"Zespół jest roztrzęsiony". Lekarz, który ratował 5‑latka, zabrał głos
Lekarz, który walczył o życie 5-latka w Poznaniu, zdradził, że chłopczyk miał więcej niż jedną ranę. - Jestem zdruzgotany. Przerwane zostały najważniejsze naczynia - powiedział.
Tragiczne wydarzenie miało miejsce w środę około godziny 10 na ulicy Karwowskiego na poznańskim Łazarzu. Zbysław C., bez wyraźnej przyczyny, zaatakował nożem 5-letniego chłopca, który wraz z grupą przedszkolną był na wycieczce do poczty. Dziecko zostało ranne w klatkę piersiową i pomimo starań lekarzy zmarło podczas operacji w szpitalu.
Teraz prof. Przemysław Mańkowski, lekarz, którzy próbował uratować chłopca, w rozmowie z "Faktem" zdradził też, że chłopiec miał więcej niż jedną ranę. - Trudno mi teraz powiedzieć ile, jestem zdruzgotany. Na pewno były to dwie, trzy rany. Przerwane zostały najważniejsze naczynia i doszło do masywnego krwotoku i ustania krążenia - powiedział.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lekarz powiedział, że w szpitalu wszyscy byli gotowi na przyjazd rannego dziecka. - Tutaj w walkę o jego życie było zaangażowane pół szpitala. Mój zespół to aniołowie, którzy robili wszystko, by wyrwać to dziecko ze szponów śmierci. Teraz wszyscy są roztrzęsieni - mówił. Potem jednak przerwał: "Nie jestem w stanie o tym dalej opowiadać".
Szokujące relacje z Poznania
Reporterka PAP rozmawiała z panem Krzysztofem, który w środę ok. godz. 10 był w miejscu, w którym niedługo później doszło do tragedii. - Kiedy szedłem na rynek, to on stał i coś tam mówił, myślałem, że do mnie. Nie odzywałem się, minąłem go. Później spojrzałem tylko kątem oka, czy nie idzie za mną. Kiedy wracałem, stał tu, na narożniku, stał w tym samym miejscu i się nie ruszał. Mijałem te dzieciaki, taka pani blondynka prowadziła je, jeszcze się obróciłem – powiedział pan Krzysztof ze łzami w oczach.
- Jak wróciłem do domu, usłyszałem syreny, ale nie skojarzyłem, że to może chodzić o coś takiego. Później syn do mnie dzwonił i pytał: co tam się dzieje u was na tym Łazarzu? Powiedziałem mu, że na 100 proc. jestem pewien, że to ten mężczyzna, którego mijałem, dźgnął tego chłopca. (…) Ten mężczyzna miał taką brodę siwą, był w dresie. Nie wyglądał na łapciucha, czy coś. Ja to się tylko dziwię, że jak on faktycznie w tym sklepie był i się tak odgrażał, że nikt na policję nie zadzwonił. Ale teraz to już wszystko za późno – dodał.
Źródło: Fakt/PAP