbrojnej" por. Maciej Szyłkowski z 12 Brygady Zmechnizowanej.
Na zdjęciu: polski Rosomak w Czadzie płoszy chmarę szarańczy.
Niepełna rodzina
Wciąż trwa pełne kompletowanie brygady Rosomaków. Do polskiej armii nadal nie trafiły egzemplarze w kilku oczekiwanych odmianach, brakuje m. in. wozów dowodzenia czy pojazdów wyposażonych w przeciwpancerne pociski kierowane.
Jak podaje "Polska Zbrojna", brygada 300 Rosomaków we wszelkich wariantach specjalistycznych pojawi się najwcześniej w 2016 roku, choć realnie należy oczekiwać, że będzie to dwa lata później
10 lat to dopiero początek?
Najprawdopodobniej Rosomaka czeka w polskiej armii jeszcze wiele lat eksploatacji. Armia ocenia, że może on służyć nawet 40 lat. Przez ten czas powinien doczekać się dwóch gruntownych modernizacji.
Chociaż wciąż nie wdrożono kilku oczekiwanych wariantów, to dotychczasowe doświadczenia pokazują, że konstrukcja fińskiej Patrii to dobra platforma do modyfikacji, dlatego szacowana "długość życia" Rosomaka może nie być wcale przesadzona.
(sol / "Polska Zbrojna")