PolitykaZwiązkowiec o prezesach PKP: kolesiostwo, przywileje, mnożenie stanowisk

Związkowiec o prezesach PKP: kolesiostwo, przywileje, mnożenie stanowisk

Związkowcy ze spółek kolejowych rozważają podjęcie strajku. Jak mówi WP Henryk Grymel, szef kolejarskiej "Solidarności", Polskie Koleje Państwowe są źle zarządzane, a pieniądze trafiają głównie do kadry kierowniczej. - Nam się zarzuca, że mamy trzynastki i czternastki, a to prezesi dostają po 200 tys. zł premii - twierdzi związkowiec.

Związkowiec o prezesach PKP: kolesiostwo, przywileje, mnożenie stanowisk
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Magda Mieśnik

Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska: Po górnikach przyjdzie czas na kolejarzy? Planujecie strajk?

Henryk Grymel, szef kolejarskiej "Solidarności": Trwają rozmowy. Zobaczymy, jakie zapadną decyzje. Teraz chcą zamykać kopalnie, za pół roku wezmą się za nas. Chyba tylko nam zależy na tym, by to dobrze działało. Dlatego mówimy głośno, jakich zatrudnia się prezesów i dyrektorów. Nazywamy ich bankomatami. To ludzie związani z instytucjami finansowymi, bankami, którzy opanowali wszystkie spółki. W tej chwili tylko w jednym zarządzie spółki jest jeden kolejarz.

WP: Mają doświadczenie w zarządzaniu i restrukturyzowaniu firm.

- Jakie doświadczenie? To młodzi ludzie, między 30 a 40 rokiem życia, którzy byli doradcami w banku, albo konsultantami. Wydaje im się, że na kolei jest jak w instytucji finansowej, a to jest specyficzna branża. W fabryce cukierków, czy czekoladek każdy sobie poradzi, ale nie tu. To jest żywy organizm.

WP: Czyli najlepiej byłoby, gdyby PKP zarządzał kolejarz? Najlepiej ktoś z was?

- My nie chcemy stanowisk. Niech zatrudnią osoby, które na kolei się znają. Nowi prezesi, czy dyrektorzy myślą, że jak jest centrala w Warszawie i sto placówek w całym kraju, to wystarczy kliknąć w jeden przycisk na komputerze i wszystkie oddziały będą działały tak samo. A kolej jest inna w Białymstoku, Krakowie i Warszawie. Oni tego nie rozumieją. Burzą cały system zarządzania, tworząc tak zwaną pionizację. Wszystkim chcą zarządzać z Warszawy, tak jak zarządzali w banku. To jest paranoja. Żeby to chociaż byli fachowcy...

WP: Pracowali jako prezesi w dużych firmach. Mają doświadczenie.

- To dlaczego trafiają tu po znajomości? Żeby wyglądało "uczciwie", w PKP robi się konkursy na prezesa, czy jego zastępcę. Tyle, że już wcześniej nieoficjalnie wszyscy dowiadują się, kto wygra. Ale spółka wynajmuje firmę za 40, 50, czy 100 tys. zł, by wybrała najlepszego kandydata. Naiwni ludzie składają więc CV, przyjmuje to biuro zarządu i przekazuje radzie nadzorczej, która przesłuchuje kandydatów. W końcu wybiera jednego, o którym od początku było wiadomo, że wygra.

WP: Ile osób pracuje na stanowiskach kierowniczych?

- Kilkaset. I krążą między spółkami kolejowymi, doją je, by jak najwięcej zgarnąć dla siebie. System jest taki: najpierw przychodzi ktoś z instytucji finansowej, banku, do spółki-matki, czyli PKP SA. Tam chwilę popracuje, zarobi i już się rozgląda, gdzie w razie ewakuacji mogą go koledzy wsadzić. Po pół roku, gdy na przykład ma złe wyniki, ląduje w PKP Intercity czy Cargo i tam już przychodzi jako kolejarz. Nie z zewnątrz, ale już z "doświadczeniem na kolei". I pensję ma dzięki temu wyższą.

WP: Od lat mówi się o tym, że na kolei są ogromne przerosty zatrudnienia, ale na niższych stanowiskach...

- Kolejarze ledwo wyrabiają się z pracą. Przerosty to są, ale wśród dyrektorów. Kiedyś na kolei był dyrektor, naczelnik i kolejarze. A teraz prezesi, wiceprezesi, dyrektorzy zarządzający, pełnomocnicy, dyrektorzy projektów, dyrektorzy odpowiedzialni za projektowanie projektów. Już sami nie wiemy, ile jest szczebli w strukturze i kto nami zarządza. W Polskich Liniach Kolejowych w ostatnim roku powołano aż 83 nowych dyrektorów projektów. Jest nawet dyrektor projektu ds. monitorowania projektu. Wymyślono im stanowiska poza normalnym systemem zarządzania. Jedno wielkie kolesiostwo.

WP: Jakie są pensje na kierowniczych stanowiskach?

- Koszty zarządzania są ogromne. Ale związkowcom nie chcą ich udostępnić. Składamy pisma, apelujemy, wszystko na nic. Swoimi kanałami dowiadujemy się, że prezesi zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych.

WP: Kolejarze wypominają prezesom wysokie pensje, a sami mają wiele przywilejów. Trzynastki, czternastki.

- Mówi się, że związkowcy to oszołomy, mają komunistyczne przywileje i ciągle chcą więcej. A to prezesi mają mnóstwo profitów, a zwykłych pracowników chcą odrzeć ze wszystkiego, żeby pracowali jak niewolnicy.

WP: O jakich przywilejach pan mówi?

- W zarządach mają samochody służbowe, karty do restauracji o wartości 5-10 tys. zł (w zależności od stanowiska). Poza limuzynami dostają karty na taksówki, warte kilka tysięcy złotych miesięcznie. Poza tym członkowie zarządów mają pensję podstawową ok. 40 tys. zł, a do tego dostają premię roczną w wysokości 50 proc. rocznych zarobków, czyli ponad 200 tys. zł. A gdy odchodzą, mają gigantyczne odprawy, pół miliona, milion.

WP: Jeśli chce się zatrudnić fachowca, to trzeba mu dobrze zapłacić. Tyle się zarabia w prywatnych firmach.

- Ale na kolei obowiązuje ustawa kominowa! Prezes nie może zarabiać więcej niż sześć średnich krajowych, czyli trochę ponad 20 tys. zł. Ale wszystko da się zrobić! Minister Sławomir Nowak wprowadził kontrakty menedżerskie. Oznacza to, że żaden z członków zarządów nie jest pracownikiem kolei. Założył jednoosobową działalność, firmę i dostaje faktury. Może więc zarabiać, ile tylko mu dadzą. Ale skoro to prywatna firma, to dlaczego korzysta z samochodu służbowego, sekretarki, budynku, które utrzymuje kolej? Jak ja wynajmuję adwokata, to nie płacę mu za limuzynę, czy taksówki. To są jego koszty.

Zobacz, dlaczego NIK kontrolowała PKP:

Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (766)