Żyją na miliardach z ropy, ale umierają w skrajnej nędzy
W Gwinei Równikowej ropa naftowa i krew leją się litrami. Choć przed 15 laty na kraj spadła manna z nieba, okazało się, że Gwinejczycy są narodem wybranym jedynie do powolnej śmierci w biedzie. A wszystko przez brutalnego i oskarżanego o kanibalizm kleptokraty - Teodoro Obianga.
14.03.2012 | aktual.: 14.03.2012 16:19
Na przełomie stycznia i lutego Gwinea Równikowa wraz z sąsiednim Gabonem zorganizowała piłkarski Puchar Narodów Afryki. Reprezentacja gospodarzy pokonała Libię w inauguracyjnym meczu i zawodnicy zgarnęli obiecaną przez prezydenta kraju Teodoro Obianga premię wysokości miliona dolarów.
Ferrari po cienkiej linii ubóstwa
Gdyby władca bogatej w złoża ropy naftowej republiki się uparł, mógłby obdarować zespół luksusowymi samochodami. Pech jednak chciał, że kilka miesięcy wcześniej francuska policja, badająca sprawę zakupu przez niego kilkudziesięciu willi na Lazurowym Wybrzeżu, zarekwirowała w Paryżu luksusową flotę dyktatora złożoną z takich modeli jak Bugatti Veyron, Maserati MC12, Porsche Carrera GT, Ferrari Enzo i Ferrari 599 GTO.
Obiang uwielbia pławić się w luksusie za państwowe petrodolary. Nie bez przyczyny jego kraj nazywany jest Kuwejtem Afryki. Syn dyktatora, znany w świecie celebrytów playboy, ma ekskluzywną posiadłość w kalifornijskim Malibu z czterema polami golfowymi, jeden z najdroższych jachtów na świecie i niezliczoną liczbę sportowych samochodów.
Statystycznie PKB per capita (dane z 2010 roku) w Gwinei Równikowej wynosi ponad 18 tys. dolarów rocznie. Prawie tyle samo co w... Polsce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że 70% populacji tego jednego z najmniejszych krajów afrykańskich żyje poniżej progu ubóstwa. Przeciętna rodzina wegetuje tam za dolara dziennie.
Gdyby dyktator zrezygnował z zaledwie jednego bugatti, mógłby zakupić moskitierę dla każdego dziecka w kraju, w którym śmiertelność poniżej piątego roku wynosi aż 20%. Jeśli jego syn sprzedałby 35-tysięczną kolekcję DVD lub pamiątki po Michaelu Jacksonie, mógłby zapewnić wodę pitną dla kilku wiosek.
Widocznie "Bóg z Malabo" chce inaczej, a jego wyznawcy nie mają prawa do buntu.
Zbrodnie u "Boga" za piecem
Historia Obianga przypomina losy wielu afrykańskich dyktatorów. W 1979 roku absolwent akademii wojskowej w hiszpańskiej Saragossie i dyrektor owianego złą sławą więzienia Czarna Plaża stanął na czele junty wojskowej. Zbuntował żołnierzy przeciwko rządzącemu państwem żelazną ręką Francisco Maciasowi Nguemie. Krwawy dyktator był jego... wujkiem.
Niedaleko pada jabłko jabłoni. Trzy lata po przejęciu władzy i obietnicach demokratycznych rządów, w kraju wprowadzono nową konstytucję, a prezydentem - na pierwszą siedmioletnią kadencję - został nie kto inny, jak Obiang. Od początku rządów nowy władca, przez dworzan określany mianem "El Jefe" czyli "Szefa", stosował metody znane z więzienia Czarna Plaża.
Jeszcze jako jego naczelnik organizował tzw. "Imprezy Czarnej Plaży". Więźniowie musieli tańczyć i śpiewać pieśni chwalące wuja Obianga, a zazwyczaj pijani strażnicy dopingowali ich rozżarzonymi prętami. Dzień przed obaleniem Maciasa, Obiang zamordował 15 skazańców politycznych, którzy w dalszej perspektywie mogli przeszkodzić mu w zamachu stanu. Wiedział już pewnie, że uczyni gest "pod publiczkę" i zwolni więźniów sumienia, stwarzając pozory demokratyzacji państwa. Był równie brutalny, gdy jego ludzie dopadli wujka Maciasa w dżungli.
Czarna Plaża, której nazwa pochodzi od lokalizacji przy brudnym brzegu, gdzie do Oceanu spływają ścieki z całego Malabo, stała się symbolem Gwinei Równikowej. Przez lata rządów Obianga w więzieniu ginęli opozycjoniści. - Stosuje się kary głodu, wiesza więźniów za kostki podczas przesłuchań, organizuje między nimi krwawe walki. Kto wygra, żyje dalej - opowiadał jeden ze skazańców, jakimś cudem zwolniony z aresztu. Pewne jest, że trup ściele się gęsto po lasach otaczających Malabo i plażach nieopodal więzienia.
Im bardziej brutalny był reżim, tym bardziej rosło poparcie dla Obianga. W jednym z dystryktów podczas wyborów w 2002 roku, gdy po raz trzeci wywalczył reelekcję, na jedynego i słusznego kandydata głosowało 103% obywateli.
Może dlatego jedna ze stacji radiowych (kontrolowana przez Obianga juniora), nawiązując do przemówienia prezydenta, określiła go mianem Boga. - Posiada władzę nad istotami żywymi i przedmiotami. Może kazać zabić każdego i nie zostanie potępiony, ponieważ pozostaje w ciągłym kontakcie ze Stwórcą świata - ogłosił patetycznie spiker.
Jakby ktoś miał wątpliwości, to satrapa patrzy z portretów w każdym domu i instytucji publicznej w Gwinei Równikowej. Warto mieć koszulkę z jego podobizną, która musiała stać się odzieżowym hitem w kraju. Dlatego podczas meczów Pucharu Narodów Afryki zawodników reprezentacji motywowały z trybun setki Obiangów (nie tysiące, bo frekwencja nie dopisała). A to lepszy doping niż obietnica miliona dolarów premii.
Tym razem manna spadła na plażę
Wszystko, co Obiang posiada, zawdzięcza odkryciu złóż ropy naftowej u wybrzeży Gwinei Równikowej (w 1996 roku). Co prawda pół wieku temu kraj miał najwyższe PKB w Afryce, ale głównie dzięki eksportowi kakao. Dziś rolnictwo to podupadła gałąź gospodarki, bo kraj skupia się wyłącznie na produkcji 350 tys. baryłek ropy dziennie.
- Ropa była dla nas jak manna, którą Żydzi jedli na pustyni - stwierdził kiedyś prezydent. Nieduże państwo mogłoby być najbogatszym i najlepiej rozwiniętym krajem Afryki. Problem w tym, że większość petrodolarów trafia do kieszeni rodziny rządzącej i bliskich popleczników Obiangów: począwszy od przyjaciół, przez dworzan, na dalekich kuzynach skończywszy.
Dziwna siatka uzależnień sprawiła, że w krajowa fortuna leży na kontach kilkunastu osób (w spółkach naftowych pracują specjaliści z zagranicy). Nawet obrady rządu Gwinei Równikowej przypominają rodzinne zjazdy. Wspomniany syn jest ministrem rolnictwa i obszarów leśnych, drugi z potomków odpowiada za przemysł wydobywczy, a żona prezydenta zajmuje się resortami zdrowia i edukacji. Armią rządzi kuzyn dyktatora, a bliżsi i dalsi krewni zatrudniani są na tysiącach innych posad.
Ale za krajowy budżet odpowiada sam "Szef". - Muszę to robić sam, bo duże sumy pieniędzy mogłyby skusić pracowników - powiedział kiedyś władca, którego osobista fortuna według magazynu "Forbes" wynosi 600 mln dolarów. Rzeczywiście, pieniądze z budżetu kuszą. Głównie jego synów, którzy wedle zagranicznych raportów, nie tylko kradną fundusze przeznaczoną na rozwój państwa, ale i pomnażają zarobki poprzez zagraniczne inwestycje i pranie brudnych pieniędzy.
650 tys. obywateli tylko może pomarzyć o regularnych wypłatach, a nierówności społeczne są ogromne. 70% Gwinejczyków z trudem wiąże koniec z końcem, w połowie gospodarstw domowych nie ma bieżącej wody. Ludzi nie stać na wysyłanie dzieci do szkoły i wizytę w szpitalach. Nowoczesne placówki w centrum Malabo, należące do żony Obianga, są puste.
Międzynarodowe organizacje oskarżają prezydenta o łamanie praw człowieka, tortury opozycjonistów i wszechobecną korupcję. - Korupcję przywieźli do Gwinei ludzie z Zachodu - odpiera zarzuty Obiang. Gdy mowa o wysokiej umieralności niemowląt i skracającej się średniej życia, odpowiada zazwyczaj "Gwinea leży w Afryce". Wiadomo, malaria. Na szczęście bieda i choroby, którymi wódz tak się brzydzi, nie przenikają przez ciemne i pancerne szyby jego limuzyny, którą czasem mknie przez slumsy Malabo. Rzekomy kanibal dba o PR
Brutalne zbrodnie, które wśród dyplomatów są tajemnicą poliszynela, nie przeszkadzały politykom z USA i Europy zabiegać o względy władcy roponośnego kraju. Tuż po sfałszowanych wyborach w 2002 roku Obiang zjadł śniadanie z Georgem W. Bushem. Kilka lat później sfotografował się w Nowym Jorku z Barackiem Obamą.
Condoleezza Rice nazwała dyktatora przyjacielem, podczas gdy światowe organizacje walczące o prawa człowieka wysyłały dramatyczne apele o zablokowanie kilkuset zagranicznych kont Gwinejczyka. Sąsiadami Obianga juniora i współtowarzyszami jego imprez w kalifornijskim Malibu byli znani celebryci, którzy na co dzień dbają o wizerunek, organizując akcje charytatywne dla głodujących dzieci w Afryce.
Gdy w Senacie USA wybuchła debata o zbrodniach dyktatora i łamaniu praw człowieka, ten wkrótce potem zatrudnił zespół amerykańskich specjalistów od public relations, na czele z Lannym Davisem (byłym doradcą Billa Clintona)
. Za dbanie o wizerunek płaci mu milion dolarów rocznie. Dodatkowo tysiące dolarów co miesiąc spływa do kilku agencji za przemycanie pozytywnych informacji o Gwinei Równikowej.
Gdy dzięki współpracy z zagranicznymi wywiadami złapano najemnika Simona Manna, zatrudnionego do obalenia Obianga, prezydent umieścił go w luksusowej celi w Czarnej Plaży i polecił skazać na kilkadziesiąt lat. Skruszony Mann wyszedł po roku, narzekał, że bardzo przytył w areszcie, bo bliscy współpracownicy pierwszej głowy państwa często wpadali na wino. Wkrótce został doradcą jedynego i słusznego władcy.
Czytaj więcej: Słynny "pies wojny" wyszedł na wolność.
Kiedyś Obiang przekazał 3 mln dolarów UNESCO, by ustanowiła nagrodę jego imienia za dokonania w "dziedzinie życia i nauki". Wybuchł światowy skandal. Laureaci Nagrody Nobla zaprotestowali, zwracając uwagę na zbrodnie, łamanie praw człowieka i nękanie opozycji przez władze Gwinei Równikowej.
W podobnym celu Obiangowie zorganizowali ostatnią edycję Pucharu Narodów Afryki: w miastach powstały ogromne stadiony, wyremontowano bazę hotelową i infrastrukturę. Obiang zainwestował nawet w reprezentację - połowę pierwszego składu stanowią dziś gracze z niższych lig hiszpańskich, w których żyłach płynie krew malutkiego afrykańskiego kraju.
Awans do ćwierćfinału PNA to dla wielu z nich życiowy (i finansowy) wyczyn. Prezydent nie szczędził pieniędzy na święto futbolu. Problem w tym, że na bilet na mecz mógł sobie pozwolić co 15. obywatel kraju. Ci, których "statystycznie" było stać, woleli zapewne i tak wybrać się na targ. Trybuny świeciły pustkami.
Cios? Obiangowi zależało na promocji Gwinei za pomocą futbolu wyłącznie na świecie. Prawda jest taka, że musi on dbać o wizerunek, bo jego życie obrosło w wiele mitów i legend, czego nie zmieni żaden specjalista od PR-u. Wielu afrykańskich komentatorów porównuje polityka do Jeana-Bedela Bokassy, twierdząc, że dyktator Gwinei Równikowej może być kanibalem. Świadczyć miałyby o tym jego korzenie (pochodzi z plemienia Fang, które dawniej zjadało wrogów), ale i wypowiedzi krytyków.
Czytaj więcej o Bokassie: W salonie trzymał porno, w kuchni ludzkie zwłoki.
Na plotki trzeba patrzyć jednak przez palce. - Nie będę mógł wrócić do kraju, bo prezydent zje moje jądra, tak jak zjadł komisarza policji - mówił Severo Moto, opozycjonista numer jeden w Gwinei Równikowej, który dostał azyl polityczny w Hiszpanii; podobno był zamieszany w próbę obalenia Obianga wraz z europejskimi najemnikami. Prezydent nigdy nie odniósł się do stawianych mu zarzutów. A jego ludzie mają wciąż polować na opozycjonistę.
W czerwcu Obiang skończy 70 lat. Niedługo będzie żył dwukrotnie dłużej niż statystyczny obywatel nękanej głodem Gwinei Równikowej. Będzie trwał, dopóki nie znajdzie się jakiś bratanek, siostrzeniec lub kuzyn, który zdecyduje się go obalić. Bo w tym równikowym kraju historia lubi się powtarzać. Jedyne, co się nie zmienia, to tragiczne życie przeciętnych obywateli.
Szymon Opryszek dla Wirtualnej Polski