Zły duch prezydenta

Prezydenta Litwy pociągnął na dno potężny rosyjski gangster. ANZOR KIKALISZWILI robił interesy w USA i Rosji. Teraz zachciało mu się zostać litewskim oligarchą.

20.11.2003 06:26

Litewski wywiad ujawnił na początku listopada, że doradca do spraw bezpieczeństwa przy litewskim prezydencie utrzymywał bliskie kontakty z rosyjskim gangsterem. Przez znajomości w kręgu najbliższych współpracowników prezydenta mafia usiłowała "ustawiać" prywatyzacje najbardziej łakomych kąsków litewskiej gospodarki - sieci gazociągów, państwowych przedsiębiorstw energetycznych i rafinerii w Możejkach. W oku cyklonu znalazł się urzędujący prezydent Litwy Rolandas Paksas. Prawdziwym bohaterem afery jest jednak jej prowodyr - rosyjski gangster Anzor Aksentiew-Kikaliszwili.

- Kim ja jestem? No, jestem działaczem społecznym - wyznał kilka lat temu w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji. By nagrać wywiad, Amerykanie musieli pofatygować się do Moskwy, bo Kikaliszwili znajduje się na liście osób, które nie mogą otrzymać amerykańskiej wizy. Mimo że kilka lat mieszkał w Miami, a jego podopieczni - rosyjscy hokeiści grający w NHL - są bohaterami amerykańskich kibiców. Kikaliszwili uciekł z Miami, gdy FBI rozpoczęło śledztwo w sprawie przenikania rosyjskiej mafii do amerykańskiego sportu. Teraz mafioso, sam określający się skromnie jako "mecenas sportowców", próbuje zapuścić korzenie na Litwie.

SKROMNY JAK KOMSOMOLEC

Karierę zawodową "mecenas" rozpoczął w latach 70. w Komsomole jako instruktor sportowy i wojskowy w pionierskich łagrach. Tam poznał swoich późniejszych wspólników w biznesie. Wtedy byli to po prostu chłopcy z tak zwanych trudnych rodzin, którzy uciekli w sport przed kłopotami w domu. W latach 90. z tych zapaśników i bokserów wyrósł kościec moskiewskich grup mafijnych.

Po kilku latach wśród pionierów Kikaliszwili awansował do Moskwy, do szefostwa stołecznego Komsomołu. W czasie olimpiady w 1980 roku odpowiadał za "program kulturalny" jej uczestników. W ramach obowiązków służbowych wraz ze swoimi komsomolcami pomagał milicji i KGB wyłapywać stołeczne prostytutki i wysyłać je z miasta za "101. kilometr". Radziecka władza chciała udowodnić światowym sportowcom, że w ZSRR nie ma prostytucji, narkomanii ani alkoholizmu. Młody funkcjonariusz Komsomołu poznał przy tej okazji swoje przyszłe pracownice. 10 lat później firma Kikaliszwilego zajęła się "eksportem" prostytutek na Zachód.

W uznaniu zaangażowania w akcję "101. kilometr" Anzor Kikaliszwili został skierowany do Akademii Dyplomatycznej radzieckiego MSZ. Tam otworzyły się przed nim wrota kariery i uchyliły pancerne drzwi prowadzące z radzieckiej ojczyzny na wymarzony Zachód. Po krótkiej pracy w Akademii Kikaliszwili pojawił się w otoczeniu nowego radzieckiego genseka Michaiła Gorbaczowa. Należał do jego świty pod - czas podróży Gorbaczowa do Włoch w 1987 roku. Obecnie włoscy karabinierzy dyskretnie milczą na temat tego, z kim Kikaliszwili spotykał się w Rzymie i dlaczego po powrocie do Moskwy twierdził, że ma ogromne znajomości we włoskich kręgach przemysłowych. W każdym razie rok później porzucił dobrze zapowiadającą się karierę polityczną i założył firmę, jedną z pierwszych w ZSRR firm prywatnych.

WINO Z KSIĘCIEM

Wspólników było trzech. Kikaliszwili zapewniał dostęp na polityczne salony (i co za tym idzie - wszelkie ulgi finansowe), jeden z najsłynniejszych pieśniarzy radzieckich Josif Kobzon (śpiewał między innymi tytułową piosenkę w serialu "Siedemnaście mgnień wiosny") dał nazwisko i pieniądze, a były bokser Otari Kwantriszwili - solidne kontakty z szefami moskiewskich mafii. Tak naprawdę wszyscy trzej mieli niezłe kontakty w tym środowisku.

- Kikaliszwili początkowo sprawiał na naszych gangsterach wrażenie śmiesznego bufona - wspomina jeden z byłych mafiosów, który ustatkował się i prowadzi nieduży biznes w Moskwie. - Mówił, że jest potomkiem jakiegoś kaukaskiego księcia, używał książęcych regaliów. W dodatku swój wizerunek w książęcym stroju kazał wydrukować na etykietach wina, które importował z Gruzji.

Początkowo firma miała siedzibę w jednej z pierwszych prywatnych restauracji moskiewskich Wstriecza. Ale gdy jej właściciel Giwi Beradze (szef gangu znany w Moskwie pod pseudonimem Giwi "Pochlastany") zaginął bez wieści po jednym ze swoich "biznesowych" spotkań, firma Zrzeszenie XXI Wiek natychmiast zmieniła adres. Do dziś mieści się na dobrze strzeżonym 19. piętrze hotelu Intourist w centrum rosyjskiej stolicy. Na początku lat 90. była już konglomeratem kilkuset firm z najróżniejszych branż. Sekret sukcesu był prosty - Zrzeszenie oferowało ochronę przed gangsterskim reketem w zamian za procent od zysku i przyjęcie swoich ludzi do pracy. Czyli jeden reket zamieniało na drugi.

- Nikogo o nic nie prosimy, sami przynoszą pieniądze - tłumaczył dobrotliwie Anzor źródła swego sukcesu. W połowie lat 90. FBI szacowało, że Zrzeszenie co roku przelewa na zagraniczne konta sto milionów dolarów pochodzących z haraczów. Do tego czasu spośród trzech wspólników jeden już nie żył. Wychodząc z sauny w centrum Moskwy, "Otarik" dostał kulę od snajpera. Kikaliszwili i Kobzon pozostali przy życiu, ale swoim "mecenatem" dorobili się zakazu wjazdu do USA.

Drugą gałęzią działalności Kikaliszwilego była "opieka" nad sportowcami. Pod koniec lat 80. radziecki hokeista Aleksander Mogilny wyjechał do USA i rozpoczął karierę w amerykańskiej lidze NHL. W Moskwie po szybkim procesie dostał karę śmierci "za zdradę ojczyzny". Na wieść o wyroku początkujący wówczas biznesmen napisał list do Gorbaczowa z prośbą o anulowanie kary i zalegalizowanie transferu radzieckich zawodników na Zachód. Gorbaczow zgodził się, umożliwiając Kikaliszwilemu rozkręcenie wielkiego interesu.

Jego pierwszym dużym sukcesem było sprzedanie hokeisty Pawła Bure do NHL. Teraz w amerykańskiej lidze gra prawie 60 Rosjan, a FBI alarmuje, że większość ma kontakty z rosyjską mafią (głównie z grupą Kikaliszwilego). Sam Anzor pojawił się w USA w połowie lat 90. w ślad za Pawłem Bure i amerykańska policja od razu wzięła go na celownik. - Szastał pieniędzmi na prawo i lewo, kupując najdroższe posiadłości. Ludzie traktowali go jak boga - mówił amerykańskiej telewizji jeden z policjantów z Florydy.

Centrum rosyjskiego życia w Miami był wówczas nocny klub Porky's należący do Louisa Feinberga, który w Moskwie z powodu owłosienia był znany jako "Losza Tarzan". Z podsłuchanej w 1997 roku rozmowy telefonicznej Amerykanie dowiedzieli się ze zdumieniem, że Kikaliszwili ma już "600 żołnierzy w południowej Florydzie". Śledzili go, gdy pojechał do Puerto Rico na spotkanie z pieśniarzem Kobzonem.

- Takie tam towarzyskie spotkanie - mówił o nim po latach. - No jasne - ironizował oficer FBI Jim Moody prowadzący śledztwo w sprawie Kikaliszwilego. - Towarzyskie spotkanie najważniejszych rosyjskich gangsterów! Zaraz po tym spotkaniu "Losza Tarzan" przedstawił w Miami wysłannikom kolumbijskiej mafii śmiały plan: chciał przerzucać narkotyki z Meksyku do USA za pomocą rosyjskiej łodzi podwodnej, którą kupowali właśnie "przyjaciele". Na szczęście jeden z wysłanników z Kolumbii okazał się agentem FBI. Zwierzchnicy nie chcieli początkowo uwierzyć w jego rewelacje. To dało czas Rosjanom. "Losza" zdążył uciec z Miami, zwiał też Kikaliszwili, który obiecywał załatwić dobrą łódź.

MOSKIEWSKI MECENAS

Po ucieczce z USA Kikaliszwili osiadł w Moskwie. Rozwinął działalność charytatywną, daje ona bowiem znaczne ulgi podatkowe oraz importowe i jest dobrze widziana przez władze. Na jednej z aukcji charytatywnych na przykład kupił zdjęcie rosyjskiej pop grupy Na-Na za... sto tysięcy dolarów.

W rosyjskiej stolicy był szanowany jako twardy biznesmen "z przeszłością". Zajął się budowaniem luksusowych apartamentowców. Rynek nieruchomości w Moskwie opanowany jest przez mafię czeczeńską, ale Anzor miał z nimi doskonałe kontakty z dawnych lat. Dzięki przyjaźni z Josifem Kobzonem szybko stał się bywalcem moskiewskich salonów artystycznych. Odnowił starą przyjaźń ze sławną radziecką piosenkarką Ałłą Pugaczową, która została nawet matką chrzestną jego córki Anastazji. Ojcem chrzestnym jest hokeista Paweł Bure.

Takie związki zobowiązują. W 2000 roku Pugaczowa poskarżyła się Anzorowi, że autor tekstów jej piosenek wyczytał gdzieś coś o prawach autorskich i wyliczył, iż razem z procentami piosenkarka jest mu winna około miliona dolarów. Kikaliszwili zadzwonił do poety. - Słuchaj, Ałła ma teraz kłopoty finansowe, nie może ci zapłacić - powiedział. - Anzor, ale ja też mam kłopoty - odpowiedział tekściarz. - Nie zrozumiałeś - westchnął Anzor. - Ałła ma kłopoty finansowe i dobrze by było, żebyś ją wspomógł - rzekł. Wystraszony poeta za własne pieniądze natychmiast zorganizował nagrania Pugaczowej (- Ch.. z tym milionem, i tak bym go nie dostał - tłumaczył przyjaciołom swoją szczodrość).

Nudząc się w Moskwie, a trochę i z powodu wieku, Kikaliszwili stał się sentymentalny, szybko pojawiły się więc romanse. Na jednym z moskiewskich przyjęć podszedł do swego przyjaciela, hokeisty Pawła Bure, który stał z efektowną blondynką. Tancerka Anastazja Wołoczkowa, późniejsza primabalerina teatru Bolszoj, właśnie przyjechała z Petersburga do stolicy i szukała przyjaciela, który pomógłby jej dostać dobrą pracę. Kikaliszwili w kilka minut odbił ją hokeiście. Wołoczkowa wkrótce została primabaleriną w Bolszoj i przestała odbierać telefony od Anzora, a na przyjęciach udawała, że go nie zna. W październiku rozwiązano z nią nagle kontrakt w teatrze - za "niestandardową wagę i wzrost" (52 kilogramy, 172 centymetry).

PRZYJAŹNI POGRANICZNICY

Miłosne perturbacje nie popsuły przyjaźni Kikaliszwilego z Pawłem Bure. Na prośbę mafiosa sławny w całym byłym ZSRR hokeista wsparł w czasie wyborów w 2001 roku prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę. Ich wspólne zdjęcie rozrzucono w Mińsku w 500 tysiącach egzemplarzy. Nikt jednak nie wie, jaki interes miał w tym Kikaliszwili i czym handluje na Białorusi albo co przez nią przewozi i dla kogo. Białoruska opozycja mówiła po wyborach, że Łukaszenko został ponownie wybrany na prezydenta za pieniądze rosyjskiej mafii. Porzucony przez Wołoczkową w 2001 roku Kikaliszwili wrócił do żony mieszkającej w Wilnie z córką Anastazją. Okazał się bardzo hojnym mężem i ojcem.

W przeciągu niespełna roku kupił rodzinie cztery luksusowe mieszkania w Wilnie i cztery działki pod budowę willi. Według informacji litewskiego wywiadu DGB mieszkań używała jednak nie rodzina, ale sam Kikaliszwili. Organizował w nich spotkania towarzyskie dla wyższych rangą litewskich urzędników. DGB na przykład odnotowało, że w jednym z mieszkań często nocował szef litewskiej straży granicznej, który chciał zatrudnić u siebie jednego ze znajomych Anzora. Nocował z jedną ze współpracownic gangstera.

Ale korumpowanie pograniczników było dla Kikaliszwilego drugorzędną działalnością. Cały czas nagabywał swoich gości - wśród nich doradcę prezydenta Paksasa i merów co najmniej dwóch miast - o możliwość kupna litewskiego koncernu Lietuvos Energija, sieci gazociągów i udziałów w rafinerii w Możejkach. Gdy Anzor znalazł się już bardzo blisko najbliższego otoczenia prezydenta Paksasa, litewski wywiad postarał się o uznanie go za persona non grata i od końca października granica Litwy pozostaje dla niego zamknięta. Czy na długo? Chyba nie. Litwa to mały kraj, a Kikaliszwili ma duże pieniądze. Choć bardzo brudne.

ANDRZEJ ŁOMANOWSKI

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)