PublicystykaZuzanna Ziemska: Ania z Ponurego Wzgórza

Zuzanna Ziemska: Ania z Ponurego Wzgórza

Kamieniołomy. Znój, trzask bicza i krzyki. Najazd kamery na grupkę wychudzonych dzieci. Ich ciężkie kajdany wolno suną po piachu. Publiczność płacze.
Dodajmy do tego jeszcze ponure krajobrazy (puste, nagie pola pod ciężkimi chmurami, wieczny listopad) i jakiś palący problem – choćby wielokulturowość. I już. To mój przepis na najnowszą wersję "Dzieci z Bullerbyn".

Zuzanna Ziemska: Ania z Ponurego Wzgórza
Źródło zdjęć: © Netflix
Zuzanna Ziemska

19.05.2017 | aktual.: 19.05.2017 16:24

Że co? Że książka w ogóle nie o tym traktowała? Spokojnie, zostawimy cień oryginału. Gdzieś między czołówką a sceną w kamieniołomach, dodamy kilka wątków z książki, prawdziwych bohaterów wepchniemy w obcy im świat, skonfrontujemy z brutalnymi realiami. Będzie fajnie. Skąd to wiem? Ano, za mną już cały sezon "Ani nie Anny", serialu na motywach kultowej (używam tego słowa z pełnym przekonaniem) książki Lucy Maud Montgomery.

Zielone Wzgórze w listopadzie

Pamiętacie jeszcze Zielone Wzgórze? To słoneczne, wspaniałe miejsce? Pamiętacie Anię? Nieco egzaltowaną dziewczynkę z jej rozbrajającymi gafami, farbowaniem włosów, upiciem przyjaciółki, recytacją poezji na przeciekającej łódce? No to zapomnijcie.

Teraz będą spojlery. Nie ma zielonych włosów, nie ma dziewczęcych marzeń o upinaniu koka, który w książce był symbolem dorosłości (to miejsce zajął wulgarny krzyk Diany o większe cycki), nie ma lekkich przekomarzanek – są teksty godne amerykańskiego LO z nie najlepszej dzielnicy, zabawy okrojono do minimum – bo po cóż one komu jeśli można mnożyć nieszczęścia. Pożary, choroby, bankructwa, pobicia, kradzieże, próby samobójcze spadają na smutne Avonlea niczym plagi egipskie, a bohaterowie zajęci są wygłaszaniem tekstów o feminizmie i byciem zupełnie obcymi wersjami siebie (Gilbert pracujący w dokach – majstersztyk).

Dość jednak o serialu – o nim powiedziano i napisano aż nadto. Nie mam zamiaru tez pastwić się nad Netflixem, którego uwielbiam, używam i nadużywam. To nie wina twórców. To poetyka naszych czasów.

50 depresji Greya

Utknęliśmy w jakimś depresyjnym fin de siècle, choć mamy już niemal lata dwudzieste, nie było pluskwy millenium, kryzys chwilowo pokonany, można radować się i popadać w epikureizm. Nie popadamy.

Rzucamy się na szwedzkie kryminały, straszące zbrodnią, pustką, degeneracją społeczeństwa obywatelskiego i umlautami w nazwiskach. Tworzymy smutne fanpejdże z grafomańskimi cytatami na kradzionych fotach. A celebrytki klasy B pochylają się nad swoją psychiką, doszukując znamion depresji.
Cycki i seks, które zawędrowały na Zielone Wzgórze (na razie tylko w rozmowach), to już standard, ba! element obowiązkowy większości produkcji. Przy czym jeśli bohaterowie decydują się na to i owo, to najczęściej jest brutalnie, dziwnie, każdy z każdym, albo pseudopikantnie, jak w pięćdziesięciu różnych rzeczach Greya.

Miłość i inne bajki

Jeśli więc, drogi Czytelniku, planujesz coś wydać czy adaptować, pamiętaj: ma być depresyjnie, wulgarnie i na granicy prawa. Inaczej może być ciężko.
Już widzę Ronję Córkę Zbójnika skąpaną we krwi wrogów (przebitki na skandynawskie pustkowia), naćpaną Pippi żebrzącą o działkę, Mary Poppins wystającą na rogach ulic po kolejnej porażce w pośredniaku.

Albo skończmy z tym wreszcie. Wpuśćmy trochę słońca na ekrany. Zdejmijmy marsa z czół. Sukces chociażby musicalu La La Land to dowód na to, że być może jednak społeczeństwo tęskni za miłymi historyjkami (choć niekoniecznie z happy endem, wszak i w Ani były momenty, przy których człowiek szlochał), za niewinnością, za miłością pokazaną subtelnie i bez taniej dydaktyki, albo jeszcze tańszego szczucia cycem.

Może nie potrzebujemy Ponurego Wzgórza, ale właśnie Zielonego. Snu o krainie, w której biedne sierotki dostawały stypendia, wydawały powieści i szły na uniwersytety bez rzucania frazesów o edukacji kobiet. O przyjaźni do grobowej deski. O miłości od pierwszego wejrzenia. I innych bajkach.

Zuzana Ziemska dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)