Zginął, bo zwrócił uwagę grupie nastolatków
To miał być normalny nocny dyżur w Centrum Kultury w dzielnicy Lipiny w Świętochłowicach. Pan Darek był dozorcą. Zginął, bo zwrócił uwagę młodym mężczyznom na ich zachowanie.
Pan Darek i pani Barbara byli dozorcami w Centrum Kultury w dzielnicy Lipiny w Świetochłowicach. - Miałam dyżur nocny. Pojechaliśmy razem do pracy. O godzinie 2:35 usłyszeliśmy trzask szyby. Wychodząc z budynku zobaczyliśmy, że młodzież przyśpieszyła kroku. Było czterech chłopców, jedna dziewczyna. On się odwrócił i powiedział: "Basia dzwoń na policję". Wbiegłam do budynku po telefon. Wybiegłam z telefonem na zewnątrz. Oni wulgarnie się do niego odnosili, różne przekleństwa leciały. Szli w jego kierunku, a on się cofał - opowiada pani Barbara, partnerka zabitego Dariusza.
- Zwrócił tym młodym ludziom uwagę na niestosowność zachowania. Uwaga spotkała się z agresją w kierunku jego osoby. Doszło do szarpania i wymiany zdań. Ten mężczyzna został przewrócony i pobity. W pewnym momencie udało mu się wyswobodzić i odejść kawałek. Nie wiem, czy to obawa przed powiadomieniem policji czy innej osoby spowodowała ponowny atak agresji dwóch napastników. Napastnicy pobiegli w kierunku mężczyzny, a ten zaczął uciekać. Dobiegli do niego, przewrócili i zaczęli kopać po całym ciele - opowiada Andrzej Sikora z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie.
Policjanci, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, od razu zatrzymali sprawców. Zabrali też na komendę pobitego mężczyznę, który chciał złożyć zeznania. W trakcie przesłuchań nagle stracił przytomność. Mundurowi natychmiast wezwali pogotowie.
- Pacjent miał krwiaka nadtwardówkowego, jego stan pogarszał się bardzo szybko. Kiedy do nas przyjechał, był już w stanie skrajnie ciężkim. Z tego powodu, po dokonaniu wszystkich procedur, pojechał na salę operacyjną i tam był operowany. Ten krwiak już doprowadził do bardzo ciężkich uszkodzeń ważnych struktur mózgowych - mówi dr n. med. Jerzy Pieniążek, neurochirurg ze Szpitala Wojewódzkiego w Bytomiu.
Pan Dariusz zmarł w szpitalu po czterech dniach od zdarzenia. Przebywający na wolności pod dozorem policji nastolatkowie, którzy pobili mężczyznę, zostali aresztowani.
- Zdołano ustalić role poszczególnych osób w tym zdarzeniu i wyodrębniono dwie osoby, które brały udział w tym pierwszym etapie tego zdarzenia, jak i końcowym, pobiciu, kiedy mężczyzna uciekał. Postawiono im zarzuty pobicia za skutkiem śmiertelnym - wyjaśnia Andrzej Sikora z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie. - Znam te osoby. Jeden z nich to syn sąsiada. Pamiętam, jak był małym chłopcem, dorastał. Drugi korzystał z zajęć, przychodził na różne przedstawienia do domu kultury. Nie przypuszczałam, że taka agresja w nich rośnie - przyznaje pani Barbara, partnerka zabitego Dariusza.
18-letni Kamil K. mieszka tylko z ojcem, w tej samej kamienicy, co pani Barbara. Jego ojciec dużo pracuje w kopalni i wciąż nie ma go w domu. Kamila wszyscy sąsiedzi dobrze znają, bo jest jednym z najbardziej agresywnych nastolatków na osiedlu. Drugi sprawca mieszka w sąsiednim bloku na tym samym osiedlu. Wychowywał się w dobrej, religijnej rodzinie.
Śmiertelnie pobity mężczyzna z zawodu był ratownikiem górniczym. Wielokrotnie brał udział w najbardziej niebezpiecznych akcjach w kopalni. Wychował dwóch dorosłych synów.
- Pokazywał nam, co jest w życiu złe, czego nie robić, co robić, żeby być lepszym człowiekiem. Nigdy się nie denerwował. A jeśli się zdenerwował, to ta złość trwała pięć minut. Był wiecznie uśmiechnięty, żartował, każdemu pomagał. Nie zdarzyło się, żeby komuś kiedykolwiek odmówił pomocy. W przyszłości chciałbym być ratownikiem, iść w ślady ojca. I tak już poszedłem w jego ślady, pracując na kopalni - mówi Mateusz Miklaszewski, syn zabitego Dariusza.