SpołeczeństwoZwiązki kazirodcze zagrożeniem dla społeczeństwa. Genetyk: ofiarami będą chore dzieci

Związki kazirodcze zagrożeniem dla społeczeństwa. Genetyk: ofiarami będą chore dzieci

Prof. Jan Hartman został wykreślony z rejestru członków Twojego Ruchu. Powodem była jego publikacja dot. kazirodztwa. - W przypadku związku z bliskim krewnym istnieje duże ryzyko, że powołamy do życia chore dziecko. Pozostaje pytanie, kto poniesie koszty? I czy ci ludzie, dla zrealizowania własnej zachcianki, mają prawo podejmować takie ryzyko? Ktoś powiedział, że tu ofiar nie ma. Ofiarami będą, niestety, chore dzieci - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Jakub Czarny, kierownik Instytutu Genetyki Sądowej w Bydgoszczy.

Związki kazirodcze zagrożeniem dla społeczeństwa. Genetyk: ofiarami będą chore dzieci
Źródło zdjęć: © Fotolia
Ewa Koszowska

06.10.2014 | aktual.: 08.06.2018 14:41

WP: Ewa Koszowska, Wirtualna Polska:* Niemiecka Rada Etyki proponuje, aby odstąpić od karania kontaktów seksualnych między dorosłym rodzeństwem. Prof. Hartman zamieścił wpis na blogu, w którym zachęca do rozmów na ten temat. Czy jest w ogóle o czym dyskutować?*

Dr Jakub Czarny: Dyskutować trzeba, bo jesteśmy ludźmi inteligentnymi, a to są problemy istotne. Sprawa rzeczywiście jest dosyć poważna i wielowarstwowa. Należałoby ten temat rozpatrywać na wielu poziomach. Przede wszystkim niebezpieczne jest to, że mówiąc kazirodztwo, w jeden worek wrzucamy stosunki seksualne między rodzicami a dziećmi, dziadkami i dziećmi i osobami spokrewnionymi typu rodzeństwo czy kuzynostwo. W poszczególnych krajach różnie to jest definiowane. I jeszcze w przypadku dorosłego rodzeństwa czy kuzynostwa możemy się zastanawiać nad tym, czy jeśli to jest ich świadomy wybór, to czy mają do niego prawo. Natomiast inaczej ma się sprawa w przypadku relacji rodzice-dzieci (dorosłe dzieci - przyp. red.). Tutaj istnieje pewna zależność, nie tylko na poziomie finansowym, ale także psychicznym i społecznym. Pozostaje pytanie, na ile decyzja tego dziecka jest indywidualna, samodzielna.

WP: Zwolennicy legalizacji związków kazirodczych wysuwają argument, że to, co ktoś robi we własnej sypialni to jego sprawa, a społeczeństwu nic do tego.

Po trosze jest to argument wolnościowy. Z drugiej strony państwo czy społeczeństwo wdraża pewne mechanizmy obronne. Tutaj warto by było przywołać Żydów aszkenazyjskich. To jest populacja, która nie powstała w wyniku związków kazirodczych, ale z bardzo niewielkiej grupy założycielskiej Żydów. Wspólnota ta wyemigrowała z terytorium zachodniej Rosji oraz wschodniej Polski do Stanów Zjednoczonych i tam krzyżowała się i zawierała związki małżeńskie tylko w obrębie tej niewielkiej grupy wyjściowej. Doszło do tego, że Żydzi aszkenazyjscy są obciążeni pewnymi chorobami genetycznymi o wiele częściej, niż reszta populacji. Mówi się nawet o tzw. mutacji aszkenazyjskiej, odnośnie genów z dziedziczną podatnością na raka piersi i jajników. Takich chorób i wad genetycznych jest w tej populacji dużo więcej. W trosce o tzw. dobrostan populacji wymyślono przepis, by para zanim zawrze związek małżeński i stanie pod baldachimem i zdepcze kieliszek, wcześniej wykonała testy genetyczne. Na podstawie tych testów rabin dopiero może
wydać zgodę na zawarcie związku małżeńskiego.

WP:

Mamy tu do czynienia z taką eugeniką, której społeczeństwo się obawia?

To jest sterowanie decyzjami rozrodczymi na podstawie wiedzy naukowej. Tak, to się bardzo źle kojarzy, szczególnie po okresie II wojny światowej i tego, co wyczyniały hitlerowskie Niemcy. Trzeba jednak zauważyć, że Stany Zjednoczone w tamtym czasie też miały takie eugeniczne ustawy.

Z drugiej strony mamy szeroki dostęp do technik diagnostyki genetycznej i są osoby, które podjęcie decyzji o posiadaniu dziecka uzależniają właśnie od wyników badań genetycznych. W rodzinach obciążonych prowadzi się poradnictwo genetyczne. Nie można w ramach "sprawiedliwości" zakazywać posiadania dzieci także normalnym, niespokrewnionym ze sobą ludziom, którzy są obciążeni genetycznie. Jeżeli jest udowodnione, że w rodzinie jest choroba genetyczna, to tacy ludzie powinni być - przynajmniej w teorii - pod opieką poradni genetycznej. Kiedy rodzi się im chore dziecko, para jest informowana o ryzyku wystąpienia danej choroby. W przypadku kolejnej ciąży to jest powód wykonania badań prenatalnych i ewentualnie prewencyjnej aborcji.

WP: Wady genetyczne u osób niespokrewnionych ze sobą występują jednak o wiele rzadziej niż u ludzi kojarzonych w obrębie rodziny.

W przypadku populacji ogólnej jesteśmy nosicielami jakichś wad genetycznych, natomiast chroni nas przed tym zasada wyboru i przypadkowego kojarzenia partnerów. A w momencie, kiedy zaczynamy się kojarzyć w obrębie rodziny, szczególnie tak bliskiej jak rodzeństwo czy rodzic-dziecko, to wtedy odrzucamy ten mechanizm obronny i zaczynamy chów wsobny (kojarzenie blisko spokrewnionych osobników, co przekłada się na rozliczne wady genetyczne - przyp. red.) na bardzo intensywną skalę. W ten sposób nawet przy hodowli rasowej zabronione jest krzyżowanie zwierząt z własnym rodzeństwem czy z własnymi rodzicami.

WP: Czy można wyliczyć procentowo, ile dzieci z takich bliskich związków kazirodczych urodzi się chorych lub umrze?

Możemy robić tylko proste wyliczenia na zasadzie dziedziczenia. Przedstawię to na przykładzie mukowiscydozy, której nosicielem jest co pięćdziesiąta osoba populacji, natomiast choroba pojawia się raz na 2,5 tysiąca urodzeń. Czyli w Polsce mamy co roku około 100 dzieci urodzonych z mukowiscydozą. Z tego wynika, że prawdopodobieństwo wystąpienia takiej choroby to jest częstość danej cechy w populacji podniesiona do kwadratu. Należy nadmienić, że w przypadku mukowiscydozy ta wartość jest stosunkowo duża. W większości chorób genetycznych szansa znalezienia dwóch nosicieli i urodzenia chorego dziecka wynosi jeden na 100 tysięcy (np. choroba Krabbego, której nosicielem jest jedna na 10 tysięcy osób). Szansa znalezienia sobie partnera z tą samą wadą i poczęcia z takiego związku dziecka jest bardzo niewielka. W przypadku, gdy mamy do czynienia współżycia dziecka z rodzicem, zaczynamy obracać pulą, w której są tylko po dwa dodatkowe garnitury chromosomowe. Ojciec z dzieckiem mają 50 proc. cech wspólnych. Dziecko ma
połowę cech, które dostało od matki i ojciec ma połowę cech obcych, których nie przekazał swojemu dziecku. W takim wypadku prawdopodobieństwo, że cechy się ujawnią, jest bardzo wysokie - już w pierwszym pokoleniu wynosi 25 proc. U rodzeństwa jest 25 proc. szansy, że obydwoje będą mieli tę samą cechę. Szansa, że przekażą ją dziecku znowu wynosi 25 proc.

Warto się odwołać także do innych gałęzi nauki. Można przywołać w tym wypadku programy, zwane zachowaniem bioróżnorodności. Naukowcy zauważyli, że zabiegi, których celem było uzyskanie bardzo szczególnych cech w określonych rasach czy odmianach roślin, doprowadziły do zgubienia bioróżnorodności. Oznacza to, że w chwili pojawienia się choroby, gatunki te nie mają rezerwuaru, z którego mogłyby czerpać, ażeby się do zmieniających się warunków zaadoptować. Z kolei w przypadku restytucji gatunków w parkach narodowych, kiedy chcąc odtworzyć populacje np. drapieżników, wprowadzano małą liczbę osobników. W takim wypadku dochodziło do degradacji tej populacji, z uwagi na zbyt mały zasób wariantów genetycznych, którymi ta populacja mogłaby obracać. Popatrzmy, z jakimi obciążeniami mamy do czynienia w przypadku najładniejszych ras psów. W hodowli psa berneńskiego doszło do tego, że mamy zwierzęta z regularnie rozłożonymi łatkami, ale ryzyko pojawienia się dysplazji czy innych chorób genetycznych jest bardzo wysokie.

WP: Czy związki kazirodcze, z punktu widzenia genetyki, są zagrożeniem dla reszty społeczeństwa?

Zależy od tego, o jakiej skali zjawiska mówimy i jak długo będzie uprawiane. Musimy zdać sobie sprawę, że rodzice w jakiś sposób przekazują swojemu potomstwu pewien wzór postępowania, pewne normy. Jest to przekaz pozagenowy, ten kulturowo-społeczny. Nie wiemy, czy w takich rodzinach wzorcem do naśladowania nie będzie kontynuowanie tradycji rodzinnej, czyli dzieci takiej pary również nie będą szukały związków poza rodziną, ale dalej kultywowały kazirodztwo. W takim wypadku to zagrożenie, zwane chowem wsobnym - używając terminologii hodowlanej - będzie bardzo wysokie. Z drugiej strony, zwiększenie się częstości urodzeń osób z wadami genetycznymi spowoduje zwiększone koszty opieki medycznej. Ale najważniejsze są koszty etyczne. Kiedy podejmujemy wybór świadomy związku z osobą z populacji, czynimy to w dobrej wierze i próbujemy to zrobić tak, żeby dochować się zdrowych dzieci i zagwarantować im to, co najlepsze.W przypadku związku z bliskim krewnym istnieje duże ryzyko, że powołamy do życia chore dziecko.
Pozostaje pytanie, kto poniesie koszty? I czy ci ludzie, dla zrealizowania własnej zachcianki, mają prawo podejmować takie ryzyko? Ktoś powiedział, że tu ofiar nie ma. Ofiarami będą, niestety, chore dzieci.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (955)