Żołnierze mimo woli
- Mój brat zginął w Wehrmachcie - mówi znany reżyser Kazimierz Kutz. - Hitlerowcy wcielili go tam siłą, pomimo tego, że był synem powstańca śląskiego. Dlatego krew mnie zalewa, kiedy słucham takich ludzi jak Kurski.
21.10.2005 | aktual.: 21.10.2005 11:22
Podłe, haniebne - tak Ślązacy określają próbę pogrążenia przed wyborami Donalda Tuska poprzez kolportowanie informacji, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. Na Opolszczyźnie, gdzie do Wehrmachtu wcielano siłą tysiące nastolatków, ten akcent negatywnej kampanii autorstwa Jacka Kurskiego z Prawa i Sprawiedliwości szczególnie zabolał.
- Nie znam nikogo, kto by się rwał na tę wojnę na ochotnika - mówi Eryk Szmidt z Gogolina, były opolski żołnierz Wehrmachtu. - My, młodzi wtedy chłopcy, nie mieliśmy wyboru, bo za dezercję była jedna kara - kulkę w łeb. Przeszedłem piekło na froncie wschodnim, a po powrocie do domu kolejne piekło, męczony przez stalinowców. Moje pokolenie zostało tak potraktowane przez historię. Czy to jest nasza wina, żeśmy się urodzili w tym miejscu i w tym czasie? Józef Kochanek z podopolskiego Folwarku, przed wojną obywatel III Rzeszy, w niemieckim mundurze walczył na Wschodzie i Zachodzie. Przeżył inwazję amerykańską w Normandii, przypomnianą głośnym filmem Stevena Spielberga "Szeregowie Ryan". Mówi, że amerykańscy żołnierze skakali mu dosłownie na plecy.
- Ja sobie takiego losu nie wybierałem - mówi. - Moją małą ojczyzną zawsze był Śląsk, dlatego po wojnie przyjąłem obywatelstwo Polskie. Pięciu moich synów wcielono do armii polskiej i gdyby wtedy wybuchła wojna, walczyliby za Polskę. Trzeba nie znać historii albo być podłym człowiekiem, żeby robić komuś zarzut z tego, że był w Wehrmachcie, a tym bardziej, że już miał tam ojca czy dziadka.
W imię ojca
Alojzego Lysko z Bojszowa pod Gliwicami czarna propaganda Prawa i Sprawiedliwości szczególnie zabolała. Ten zasłużony Śląski działacz społeczny został trzy tygodnie temu posłem PiS. Lysko jest synem żołnierza Wehrmachtu. Nigdy nie widział ojca, bo ten zginął na froncie wschodnim, kiedy on miał kilka miesięcy. Lysko jest autorem książki pt. "To byli nasi ojcowie".
- Po wojnie pytałem, czemu tata nie przychodzi, jak już inni wrócili - wspomina. - Siedziałem na słupku i patrzyłem w las, czy nie widać taty. Mama opowiadała mi, jak ojciec i jego koledzy szli na wojnę, jak bardzo nie chcieli i jak bardzo się bali. Jak była msza święta, jak całowali próg, mówili zostańcie z Bogiem, jak brali ze sobą zaszyte hostie, obrazki św. Barbary, zdjęcia rodziny. 300 chłopaków z Bjoszowa wcielili siła do Armii, choć mówili w domach po Polsku, śląską gwarą. Tylko jeden uciekł przed poborem, ale w 1944 roku Niemcy go dopadli i rozstrzelali.
Jedną z ostatnich pamiątek Alojzego Lyski po ojcu - żołnierzu Wehrmachtu - jest list z frontu, pisany śląską gwarą. "Leża w ruskim polu, w dziurze i piszam tyn list z wielkiym strachym, bo mi kule nad łbym gwizdajom. Niy gorsz sie Moja Żono, że ci mało piszam, bo jo musza maszyrować kożdy dziyń 20 kilometrow. Tela mie ino cieszy, że maszeruja bliżyj chałupy. Jakbyś mnie tera widziała, to byś nie poznała. Od bagna żech jest parszywy jak ropucha. Myć się i golić niy ma kaj i czasu, bo nos goniom. Kochana Żono, wszystkiego nojlepszego od Pana Jezusa Miłego. Zostań z Bogiem. A ciebie, mój Alojzku, zasyłom kusika..."
Nie było wyjścia
Dr Norbert Honka z Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego: - Na Śląsku, podobnie jak na Pomorzu, gdzie żyła rodzina Tusków, sytucja była podobna - panował powszechny obowiązek służby wojskowej, przywrócony w Niemczech w latach 30. Młodzi chłopcy, nawet jak należeli do mniejszości polskiej, czy np. serbsko-łużyckiej, byli obywatalmi III Rzeszy i z tego tytułu mieli określone obowiązki. Wybuch wojny jeszcze zaostrzył sprawę - zaczęło obowiązywać prawo wojenne i nie było mowy o odmowie służby w Wehrmachcie. Wcielano nawet członków Związku Polaków w Niemczech. Teoretycznie, za odmowę można było trafić do kompanii karnej Wehrmachtu, ale w praktyce, w nielicznych wypadkach odmowy służby, realizowano tylko jeden scenariusz - kula w głowę.
Eryk Szmidt: - To Niemcy zaatakowały Polskę, a my, chłopcy ze Śląska, padliśmy ofiarą wielkiej polityki. Nasze pokolenie przeżyło katastrofę. Myśmy nie mieli młodości, wyszarpali nas z domów jeszcze przed wejściem w dorosłość, ja mialem 17 lat, jak poszedlem na front. Przeżyłem ruską niewolę, którą można opisać dwoma słowami: głód i zimno. Potem, w ramach akcji wyłapywania rąk do pracy, skierowano mnie z powrotem na Śląsk, choć wcale nie chciałem tu wracać. Nie umiałem ani słowa po polsku, tu przeżyłem drugi dramat. Dr Norbert Honka: - Po gehennie obozów jenieckich w ZSRR wielu byłych żołnierzy Wehrmachtu ze Śląska trafiało do stalinowskich obozów, np. do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie. Jeszcze bardzie podejrzliwie byli traktowani ci, którym udało się zbiec z Wehrmachtu do polskiej armii na Zachodzie. Oni bywali przez stalinowską bezpiekę traktowani jako potencjalni podwójni szpiedzy.
Z Wehrmachtu do Andersa
Według Adama Dziuroka z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, około 10 tysięcy Ślązaków, wcielonych wcześniej siłą do Wehrmachtu, trafiło później do armii polskiej na Zachodzie - II Korpusu generała Władysława Andersa. Część z nich uciekła, część zgłosiła się tam na ochotnika po dostaniu się do niewoli alianckiej. Pod Monte Cassino, niczym pod Górą Świętej Anny, strzelali do siebie po dwóch stronach barykady nierzadko koledzy ze śląskich wiosek. Ślązacy walczący po polskiej stronie po powrocie na Śląsk przeżywali gehennę, bo byli uznawani za Niemców.
"Zgodnie z ówczesnym prawodawstwem byli pozbawiani majątków i osadzani w obozach pracy, a swoją niewinność mieli udowadniać przed sądami" - pisze Adam Dziurok w opracowaniu "Za mało niemieccy, za mało polscy", zamieszczonym w biuletynie krakowskiego IPN. Krzysztof Ogiolda, dziennikarz "NTO", który wychował się w Pyskowicach, zetknął się w młodości z Józefem Masoniem, który przed wojną mieszkał po polskiej stronie granicy. Tam w 1939 roku został wcielony do armii.
- Kiedy wybuchła wojna, zaledwie po dwóch godzinach obrony Polski przed hitlerowcami został ranny i trafił do szpitala - mówi Ogiolda. - Kiedy się podkurował, wcielono go siłą do Wehrmachtu. On w przypływie czarnego humoru opowiadał kolegom, że niezależnie od tego, kto wygra tę wojnę, będzie się mógł chwalić, że walczył w zwycięskiej drużynie. Wielu wcielonych do Wehrmachtu młodych Ślazaków nie mówiło ani słowa po niemiecku. Dowódcy dbali jednak o to, by w ich odziałach byli Ślązacy z zachodniej strony granicy, którzy znali niemiecki ze szkoły, a polski, w wydaniu gwarowym - z domu.
15 lat minęło...
Czarna kampania przeciwko Donaldowi Tuskowi rozpoczęła się od kilku zdań wypowiedzianych przez Jacka Kurskiego, sztabowca Lecha Kaczyńskiego, w tygodniku "Angora". "Rodzice Tuska byli gdańszczanami i mówili po niemiecku - zdemaskował konkurencyjnego kandydata Kurski. - Jest natomiast półmrok niedomówień i tajemniczości na temat dziadka Donalda Tuska. Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu".
Kurski, by wzmocnić negatywny efekt, zestawił tę historyczną informację z opinią, że Tusk prezentuje niemiecki punkt widzenia i czyni proniemieckie gesty. Te informacje miały być politycznym zabójstwem Tuska, niczym sprawa Jaruckiej dla Włodzimierza Cimoszewicza.
- Nie udało się, ludzie wyczuli lipę i to jest chyba najbardziej pocieszające - mówi senator Kazimierz Kutz, syn powstańca śląskiego i brat żołnierza Wehrmachtu. - Zastanawiam się nawet, czy nie należałoby podziękować Kurskiemu. Bo przy tej okazji w mediach występują ważni ludzie, którzy tłumaczą złożoną problematykę pogranicza polsko-niemieckiego. W nasze społeczeństwo, zindoktrynowane przez PRL-owską propagandę, wpuszczono sporą dawkę wiedzy historycznej. I to jest bardzo cenne.
Henryk Kroll, lider opolskich Niemców, syn żołnierza Wehrmachtu: - Ja się bardzo bałem, że ta czarna kampania może Tuskowi zaszkodzić, bo przecież Polacy wiele wycierpieli od Niemców w II wojnie światowej. Ale zwykli Polacy nie kupili tej demagogii. Pokazali, że są mądrzejsi od wielu polityków. Wytężona praca PRL-owskiej propagandy, w tym opolskiego Instytutu Śląskiego w czasach PRL, poszła na marne.
- Gdyby taka sytuacja wydarzyła się u progu III Rzeczpospolitej, to kandydat Tusk byłby już skończony - zauważa dr Norbert Honka. - Ale spojrzenie polskiego społeczeństwa na stosunki polsko-niemieckie przeszły przez te 15 lat ewolucję. Różnimy się w wielu sprawach ale pojednanie zostało osiągnięte, co widać szczególnie w młodym pokoleniu. To pocieszające, że coraz trudniej się gra w Polsce na antyniemieckiej nucie.
Krzysztof Zyzik