Ziemowit Szczerek: Putinowi nie mogło trafić się nic lepszego niż wygrana Kaczyńskiego i PiS
- Wygrana PiS świadczy o tym, że, niestety, Polska również zaczęła dryfować w kierunku wyznaczonym przez Moskwę i Budapeszt. Także pod względem wyznawanych wartości PiS jest bliższy Putinowi niż Europie Zachodniej. Najgorszy jest jednak fakt, że Kaczyński jest bardzo Rosji na rękę. Bo jeśli Putinowi zależy na osłabianiu NATO i UE, i to właśnie na linii Europa Zachodnia – Europa Środkowa, nie mogło mu się trafić nic lepszego niż Kaczyński i jego ekipa - pisze Ziemowit Szczerek w felietonie dla Opinii WP. Pisarz, publicysta, podróżnik i laureat Paszportu „Polityki” wyjaśnia, dlaczego - według niego - PiS jest najbardziej „rosyjską” partią w Polsce oraz zastanawia się nad tym, co by było, gdyby Putin był takim idealistą, jak Jarosław Kaczyński.
28.10.2015 | aktual.: 25.07.2016 17:39
Nie, PiS nie jest zagrożeniem takim, jakie lubią sobie wyobrażać histerycy. Nastąpi, oczywiście, nachalna katolicyzacja życia publicznego, ale nie będzie żadnej groteskowej ojcorydzykowej inkwizycji i rubryki „wyznanie” w dowodach osobistych. Nie będzie taniego horroru pod tytułem „nadciąga katolicka wersja ISIS i zeżre nas razem z butami” albo „Jarosław Mściciel pozostawi po sobie pożogę i pola nabite palami, a na każdym palu: liberał, lewak albo ateista”. Jarosław Kaczyński, choć absolutnie nie rozumie obecnego świata i czasów, w jakich przyszło mu żyć (i, niestety, działać), jest – w ramach własnego, wewnętrznego świata – człowiekiem, w co wierzę, odpowiedzialnym i poczciwym.
Nie wierzę, że chce dopuścić w Polsce do tragedii i ostrego zamordyzmu. Uważam natomiast, że do takiej tragedii doprowadzić może. Z tego prostego powodu, że nie zdaje sobie sprawy, jakie skutki w Europie XXI wieku może mieć jego idea przywracania państwa o przedwojennym etosie oraz powrotu do międzywojennego ustawienia w polityce zagranicznej. Pamiętajmy, że naruszamy konstrukcję jednej z organizacji gwarantującej nasze bezpieczeństwo (UE), a w drugiej (NATO) skutecznie osłabiamy naszą pozycję. Przyjmujemy bowiem strategię histerycznego wrzaskuna dającego się prowokować równie łatwo, co pijany dresiarz na dyskotece, od którego każdy, kto nie szuka niepotrzebnej zwady, odsuwa się jak najdalej.
Czytaj także: Paweł Lisicki - Zwycięstwo PiS powinno cieszyć wszystkich zwolenników demokracji
Demokracja współczesnego typu nie była wynaleziona u nas, w Europie Środkowej, czy tam Wschodniej, jak wolicie. Ani tu, ani tam w każdym razie. Niespecjalnie ją tutaj też rozumiemy. Budujemy dekoracje teatralne, stawiamy konstytucje z trójpodziałem władz, sądy konstytucyjne i systemy wielopartyjne, ale nie do końca rozumiemy po co. Nie rozumiemy, i świadczy o tym polityczna praktyka w naszych krajach. Nie używamy demokratycznych instytucji i zasad do tego, do czego służą, tylko kombinujemy, jak je tutaj obejść. Orban poszedł najdalej, wieńcząc swoje przemodelowywanie państwa zmianą konstytucji, ale widać to wszędzie. Słowacy po autorytarnym Meciarze zafundowali sobie rządy Meciara light, czyli Roberta Fico; o Białorusi nie ma co nawet wspominać; Ukraina próbuje się zdemokratyzować, ale tamtejsza scena polityczna to chaotyczny taniec oligarchów i cwaniaków, którzy koncentrują się bardziej na manipulacji opinią publiczną niż faktycznymi zmianami w kraju.
Rosja z kolei jest krajem, w którym ten teatrzyk nabrał największego rozmachu. Te wszystkie instytucje demokratyczne: parlament, kadencyjność, pluralizm, tylko przeszkadzają, więc trzeba je obejść. Całe to zamienianie się rolami Putina z Miedwiediewem tylko po to w zasadzie, by utrzymać satrapię środkowoazjatyckiego typu jest niczym innym, jak show. I choć w sumie sam fakt, że Rosja w ogóle odgrywa ten teatrzyk jest jakoś pocieszający, bo przynajmniej widać, że nadal jej zależy na opinii w oczach Zachodu i chce uchodzić za państwo z ustrojem – przynajmniej teoretycznie – przezeń akceptowalnym, to jednak cała ta tendencja w naszej części Europy jest mocno przerażająca. A wygrana PiS świadczy o tym, że, niestety, również Polska zaczęła dryfować w kierunku wyznaczonym przez Moskwę i Budapeszt.
PiS to nie jest partia lubiąca pluralizm, nie jest to partia reprezentująca ludzi tolerujących odmienne poglądy. Jest to partia, która dzieli ludzi na wyznawców i zdrajców, a kooperacja z innymi ugrupowaniami polega na zasadzie „my way or highway”, czyli, w wolnym tłumaczeniu, albo jesteś z nami, albo stoisz tam, gdzie stało ZOMO. Trudno wyobrażać sobie kulturę demokratycznego sporu prowadzoną w takich warunkach. Trzeba to, niestety, jasno powiedzieć: PiS to partia zamordystyczna, blokująca szeroką debatę, która nad konstruktywną krytykę przedkłada wiece poparcia bezkrytycznych i sfanatyzowanych… no właśnie, kogo? Czy to jeszcze są obywatele? Czy już po prostu wyznawcy? Od obywateli oczekuje się krytycznych uwag, interpelacji, inicjatywy, brania udziału w społecznym życiu. PiS oczekuje poparcia i posłuszeństwa.
PiS nie jest partią podczas rządów której rozkwitnie demokracja. Jest to partia, która, przynajmniej dopóki nie zmieni konstytucji, będzie urządzenia demokratyczne obchodziła. Pisowcy nie przepadają za kontrolą swoich poczynań, a przecież na tym ta cała europejska impreza polega, że wszystkie rodzaje władz mają sobie wzajemnie patrzeć na ręce, tymczasem pomruki niezadowolenia na temat kontroli władzy sądowniczej nad pisowskimi rządami słychać już było w czasach rządów PiS w latach 2005-2007. W tym właśnie PiS przypomina Rosję: we wprowadzaniu jednoopiniowego zamordyzmu. Sytuacja, w której, jak w putinowskiej Rosji, jakieś 3/4 mieszkańców popiera władze koncentrujące się na podbijaniu narodowego bębenka, wydaje się dla PiS idealna.
Owszem, jeśli chodzi o kwestie związane z korupcją, PiS to zdecydowanie nie Rosja. Nie ma niczego bardziej odmiennego od postawy Putina i jego ekipy, opływających w pieniądze i obnoszących zegarki za grube miliony, od postawy Kaczyńskiego – starszego, skromnego pana siedzącego w żoliborskiej willi. Pod tym względem zresztą odstaje on wyraźnie również od większości przedstawicieli polskiej klasy politycznej. Kaczyński jest ideowcem, a nie pragmatykiem, jak Putin.
Ale kto wie, gdyby Putin, mimo wszystko pragmatyk, użytkowo traktujący mistyczny odjazd Rosjan, był idealistą jak Kaczyński, gdyby serio traktował swoją obsesję „powstania z kolan” własnego narodu, serio widział wszędzie spiski na jego dobro, bredził o jego „eksterminacji” i konieczności obrony przed wyimaginowanym zagrożeniem, a przy okazji blokował wewnętrzną debatę twardą ręką – pewnie byłby bardziej niebezpieczny dla otoczenia i własnego narodu niż jest dzisiaj, bo podpaliłby świat niezależnie od tego, czy sam też miałby spłonąć w jego gruzach. A sam Putin raczej nie zamierza płonąć, tylko w luksusie i splendorze władcy chce dożyć swoich dni.
I jeden i drugi, w każdym razie, jest niebezpieczny dla kształtowania się odpowiedzialnego, aktywnego społeczeństwa, bo zarówno wewnętrzna struktura środowiska okołoputinowego, jak i okołojarosławowego, przypomina wewnętrzną strukturę środowiska śmierciożerców Voldemorta: z władcą w środku i podlizującymi mu się (ewentualnie knującym za plecami) klakierami dookoła. Którzy, dodajmy, gardzą nieskończenie tymi, którzy z nimi nie idą (szlamy i mugole dla śmierciożerców, Bandar-logi dla Putina, „zdrajcy ojczyzny” i ludzie, którzy nie są „genetycznymi patriotami” dla środowiska Kaczyńskiego). Owszem, antykorupcyjne zajawienie Kaczyńskiego i jego środowiska jest pochwały godne, gorzej jednak z jego realizacją. Wszyscy pamiętają bardzo mało mające wspólnego z państwem demokratycznym akcje policyjne, prowokacje i działalność agenta Tomka, którą to działalnością PiS, ewidentnie nie rozumiejąc o co chodzi krytykom, wolał się chwalić, niż jak najszybciej się od niej odciąć.
Również pod względem wyznawanych wartości PiS jest bliższy Putinowi niż Europie Zachodniej. Podobnie, jak Putin, PiS tchnie homofobią, jest partią propagującą buracki, krzepki i trzymający społeczeństwo za pysk tradycjonalizm (niezależnie od szarmanckich manier samego Kaczyńskiego, oczywiście z wyjątkami, np. nachalnym całowaniem pań w rękę, choć podejrzewam, że on sam nie zdaje sobie sprawy z protekcjonalnej wymowy tego gestu). Co gorsza, w bezpośrednim otoczeniu prezesa pojawiały się głosy zachwytu nad konstrukcją patriotyzmu panującego w obecnej Rosji – a jest on przecież histeryczny, wykluczający, tępy, typu „maszeruj albo zgiń”.
Najgorszy w całym tym ustawieniu jest jednak fakt, że Kaczyński jest Rosji na rękę, i to nawet bardzo. Moskwa nie byłaby w stanie wyobrazić sobie lepszego rozdania w Polsce. Bo jeśli Putinowi zależy na osłabianiu NATO i UE, i to właśnie na linii Europa Zachodnia – Europa Środkowa, nie mogło mu się trafić nic lepszego niż Jarosław Kaczyński i jego ekipa. Histerycy, którzy wyją, krzyczą i skamlą zawsze wtedy, gdy Rosja ich do tego sprowokuje. Którzy sami podstawiają twarz pod latające plwociny, a następnie tarzają się w pyle wrzeszcząc o swojej krzywdzie. Którzy judzą, szczują i rwą włosy z głowy, a osłupiały Zachód patrzy na to wszystko z szeroko otwartymi oczami i myśli: „mój Boże, przecież z takimi wariatami nie ma co wchodzić w żadne układy”. Przecież oni, zamiast szukać rozwiązań i kompromisu, Rosję tylko prowokują, pozwalają jej się sobą bawić, licząc, w zasadzie, nie wiadomo na co – na katastrofę nuklearną, w której Rosja zamieni się w pogorzelisko? W której Rosja po prostu zniknie? Popełni masowe
samobójstwo, wczuwszy się w narrację PiS-owskich wieszczów i lamentatorów, zrozumiawszy, jaką jest dla świata zakałą?
Bo raczej nie ma co zakładać, że PiS liczy na to, iż Rosja zmieni się w prozachodnią demokrację i zechce z Zachodem współpracować. Przecież Niemcy, które taką transformację przeszły i są w obecnej Europie narodem najbardziej odpowiedzialnym i najmocniej dbającym o kruszącą się Unię Europejską i wartości, na jakich została zbudowana, traktowane są przez Jarosława Kaczyńskiego i jego partię per noga. Bo i one, wiadomo, muszą się ukorzyć i uznać Jarosławowe przywództwo duchowe. Bo inaczej zawsze będą potomkami nazistów, Stasi i samego Mefistofelesa, z którego jest, wiadomo, istny Niemiec, sztuczka kusa. Tak, Niemcy muszą się ukorzyć, a Unia Europejska – zamienić w to, czym od początku powinna być: w system podtrzymywania dobrostanu Polski. Bo Polska jest najważniejsza.
No, chyba, że przyjdzie w końcu taki dzień, który, wygląda na to, nadchodzi na Węgrzech, kraju, który z Rosją miał również, podobnie jak Polska, traumatyczne przeżycia. Dzień, w którym stwierdzi się, że jednak to z Rosją jest nam bardziej po drodze niż z Brukselą. Bo i wartości podobne, i styl rządzenia, i spojrzenie na sprawy międzynarodowe, ustawienie, w którym to bezbożna Bruksela stanowi dla Europy większe zagrożenie niż jakikolwiek nacjonalizm i szowinizm. Już to się Orban kręcił wokół Putina w dobie ukraińskiego kryzysu, już to Peter Szijjarto, szef węgierskiego MSZ, wzywał Moskwę do obrony wartości chrześcijańskich, a sławetna dziennikarka, która kopała uchodźców, rozważa przeprowadzenie się ze zbyt zliberalizowanych, jak twierdzi, Węgier, do kraju, gdzie prawdziwe wartości kwitną: do Rosji.
Zresztą pierwsze jaskółki w Polsce już mamy: jest to Janusz Korwin-Mikke, który przed pogrążoną w chaosie Ukrainą ostrzega, a agresywną i kombinującą jak tu osłabić Europę Rosję – wychwala. Nie wykluczam, że taki dzień nadejdzie. Ale to będzie tylko postawienie kropki nad i.
Ziemowit Szczerek- pisarz, publicysta, podróżnik. Jeździ głównie po dziwnych miejscach w Europie Środkowo-Wschodniej. Autor książek: "Rzeczpospolita zwycięska" (Znak), "Przyjdzie Mordor i nas zje" (Ha!Art), "Siódemka" (Ha!Art) oraz ukazującego się w listopadzie "Tatuażu z tryzubem", eseju podróżniczego po formującej się "nowej" Ukrainie (Czarne). Laureat Paszportu „Polityki” (2013).
*