Żona Romualda Dębskiego czule o mężu. "Jego telefon cały czas dzwoni, nie chcę go wyłączyć"
"Bez profesora nie byłoby mnie i mojego dziecka" - wdowa po prof. Romualdzie Dębskim słyszała to wielokrotnie. Po jego śmierci poznaje wiele takich historii. Jest przekonana, że krytycy męża, gdyby zobaczyli, jak pracuje, zmieniliby zdanie. - On w każdym widział bliską osobę - mówi.
- Pamiętam, jak pani, pani Magdo, przyszła do nas na oddział i od razu zaczęła pytać o aborcję. O to, jak to się robi, jak to wygląda. Chciałam panią razem z drzwiami wyrzucić - powiedziała dziennikarce Magdalenie Rigamonti w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" Marzena Dębska. Wdowa po prof. Romualdzie Dębskim podkreśliła, że jej mąż opowiadał się za życiem.
Przypomniała, że krytycy profesora jeździli za nim ze zdjęciami porozrywanych płodów i byli obecni nawet na jego pogrzebie. Marzena Dębska zaznaczyła jednak, że to "marginalne zjawisko". Jest przekonana, że tak się zachowywali, bo nie wiedzieli nic o pracy prof. Dębskiego.
Wszystkie historie o mężu, o których słyszała Marzena Dębska, są, jak podkreśliła, pozytywne. - Teraz, po jego śmierci, dowiaduję się o wielu rzeczach, które zrobił dla innych ludzi. O tym, w jakiej sytuacji uratował życie pacjentki, dziecka. Na każdym kroku spotykam się z opowieściami, ludzie chcą mówić, że dzięki niemu żyją, że dzięki niemu są rodzicami, że ich dzieci z nimi są. Dopiero teraz widzę, jaką miał wielką moc rażenia - stwierdziła w rozmowie z "DGP".
Jaki był Romuald Dębski
Marzena Dębska pamięta męża jako osobę, która nikomu nie odmawiała. - Każda położna, pielęgniarka, salowa, sekretarka, sanitariusz, każdy, kto przyszedł, był traktowany przez profesora jak ważna persona. On w każdym widział bliską osobę. W każdym. Nikogo nie wyróżniał - powiedziała wdowa po profesorze.
Przyznała też, że jego telefon cały czas dzwoni. - Nie potrafię, nie chcę go wyłączać, również z tego powodu, że to kopalnia medycznych kontaktów - zaznaczyła.
Przytoczyła sytuację, która spotkała ją, kiedy poszła wieczorem na cmentarz. - Widzę, że ktoś już zamyka bramę. Mówię, żeby mnie wpuścił. Słyszę, że już noc, że nie wolno. Pan mi się przypatruje i mówi: a, pani jest żoną tego profesora. Niech pani wejdzie. Idę, ciemno, na grobach pojedyncze światełka i tylko łuna nad grobem mojego męża. Patrzę, stoi kobieta z wózkiem. Płacze. W środku maluch, noworodek urodzony u nas. Mówi, że bez nas by jej nie było, dziecka by nie było - opowiedziała Marzena Dębska.
I dodała, że może dużo opowiadać o pacjentkach, a one o profesorze.
Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl