Znakomity kąsek dla ukraińskiej armii. Rosjanie sami się wystawili
Inwazja na Ukrainę w wielu przypadkach utrudniła Rosjanom życie. Ostatnie sankcje Zachodu to tylko jeden z elementów. Znacznie wcześniej współpracę z Rosją zerwała Ukraina. Odczuł to dość mocno przemysł stoczniowy, który do dziś boryka się z problemami.
23.07.2023 | aktual.: 23.07.2023 19:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po nieudanej wojnie w Gruzji w 2008 r. przygotowano plan modernizacji armii. Postawiono głównie na rozwój techniczny i nowoczesne technologie. Kreml planował, że w ciągu 10 lat Siły Zbrojne otrzymają 100 okrętów wojennych, 600 nowych i 400 zmodernizowanych samolotów, 1 tys. śmigłowców, 11 tys. pojazdów pancernych i opancerzonych, przynajmniej 56 dywizjonów systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych S-400, 10 dywizjonów systemów obrony powietrzno-kosmicznej S-500.
Był to bardzo ambitny plan, który nie został zrealizowany, a problem stworzyła sobie sama Rosja. Ponad tysiąc istotnych elementów uzbrojenia Rosjanie produkowali we współpracy z Ukrainą. Dotyczyło to głównie silników okrętowych i śmigłowcowych.
Po aneksji Krymu i inwazji na Donbas, Ukraińcy zerwali współpracę. Rosjanie stracili nie tylko cztery lata, ale także nie udało im się dorównać poziomowi technicznemu ukraińskich produktów. Nowe silniki okrętowe rosyjskiej produkcji pojawiły się dopiero w 2018 r. Silniki śmigłowcowe rok wcześniej. Żaden z produktów nie dorównał jakością i niezawodnością ukraińskim.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Duże opóźnienia
Problemy z wykonaniem planu pojawiły się już na samym początku. Marynarka Wojenna FR określiła zapotrzebowanie na 20-30 fregat rakietowych typu Admirał Gorszkow. Prototypowy okręt zaczął być budowany jeszcze przed konfliktem z Gruzją i prace nie przebiegały w zawrotnym tempie. Włączenie Gorszkowa do ogromnego programu modernizacyjnego również nie przyspieszyło prac. Prototypowy okręt zwodowano dopiero po czterech latach od położenia stępki. Wówczas dopiero zaczęły się poważne problemy.
Najpierw w 2011 r. opóźnienia złapał program systemu przeciwlotniczego S-350, który miał być głównym orężem okrętu. Dwa lata później pojawiły się problemy z pokładową armatą Ametyst. Wisienką na torcie był pożar nowego silnika, który wybuchł z powodu zaniedbań stoczniowców.
Nowego nie mógł otrzymać, ponieważ Rosjanie uderzyli na Ukrainę, która była jedynym dostawcą silników okrętowych dla rosyjskiej floty. Silnik przełożono z bliźniaczego "Admirała Kasatonowa". W tym samym czasie Kreml doszedł do wniosku, że flocie wystarczy 15 fregat.
Widząc problemy z Gorszkowami już w 2010 r. dowództwo floty zdecydowało, że należy zbudować serię mniej skomplikowanych technicznie okrętów, które byłyby tańsze, a tym samym mogłyby szybciej wejść do linii. Zamówiono sześć okrętów, z których ukończono trzy pierwsze. Budowę pozostałych wstrzymano w 2015 r., ponieważ Ukraina odmówiła dostawy silników. Po latach stania "na sznurku", dwa znajdujące się w największym zaawansowaniu prac sprzedano Indiom. Ostatnia jednostka również ma trafić za granicę.
Kiedy Rosjanie zostali odcięci od dostaw silników Zoria-Maszprojekt, zlecili opracowanie nowych silników własnym zakładom. Te pojawiły się dopiero w 2019 r. Trzeci z Gorszkowów został ukończony z silnikami Turborus, nad którymi pracowano od 1993 r. "Admirał Gołowko" prowadzi obecnie próby morskie.
Dopiero czwarty z okrętów otrzymał nowo opracowane maszyny. Ma być gotowy za dwa lata.
Budowa pod ogniem?
Kolejne opóźnienia w budowie fregat spowodowały, że Rosjanie postanowili wprowadzić szybciej większą liczbę korwet. Zamówiono 15 niewielkich przybrzeżnych korwet typu Bujan, z których cztery znajdują się na Morzu Czarnym i 18 pełnomorskich typu Karakurt, z których ukończono cztery. Oba typy wyposażono w silniki diesla Zwiezda M503.
Miało to pozwolić na ominięcie problemów z budową własnych turbin parowych. Nie do końca się udało, ponieważ M503 opierały się także na ukraińskich komponentach. Ostatecznie okręty budowane w Petersburgu złapały opóźnienia i w końcu w listopadzie 2022 r. MO FR pozwało stocznię o "niewywiązanie się z umowy". M.in. z tego powodu anulowano zamówienie na dwa ostatnie Karakurty.
Ostatecznie Rosjanie zaplanowali, że każda z flot otrzyma po cztery Karakurty i rozdzieliła budowę głównie pomiędzy stocznie położone w rejonie operowania danej floty. Dla Floty Czarnomorskiej okręty budowane są w stoczni Morie w okupowanej Teodozji i Zaliw w Kerczu. Wyjątkiem jest "Kozielsk", który miał trafić na Bałtyk, a budowany jest w Teodozji. 12 lipca w Kerczu podniesiono banderę na "Cikłonie" - pierwszym z Karakurtów dla Floty Czarnomorskiej. Kolejny znajduje się w próbach morskich, a trzy kolejne są na etapie wyposażania.
Są przy tym znakomitym kąskiem dla ukraińskiej armii. Teodozja znajduje się 270 km od Chersonia. Kercz - 320 km. Obie stocznie znajdują się więc w zasięgu pocisków Storm Shadow. Ukraińcy już próbowali atakować cele w Teodozji. W marcu zniszczono jeden z zestawów przeciwlotniczych S-400. W kwietniu rosyjska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła dwa bezzałogowce. Tydzień później "z nieznanych przyczyn" wykoleił się pociąg zmierzający do stoczni Morie.
Ewakuacja floty
Kolejne ataki na Sewastopol, Symferopol i Teodozję spowodowały, że Rosjanie musieli ewakuować okręty do Noworosyjska. Nielam 500 km od Chersonia, skąd wystrzeliwane są ukraińskie pociski. Na Krymie pozostały jedynie jednostki, które znajdują się w suchych dokach i te będące w budowie. Nieruchome okręty byłyby smacznym kąskiem, a przede wszystkim znakomitym ciosem wizerunkowym.
Rosyjskie media od lat mówią o Karakurtach jako o jednym z najlepszych na świecie projektów w swojej klasie. W uroczystości podniesienia bandery brał udział głównodowodzący MW FR, adm. Nikołaj Jewmenow i lokalne władze okupacyjne. Chełpili się przy tym, że "Cikłon" jest pierwszym okrętem "wybudowanym na odzyskanym Krymie".
- To naprawdę wielka sprawa. Jestem przekonany, że dzięki wam Krym odrodzi swoją świetność regionu stoczniowego Federacji Rosyjskiej" - powiedział Siergiej Aksjonow, okupacyjny gubernator Krymu.
Wszystko jednak wskazuje na to, że Ukraińcy wzięli sobie do serca utarcie nosa Rosjanom. Od 14 lipca w Teodozji codziennie ogłaszane są alarmy przeciwlotnicze. W atakach 19 i 20 lipca zniszczone zostały składy amunicji i uszkodzone zabudowania lotniska.
Uderzenie na port i stocznię nie jest niemożliwe, a wizerunkowo może być bardzo korzystne dla Ukraińców. Byłby to znakomity cios propagandowy. A na te Putin jest najbardziej czuły.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski