PolskaZmora warszawskich blokowisk. "Tych ludzi trzeba karać"

Zmora warszawskich blokowisk. "Tych ludzi trzeba karać"

- Widzę, że skrzynka pocztowa jest pełna. Otwieram i co? Wysypuje się na mnie masa papierów, w tym jeden list i piętnaście ulotek - skarży się Wirtualnej Polsce mieszkanka stołecznego Mokotowa. Reklamy roznoszone na klatkach schodowych są zmorą warszawiaków i to nie tylko w okresie wyborczym. Jak skutecznie walczyć z osobami, które zaśmiecają naszą prywatność?

Zmora warszawskich blokowisk. "Tych ludzi trzeba karać"
Źródło zdjęć: © Fotolia | Alexander Zlatnikov
Michał Fabisiak

18.05.2015 | aktual.: 24.05.2015 10:11

- Kiedyś przez przypadek razem z gazetkami reklamowymi wyrzuciłam list z urzędu skarbowego - opowiada Wirtualnej Polsce pani Beata. Od tamtej pory jej niechęć do ulotkarzy wzrosła jeszcze bardziej. - Gdy spotykam ich na klatce natychmiast wyrzucam za drzwi. W podobnym tonie wypowiadają się również inni warszawiacy, z którymi rozmawiamy. - Roznosiciele reklam i bezpłatnych gazetek to śmieciarze, których trzeba karać - mówi WP Łukasz, mieszkaniec stołecznego Ursynowa.

- Ulotkarze nie popełniają wykroczenia - tłumaczy Wirtualnej Polsce Monika Niżniak z warszawskiej straży miejskiej. Stołeczni stróże prawa otrzymują zgłoszenia dotyczące tej sprawy, ale nie mają podstaw prawnych do tego, aby podjąć interwencje. Zgodnie z artykułem 63. kodeksu wykroczeń sprawcą jest ten "kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem". - Skrzynka pocztowa nie jest miejscem publicznym, co oznacza, że zapisy wspomnianego artykułu nie mają w tym przypadku zastosowania - wyjaśnia Niżniak. I dodaje, że w tej sprawie najlepiej skontaktować się z administracją i poinformować ją o zaistniałym problemie.

- Administracja niewiele może. U mojej koleżanki na Służewiu zamontowano specjalną puszkę na reklamy. Nie pomogło, ulotkarze dalej wrzucali materiały do prywatnych skrzynek - mówi pani Beata. I dodaje, że często winni są współlokatorzy, którzy otwierają drzwi nieznajomym, choć w jej przypadku problem jest jeszcze inny. - Skrzynki znajdują się w przedsionku klatki, do którego każdy ma dostęp - żali się kobieta.

Czy ulotkarze zdają sobie sprawę z tego, że ich praca jest uciążliwa dla innych? - Proszę zrozumieć, że my w ten sposób zarabiamy na chleb. Domyślam się, że taki sposób reklamy jest bezsensu i sam w ten sposób nie docierałbym do swoich klientów, ale nie jestem osobą decyzyjną. Od wydawania poleceń jest szef - tłumaczy WP jeden ze stołecznych ulotkarzy, który chce pozostać anonimowym. I podkreśl, że nie wszyscy odbierają ulotkarzy negatywnie.

- Większość ludzi obojętnie reagują na moją pracę. Przechodzą i nawet dzień dobry powiedzą. Maksymalnie jedna na dziesięć osób zwraca mi uwagę lub nie chce otworzyć drzwi - tłumaczy warszawski ulotkarz. Jego zdaniem uwagi są słuszne tylko wtedy, gdy ktoś rozrzuca reklamy na podłodze. - Takie zachowanie jest wykroczeniem i wtedy możemy podjąć interwencję - tłumaczy rzeczniczka prasowa stołecznej straży miejskiej i przypomina artykuł 63. kodeksu wykroczeń.

- Dla mnie to jakiś absurd. Ktoś śmieci w miejscu, które jest moją własnością i nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji. Mam tą osobę podać do sądu? - pyta rozżalony Łukasz. I dodaje: - tak na marginesie to współczuję ludziom, którzy reklamują się korzystając z takich praktyk. Podobnie uważa pani Beata. - Po otwarciu skrzynki wszystkie ulotki natychmiast lądują w koszu, a sklepy i polityków, którzy zasypują mnie swoimi gazetkami staram się omijać szerokim łukiem.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (7)