Żerowanie na własnej biedzie

Skandalem jest zarobek 1100 zł dla pielęgniarki z długim stażem pracy. Ale skandalem jest również wykorzystywanie tego w rozgrywce politycznej. To klasyczny protest z lewicową retoryką roszczeń.

Żerowanie na własnej biedzie
Źródło zdjęć: © PAP

W momencie oddawania tego numeru „Gościa” do druku, cztery protestujące pielęgniarki nadal okupowały Kancelarię Rady Ministrów. Kolejne zaproszenie do rozmów w Centrum Dialogu, wysłane przez premiera, zostało odrzucone. Argument strajkujących: będziemy rozmawiać, ale tutaj, w Kancelarii. Odpowiedź premiera: rząd nie ustąpi, dopóki łamane będzie prawo i pielęgniarki nie opuszczą nielegalnie zajętej siedziby szefa rządu. Każdy dzień protestu przynosi nowe pretensje i emocje po obu stronach sporu. Przy całkowitym zrozumieniu desperacji „kobiet w bieli”, trudno zaakceptować nieracjonalne zachowanie liderek demonstrujących. Żądają obietnic niemożliwych do zrealizowania. A o realnych podwyżkach nie chcą rozmawiać. Komu więc ma służyć ta hucpa?

Klapa rozmów nierozpoczętych

– Obawiam się fiaska tych rozmów – powiedziała „Gościowi” Grażyna Gaj, sekretarz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Trudno jednak mówić o sukcesie czy fiasku rozmów, do których nawet nie doszło. Pielęgniarki twierdzą, że to Jarosław Kaczyński nie dał im takiej szansy, bo nie wyszedł do nich. – Gdyby pan był mężczyzną, panie premierze, byłby pan tutaj z nami – mówiły protestujące na Al. Ujazdowskich kobiety. Premier natomiast powtarzał, że to pielęgniarki nie stwarzają pola do dialogu, okupując jego Kancelarię. – Ja muszę przestrzegać prawa i proszę o to nie mieć do rządu pretensji – mówił Kaczyński na konferencji prasowej. – Nie chcieliśmy wychodzić na ulicę – przekonuje „Gościa” Grażyna Gaj. – Ale rozmawialiśmy od pięciu miesięcy w zespole międzyresortowym i nagle ten sam rząd stwierdza, że nie ma pieniędzy na podwyżki – uzasadnia swój upór sekretarz związku. Tymczasem posłanka Jolanta Szczypińska z PiS (dawniej aktywna zawodowo pielęgniarka) twierdzi w rozmowie z „Gościem”, że
projekt podwyższenia płac istnieje, ale pielęgniarki nie chcą wysłuchać propozycji Kaczyńskiego. – Zagwarantowanie 30-procentowej podwyżki rocznie na kolejne lata jest możliwe, a do związków zawodowych należą dalsze negocjacje – mówi Szczypińska. – Ale pielęgniarki twierdzą, że chcą teraz 1000 zł podwyżki dla każdej. A przecież nie można powtarzać błędu słynnej „ustawy 203”, kiedy dla „świętego spokoju” Sejm (za rządów AWS–UW – przyp. J.D.) pospiesznie, pod naciskiem, przegłosował podwyżki, chociaż nie było na nie pieniędzy. I szpitale musiały same to wypłacać, przez co popadły w jeszcze większe zadłużenie – mówi posłanka i eks-pielegniarka.

Poseł Szczypińska zapewnia, że 30- -procentowa podwyżka co roku to realna perspektywa, tylko pielęgniarki nie siadają do stołu rozmów. – Możliwość porozumienia oddala się – mówi. – Tysiące pielęgniarek czekają na rozwiązanie tego problemu. A wystarczyłoby zaprzestać tej okupacji i przystąpić do negocjacji. Część z nas, posłów, wyraziła już nawet gotowość pracy w czasie wakacji nad odpowiednią ustawą, która m.in. zmieniłaby sposób wyceny kosztów pracy, co pozwoliłoby zagwarantować tę 30-procentową podwyżkę – deklaruje Szczypińska.

Przystawki proszą o dokładkę

Pielęgniarki mają prawo do rozgoryczenia, nie tylko z powodu skandalicznie niskich zarobków. Jak mówią świadkowie, „kobiety w bieli” miały zostać pominięte w negocjacjach pracowników służby zdrowia z rządem. – Lekarze – mówi „Gościowi” osoba zbliżona do źródeł rządowych – chcieli sami negocjować swoje sprawy. – Nazwali wtedy pielęgniarki „przystawkami”, co je bardzo zabolało i wtedy poczuły wiatr w żaglach – mówi nasz rozmówca. – Ale Kaczyński powiedział, że nie ma mowy o negocjacjach bez udziału wszystkich zainteresowanych – dodaje. Niestety, słuszne oburzenie przerodziło się w nieracjonalny protest. – Chcemy minimalnej płacy 3 tysięcy złotych – słyszę w słuchawce od jednej z liderek protestu. Uwzględnienie tego postulatu oznaczałoby powiększenie deficytu budżetowego o kilka kolejnych miliardów złotych. Trzeba przy tym pamiętać, że jako członkowie UE jesteśmy zobowiązani do minimalizacji dziury budżetowej, a uleganie kolejnym roszczeniom naraziłoby Polskę na złamanie unijnej dyscypliny. Protestom nierzadko
towarzyszy histeria, także polityków opozycji. Donald Tusk, jak zwykle w takich sytuacjach, poczuł się swojsko. – Rząd Jarosława Kaczyńskiego okazuje się najbardziej brutalnym rządem III RP – szef PO próbuje ocenić działania programowo wrogiego obozu. Sztandarowy etyk lewicy, Magdalena Środa, na łamach „Trybuny” ogłasza, że zachowanie rządu wobec pielęgniarek to „polityka pogardy”. – Gdyby to byli górnicy z kilofami i kamieniami, rząd byłby przestraszony i może by wtedy inaczej zareagował – zapewnia Środa i już staje się jasne, dlaczego część górników przybyła do Warszawy ze wsparciem dla protestujących.

Sytuację próbuje łagodzić Rzecznik Praw Obywatelskich. „Strajki w służbie zdrowia nie są tylko żądaniem podwyżek ze strony jej pracowników”, pisze prof. Janusz Kochanowski do Polskiej Agencji Prasowej. I o ile Krzysztof Bukiel, szef strajkujących lekarzy, nie ukrywa swoich planów prywatyzacyjnych, to pielęgniarki z pewnością nie o to walczą przed Kancelarią Premiera. – Na temat prywatyzacji stanowisko OZZPiP jest jednoznaczne. Ja nie chcę pracować w prywatnym szpitalu – mówi sekretarz Związku Grażyna Gaj.

Pomoc Janosika

W czwartym dniu protestu premier zwołuje konferencję. Ponieważ możliwe 30-procentowe podwyżki nie mają szansy na akceptację pielęgniarek, bo żądania idą dużo dalej, Kaczyński proponuje referendum podatkowe. – Żeby zwiększyć dochody, musimy zwiększyć podatki najbogatszym. Trzeba w referendum zwrócić się z pytaniem do społeczeństwa. Bogaci popierają ten protest, więc pewnie gotowi są również poprzeć ten pomysł – mówił premier. O co chodzi? Nie o podwyższenie górnej stopy podatkowej, ale o ustawowe zmuszenie do płacenia w Polsce podatków przez tych rodaków, którzy robią to za granicą, unikając polskiego fiskusa. – Oni (pielęgniarki i lekarze – J.D.) domagają się pieniędzy, których w tym roku nie ma. Nie mogę ulegać naciskom, bo zaraz przyjdą inne grupy z żądaniami – mówił Kaczyński. – Ja odpowiadam za całą Polskę, a nie za jedną grupę zawodową – dodał.

Pomysł wprawdzie trochę „Janosikowy” (zabierzemy bogatym, damy biednym), w gruncie rzeczy jednak pokazuje rzecz oczywistą, z której wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy: to z naszych podatków finansuje się żądania kolejnych grup roszczeniowych. I nie będzie obniżenia podatków, a wręcz przeciwnie, dopóki podwyżki będą generowane głównie z kieszeni nas wszystkich. Warto pamiętać o tym, udzielając poparcia protestującym.

Lewica bez zmian

Dorota Gardias, jedna z czterech pielęgniarek przebywających w Kancelarii, przewodnicząca OZZPiP, była kiedyś członkiem SLD. Kilka liderek protestujących ma SLD-owski rodowód polityczny. Obserwując ich nieracjonalny opór i brak woli pójścia na kompromis, by zacząć rozmowy, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie o pokrzywdzone kobiety faktycznie tu chodzi. – Scenariusz tego protestu został dawno rozpisany – twierdzi Jolanta Szczypińska. Posłanka może i ma rację, ale niekoniecznie jest to protest sterowany przez opozycję. To typowy dla tradycyjnej lewicy sposób wykładania swoich roszczeń: ma być podwyżka taka, jakiej chcemy, tu i teraz. Bez żadnego racjonalnego pojęcia o możliwościach budżetowych. Można nie lubić tego rządu. Jeśli jednak dla wyrażenia niechęci wykorzystuje się słuszne pretensje i rozgoryczenie poniżanej przez lata grupy zawodowej, przestaje to być wzruszające. Bez chęci rozmów ze strony pielęgniarek i rządowego projektu konkretnej reformy służby zdrowia skazani jesteśmy na kolejne festiwale
roszczeń.

Jacek Dziedzina

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)