"Zobaczyłem szczątki, i wiedziałem, że nikt nie przeżył"
Zobaczyłem ogrom zniszczeń i wiedziałem, że stała się tragedia - powiedział w audycji "Przesłuchanie" w radiu RMF FM Marcin Wierzchowski, pracownik kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wierzchowski jako jeden z pierwszych dotarł na miejsce katastrofy Tu-154M.
02.04.2011 | aktual.: 02.04.2011 15:43
Jak mówił Wierzchowski, tamtego dnia, 10 kwietnia 2010 r., była mgła, ale nie przyszło mu do głowy, że samolot nie będzie mógł wylądować. O możliwości skierowania samolotu na inne lotnisko w pewnej chwili miał wspomnieć jeden z konsulów polskiej ambasady. Ale to - jak dodał Wierzchowski - nie docierało do jego świadomości, bo przecież "ten samolot lądował w różnych sytuacjach".
O 8:40 Wierzchowski usłyszał silnik tupolewa. - To był głośny samolot. A potem cisza - wspominał pracownik kancelarii Lecha Kaczyńskiego w rozmowie z Konradem Piaseckim. Jeszcze nie dotarło do niego, co się stało, gdy zobaczył pędzących przez płytę lotniska funkcjonariuszy ochrony rosyjskiej, która miała ochraniać polskiego prezydenta podczas wizyty, - Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, była taka, że samolot wylądował, a Rosjanie się zagapili i kolumna nie ruszyła - wspominał Wierzchowski.
Pytany o to, kiedy uświadomił sobie, co się wydarzyło, Wierzchowski odrzekł, że było to w pobliżu lasu, przy bocznym pasie lotniska. - Wtedy się zaniepokoiłem - mówił. Potem - jak opowiedział wbiegł do lasu.
- Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, to było: "Boże, to niemożliwe, że prezydent i wszystkie osoby na pokładzie zginęły. To nie ten samolot" - mówił Marcin Wierzchowski. - Ale po kilkunastu sekundach, jak zobaczyłem, że na rozrzuconych po terenie szczątkach są biało-czerwone malowania, to już wiedziałem, że to jest polski samolot.
Jak opowiadał, ogrom zniszczeń, które zastał na miejscu katastrofy był niesamowity. - To zabrzmi dość przykro, ale ja już wiedziałem, że nikt nie przeżył - powiedział.
Potem zadzwonił do swojego bezpośredniego przełożonego - ministra Jacka Sasina. Ten nie uwierzył. - On mi mówił "uspokój się", "co ty mówisz", "to niemożliwe". Że nawet, jeżeli coś się stało, to samolot zjechał z pasa startowego gdzieś na pobocze. Dopiero jak przyszedł z lasu, to był biały jak ściana, miał łzy w oczach, widząc to wszystko, co się stało. Chyba zrozumiał, co mu wtedy chciałem przekazać - mówił Wierzchowski.
Wierzchowski opowiedział też o momencie, w którym odnaleziono ciało Lecha Kaczyńskiego. - Ja stałem obok miejsca katastrofy, przyszedł do mnie jeden z polskich konsulów i poprosił mnie, abym był obecny przy identyfikacji, bo jest wytypowane ciało, które może należeć do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I zapytał, czy ja, jako osoba, która prawie codziennie go widziała, mógłbym w tym uczestniczyć. No i ja się zgodziłem - opowiadał Wierzchowski. Jak dodał, był na 75% pewien, że to prezydent.