Zmarła 44. ofiara. "To przypomina katastrofę smoleńską"
W szpitalu w Moskwie zmarł Aleksander Galimow, napastnik Lokomotiwu Jarosław i reprezentacji Rosji w hokeju na lodzie, ciężko ranny w katastrofie samolotu pasażerskiego Jak-42. Liczba ofiar wypadku pod Jarosławiem wzrosła tym samym do 44 osób. Za przyczynę katastrofy wstępnie uznano niesprawność techniczną Jaka-42 i "czynnik ludzki". Według jednego z rosyjskich pilotów, katastrofa Jaka-42 przypomina zeszłoroczny wypadek polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem.
W wypadku tym zginęła cała drużyna Lokomotiwu, jednego z najlepszych klubów hokejowych w Rosji. Jarosławski zespół leciał do Mińska na mecz pierwszej kolejki Kontynentalnej Ligi Hokejowej (KHL) z tamtejszym Dynamem.
26-letni Galimow miał poparzone 90% powierzchni ciała, w tym górne drogi oddechowe. Po katastrofie hokeista o własnych siłach zdołał wydostać się z płonącego wraku. W czwartek został przetransportowany do Instytutu Chirurgii im. Aleksandra Wiszniewskiego, elitarnej kliniki w stolicy Rosji specjalizującej się w leczeniu oparzeń, gdzie lekarze przez pięć dni walczyli o jego życie.
Śmierć Galimowa oznacza, że liczba ofiar wypadku wzrosła do 44 osób. Moskiewscy lekarze wciąż walczą o życie drugiego z ocalałych z katastrofy - inżyniera pokładowego Aleksandra Sizowa. Ma on poparzone 15% powierzchni ciała. Doznał wielu złamań, ma pękniętą podstawę czaszki.
Do wypadku doszło o godz. 16.05 czasu moskiewskiego (14.05 czasu polskiego). Jak-42 spadł wkrótce po starcie z lotniska Tunoszna, około 2 km od Jarosławia. Samolot nie zdołał nabrać wysokości, zawadził o antenę lotniskowej radiolatarni, rozpadł się na kilka części i runął na ziemię. Część kadłuba wpadła do Wołgi.
Za przyczynę katastrofy wstępnie uznano niesprawność techniczną Jaka-42 i "czynnik ludzki", tj. błąd załogi lub niedociągnięcia ze strony służb naziemnych.
Niektórzy eksperci nie wykluczali, że wypadek mogła spowodować niewłaściwa jakość paliwa lotniczego. Jednak Federalna Agencja Transportu Lotniczego (Rosawiacja) poinformowała w niedzielę, iż analiza pobranego z rozbitej maszyny paliwa wykazała, że spełniało ono wszystkie normy.
W ocenie cytowanego w poniedziałek przez dziennik "Komsomolskaja Prawda" byłego pilota 415. pułku myśliwskiego, który do 1994 roku stacjonował na lotnisku Tunoszna, katastrofa Jaka-42 przypomina zeszłoroczny wypadek polskiego Tu-154M pod Smoleńskiem.
- Wtedy pilot ślepo wykonywał rozkazy zwierzchników zamiast kierować się instrukcjami. Mam nieodparte wrażenie, że także tym razem działo się coś podobnego: pilotów poganiano z ziemi; byli podenerwowani - oświadczył wojskowy pilot, zastrzegając sobie anonimowość.
Według rozmówcy tej wielkonakładowej gazety, "pilotów Jaka-42 ostrzegano, że nie może być żadnej zwłoki" ze startem z uwagi na III Światowe Forum Polityczne, które nazajutrz rozpoczynało się w Jarosławiu. - Spodziewano się wielu wysokich rangą gości. Trzeba było jak najszybciej zwolnić pas startowy - powiedział.
- Gdy samolot rozpoczął rozbieg, jego doświadczony dowódca musiał zrozumieć, że pojawiły się problemy. Zgodnie z instrukcją, powinien był przerwać rozbieg i zawrócić na ścieżkę kołowania. Stanął wobec wyboru: albo ostro hamować z dużym prawdopodobieństwem kapotowania, co na kilka godzin sparaliżowałoby pracę lotniska, na które zmierzały maszyny z gośćmi politycznego forum, albo zaryzykować - zauważył wojskowy pilot.
Rozmówca "Komsomolskiej Prawdy" podkreślił, że wybranie przez kapitana Jaka-42 pierwszego wariantu oznaczałoby "krzyżyk na karierze". - W najlepszym wypadku mógłby zostać ochroniarzem - powiedział i dodał, że "pilot znów dokonał wyboru między karierą i życiem".