PolskaZimna wojna polsko-niemiecka

Zimna wojna polsko-niemiecka

To zadziwiające, jak łatwo wskrzesić w Niemczech stereotyp Polski jako kraju antydemokratycznego. Mało tego, kraju, w którym narzuca się mediom antyniemiecką nagonkę. Czy stosunki polsko-niemieckie weszły na dobre w fazę zimnej wojny? Jeśli nawet tak nie jest, nowy, niepokojący standard we wzajemnych relacjach stworzyły wypowiedzi Güntera Nooke, pełnomocnika rządu RFN ds. praw człowieka. Wyraził on zaniepokojenie sytuacją praw człowieka w Polsce.

Zimna wojna polsko-niemiecka
Źródło zdjęć: © PAP

28.08.2006 | aktual.: 28.08.2006 08:56

Gdy prezydent Lech Kaczyński obwiniał "TAZ" za ataki na siebie, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech oburzano się, że głowa państwa nie rozumie zasad wolności słowa. Gdy jednak członek niemieckiego rządu sugeruje, że polscy dziennikarze są poddawani rządowym naciskom, aby źle pisać o wystawie Eriki Steinbach, równie wielkiego oburzenia nie słychać. A przecież jest to supozycja zrównująca Polskę z Białorusią.

Szczególnie zaś fatalnie w ustach Niemca zabrzmiały słowa oskarżające polskie władze o chęć zglajszaltowania życia publicznego. Przecież jest już sugestia o nieledwie nazistowskim charakterze polskiej ekipy rządzącej. Łagodzące ten wyskok wypowiedzi kanclerz Angeli Merkel uznano za światełko nadziei. Ludzie, którym leży na sercu polsko-niemieckie pojednanie, mają nadzieję, że od tego dna można się już tylko odbić.

Debata bez debaty

Wyjście z dyplomatycznego zaułka może się zacząć od refleksji po obu stronach Odry nad przyczynami kryzysu. Tyle że dyskusja o przyczynach popsucia się polsko-niemieckich relacji nie rozwija się ani w Polsce, ani w Niemczech. Czytając niemiecką prasę, można uznać, że Polacy irracjonalnie ulegli jakiemuś przewrażliwieniu. Niemiecka lewica i liberałowie sugerują nawrót nacjonalizmu i ksenofobii, połączonych ze zdradą idei europejskiej z racji flirtu z Amerykanami. Konserwatyści z CDU akcentują z kolei uprzedzenia antyniemieckie i zbyt nachalne przekonanie o moralnej wyższości Polaków w sporach historycznych. W Polsce dla odmiany nie sposób oderwać dyskusji nad przyczynami ochłodzenia relacji z Niemcami od silnego krytycyzmu wobec polityki PiS. Politycy z orbity PO i SLD wypowiadają się o polityce zagranicznej jako o aspekcie ogólnie krytykowanej polityki braci Kaczyńskich. Z kolei analitycy - sieroty po Unii Wolności - mają nawyk postrzeganiu kryzysu na linii Berlin - Warszawa jako wyniku antyeuropejskości i
zaściankowości prawicy.

Co ciekawe, w analizach niezwykle rzadko dokonuje się oceny działań i sposobu myślenia strony niemieckiej. Pytanie, czy wraz z powstaniem "republiki berlińskiej" coś się zmieniło w niemieckiej polityce, jest odbijane stwierdzeniem: "Skupmy się przede wszystkim na naszych błędach". Ten brak symetrii w dyskusji po polskiej i niemieckiej stronie jest coraz bardziej widoczny. Gdy Lech Kaczyński uchylił się od udziału w spotkaniu trójkąta weimarskiego, ostro skrytykowali go byli szefowie polskiej dyplomacji. Po stronie niemieckiej nie słyszymy o podobnych listach ludzi zaangażowanych w dialog z Polską, którzy przestrzegaliby na przykład chadecję przed zbytnim angażowaniem się w popieranie inicjatyw Eriki Steinbach, czy przed trwonieniem z trudem zbudowanego kapitału zaufania. Niemiecka lewica i prawica nie są zasadniczo podzielone w sprawie stawiania wobec Polski kwestii uczczenia "wypędzeń", choć mogą się różnić w tym, komu powierzyć dokumentowanie deportacji - Związkowi Wypędzonych czy sieci Pamięć i
Solidarność.

Dla kontrastu, trudno ostatnio w Polsce zauważyć oznaki jakiegoś konsensusu między koalicją a opozycją w kwestii sposobu reagowania na twardy ton dyplomacji w Berlinie. Ten temat nie staje się przedmiotem szczegółowej refleksji, a jedynie okazją do narzekań na nieudolność obecnej władzy. Z emeryckiego zacisza wraca na scenę szef naszej dyplomacji z początku lat 90., Krzysztof Skubiszewski. Po podpisaniu listu krytykującego prezydenta Kaczyńskiego za odłożenie szczytu weimarskiego Skubiszewski wybiera się właśnie na uroczyste spotkanie w Weimarze z okazji 15--lecia trójkąta, gdzie spotka się ze swoimi ówczesnymi partnerami: Hansem-Dietrichem Genscherem i Rolandem Dumasem. Jak można podejrzewać, niemieccy gospodarze nie będą szczędzić pochwał Skubiszewskiemu jako symbolowi "dobrych czasów" w polsko-niemieckich relacjach. Czy jednak owe czasy winny być dla Polski wzorem dbałości o własne interesy? Traktatowy grzech pierworodny

Minister Krzysztof Skubiszewski, opracowując w 1991 r. traktat o dobrym sąsiedztwie i współpracy między RP a RFN, dopuścił do podpisania go bez klauzuli o ostatecznym zamknięciu roszczeń majątkowych z obu stron. Taka klauzula mogłaby położyć kres zarówno roszczeniom obywateli Niemiec dotyczącym mienia pozostawionego na polskich ziemiach zachodnich, jak i polskim odszkodowaniom za straty wojenne. Wówczas, w 1991 r., nie tylko dyplomaci niemieccy, ale i reprezentanci wielkich mocarstw przekonywali polski rząd, że kwestia wzajemnych roszczeń jest ostatecznie zamknięta.

Uspokajająca retoryka Niemców wynikała także z braku odwagi kanclerza Kohla. Lider CDU, dbając o głosy "wypędzonych", nie zdecydował się na traktatowe zamknięcie tej sprawy raz na zawsze. Jeśli jednak spojrzeć z perspektywy czasu na zepsucie się relacji polsko-niemieckich po 1999 r., to niezamknięcie rozrachunków z ostatniej wojny przyczyniło się pośrednio do zatrucia wzajemnych relacji. Na tej luce prawnej bazują dziś pozwy Powiernictwa Pruskiego. A działalność Rudiego Pawelki - nawet przy wyraźnym dystansowaniu się rządu RFN i Eriki Steinbach od jego inicjatyw - wzbudziła aurę nieufności w naszych stosunkach. Kwestia ostatniej wojny jest wciąż zbyt bolesna, by można było skutecznie wzywać Polaków do uznania Pawelki za nieistotny margines. Wielu Polaków słusznie pyta, dlaczego istnieją ciągle zapisy konstytucji RFN, na które może się powoływać Powiernictwo Pruskie, a jej szef może pozostawać członkiem CDU.

Ziomkostwa Quasi-państwowe

Niemcy są jedynym krajem zachodnim, gdzie ruch "wypędzonych" jest wpływowym politycznym lobby. Podobnego statusu nie uzyskali we Francji uchodźcy z Algierii, we Włoszech uciekinierzy z Istrii i Dalmacji czy w Grecji uchodźcy z Turcji. Polacy mają moralne prawo wskazywania z niepokojem na ten akurat czynnik sceny politycznej RFN, gdyż sami potrafili się uporać mentalnie z utratą Kresów Wschodnich. W Polsce stowarzyszenia kresowian nie wpływają na politykę PiS.

Piotr Semka

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)