Zgrzyt na torach
Półtorej godziny dłużej spędzili w Opolu ambasadorowie z kilkudziesięciu krajów. Powodem nie była polska gościnność, ale awaria.
08.12.2003 08:02
Delegacja 35 szefów misji dyplomatycznych, z których większość przybyła z żonami i mężami, spędziła na Opolszczyźnie trzy dni. Niestety, pod względem pogody dyplomaci gorzej trafić nie mogli. Było zimno, mokro i wietrznie, ale mimo to po reakcjach gości można mieć nadzieję, że Opolszczyzna kojarzyć im się będzie nie tylko z fatalną pogodą.
W sobotnie przedpołudnie podzieleni na kilka grup dyplomaci zwiedzali stolicę województwa. Spóźnionych przewodników zastąpił z powodzeniem prezydent Ryszard Zembaczyński oraz jego najbliżsi współpracownicy. Goście obejrzeli między innymi opolską starówkę, kościół Franciszkanów, wyspę Pasiekę i amfiteatr.
Przewodniczką jednej z grup była Bożena Kulesza-Knapik, naczelnik Wydziału Strategii Promocji i Rozwoju Miasta UM w Opolu.
- Nie lubię mówić suchymi formułkami historycznymi, a i ludzie wolą słuchać bardziej o ciekawostkach związanych z jakimś miejscem - powiedziała pani naczelnik w czasie spaceru wokół stawku przy ulicy Barlickiego.
Po poznaniu Opola (w pigułce) delegacja pojechała do zamku w Mosznej, który już z daleka zrobił na zagranicznych gościach duże wrażenie. Bardzo podobała im się także biblioteka, oranżeria i kominek w zamkowej kawiarni, który rozpalono specjalnie dla nich.
Po obiedzie w Mosznej, na kawę i ciastko dyplomaci pojechali do zamku w Kamieniu Śląskim. Arcybiskup Alfons Nossol opowiedział swym gościom o specyfice Śląska Opolskiego, jego wielokulturowości i historii.
W sobotni wieczór specjalnie dla delegacji przerwano zimową przerwę w skansenie w Bierkowicach. Członkowie nietypowej wycieczki zobaczyli, jak dawniej na tych terenach kuto podkowy, pieczono chleb i wyplatano kosze z wikliny. W zagrodzie oleskiej obejrzeli fragment „Chłopów”, po którym na rozgrzewkę skosztowali gorącego miodu pitnego.
W stylu chłopskim była także kolacja przygotowana w hotelu „Mercure”. Bardzo dużym powodzeniem cieszyły się oferowane w holu hotelu wyroby rękodzieła ludowego. Prawie każda pani ambasadorowa wyjechała z Opola albo z kroszonką, albo z wiklinowym koszykiem, albo z ręcznie malowaną bombką choinkową.
Dyplomaci mieli wyjechać wczoraj z Opola około godziny 15.45. Specjalnie dla nich do pociągu InterCity jadącego z Wrocławia dołączono luksusowy klimatyzowany wagon. Wsiedli do niego tylko z lekkim opóźnieniem, na peronie pomachała im na pożegnanie wojewoda Elżbieta Rutkowska, prezydent Opola Ryszard Zembaczyński oraz inni oficjele i pociąg ruszył.
- Tamci wszyscy poszli, a pociąg ujechał pięć metrów i stanął - opowiada jeden z ochroniarzy z firmy „Odnowa”, która pomagała policji w zabezpieczeniu całej wizyty. - Zostaliśmy tylko my, sokiści i policjanci.
Okazało się, że popsuła się lokomotywa, a żadna z Opola nie nadawała się do podłączenia do superwagonu, którym jechali dyplomaci. Część z nich w oczekiwaniu na podróż grała w karty, żona ambasadora Palestyny haftowała, a niektórzy dyplomaci biegali do dworcowego sklepiku po napoje.
Po ponad godzinie do Opola dojechał zmierzający do Szczecina „Światowid” i wtedy... odczepiono od niego lokomotywę, którą dołączono do unieruchomionego na stacji pociągu z zagraniczną delegacją.
- To trochę nie w porządku, że teraz tamci ludzie, którzy przecież kupili bilety, muszą czekać, bo zabrano im lokomotywę - oburzała się ambasador RPA.
„Światowid” odjechał jednak wkrótce, ciągnięty przez inną lokomotywę. Pociąg z dyplomatami wyruszył z Opola dopiero o godzinie 17.15.
Przez półtorej godziny awaryjnego postoju, na stacji nie pojawił się nikt z władz miasta ani województwa. Na pożegnanie machali ambasadorom zmarznięci sokiści, policjanci i ochroniarze.
Michał Wandrasz