PolskaZdruzgotane Rondo

Zdruzgotane Rondo


77-tonowy dźwig, pracujący na powierzchni katowickiego Ronda, zapadł się w piątek niemal pod ziemię. Ciężaru dźwigu nie wytrzymała jedna z belek stropowych nad podziemnym przejściem Ronda, które było czynne aż do chwili zdarzenia. Jedna z gąsienic maszyny wpadła do jego środka, wraz z nią elementy starej konstrukcji.

Zdruzgotane Rondo

20.12.2003 | aktual.: 20.12.2003 11:05

- Jak co dzień szłam tym przejściem do pracy. Razem ze mną szło kilku ludzi, choć nieco mniej niż zwykle. W pewnym momencie usłyszałam dziwne dźwięki, jakby kamienie trące o siebie, wtedy przyspieszyłam kroku, inni ludzie zaczęli nawet biec. Potem był duży huk, przez chwilę nic nie było widać, tylko biały pył. Zawaliło się zaraz po tym, jak przeszłam, dosłownie kilka metrów za mną. Bardzo się wystraszyłam - opisała nam zdarzenie Nadia Toustsik.

Chwilę po tym robotnicy pracujący na Rondzie zaczęli zawracać przechodniów i zablokowali przejście. - Jedno z założeń przebudowy Ronda było takie, aby zachować zarówno ruch kołowy, jak i pieszy w tym miejscu. Zorganizowanie przejścia dla pieszych na powierzchni wydawało się bardziej wątpliwe właśnie ze względu na bezpieczeństwo przechodzących. Nie braliśmy pod uwagę, że strop może się zawalić. Oczywiście teraz podziemne przejście pozostanie zamknięte, zorganizujemy inne w pobliżu - twierdzi Bronisław Rduch, kierownik kontraktu na budowę Drogowej Trasy Średnicowej.

Powstała też obawa, że dźwig może się w dalszym ciągu obsuwać albo przewrócić na bok, zahaczając długim ramieniem o jezdnię Ronda. Na szczęście nic takiego się nie stało.

- Dźwig prowadził roboty związane z rozbiórką stacji bentonitowych. Prace związane z wykonywaniem ścian tunelu, do których bentonit był potrzebny, miały się już ku końcowi. Dlaczego doszło do wypadku, wyjaśni komisja. Według obliczeń naszych inspektorów, strop Ronda powinien wytrzymać ciężar maszyny - mówi Bronisław Rduch. Nie było do końca wiadomo, czy w podziemnym przejściu w chwili wypadku ktoś nie został zasypany. Robotnicy twierdzili, że nikt nie słyszał żadnych hałasów czy krzyków dochodzących ze zwałowiska. Dopiero jednak kiedy sprowadzono kamerę termowizyjną, potwierdziło się, że rzeczywiście nikt nie ucierpiał.

Zapadnięcie się dźwigu postawiło na nogi wszystkie służby ratunkowe w Katowicach. Na miejscu stawiła się policja, straż pożarna, miejska, a później także przedstawiciele prokuratury, inspekcji pracy oraz nadzoru budowlanego. Także sytuacja komunikacyjna miasta, już i tak nie najlepsza, uległa drastycznemu pogorszeniu. Z użytku wyłączono dwa pasy jezdni Ronda. Policjanci kierowali ruchem. Aby dojechać do Siemianowic i Chorzowa, trzeba było wjechać w al. Roździeńskiego, zawrócić można było dopiero kilkaset metrów dalej.

Długo zastanawiano się, co zrobić z zapadniętym dźwigiem. To znaczy wiadomo było, iż powinien on być jak najprędzej wydobyty. Były jednak różne koncepcje sposobu, w jaki można by to osiągnąć. Z Zabrza sprowadzono dwóch operatorów ciężkich dźwigów. Mieli oni obejrzeć dokładnie miejsce wypadku i odpowiedzieć na pytanie, jak można użyć do wyciągnięcia maszyny innych dźwigów. - Dałoby się to zrobić przy pomocy dwóch dźwigów. Ale po pierwsze takich maszyn nie ma wiele i wszystkie w chwili obecnej pracują na budowach, a po drugie, trzeba by ustawić je na jezdni Ronda. Wtedy byłoby ono na kilka godzin zamknięte dla jakiegokolwiek ruchu - mówił jeden z operatorów.

Okazało się, że najbliższe dźwigi, które mogłyby wyciągnąć maszynę musiałyby dojechać z Wrocławia i Dębicy. Nawet gdyby miały podróżować do Katowic w asyście policji, mogłyby być na miejscu dopiero rano.

W tej sytuacji zdecydowano się na inne rozwiązanie, zaproponowane przez straż pożarną. - Będziemy wydobywać dźwig od dołu. Przede wszystkim trzeba będzie wzmocnić tę część stropu, która się nie zawaliła. Potem za pomocą poduszek pneumatycznych i podkładów po kawałku zaczniemy podnosić maszynę. Czeka nas długa i żmudna praca co najmniej przez kilkanaście godzin - mówił młodszy brygadier Jeremi Szczygłowski ze straży pożarnej, dowodzący akcją. Takie rozwiązanie zostało uznane za najbezpieczniejsze. Poza tym, wydobywając dźwig od dołu, nie ma potrzeby zamykać w całości newralgicznego węzła komunikacyjnego. Czyja wina?

Operator dźwigu został przesłuchany przez policję. Był trzeźwy. W nieoficjalnych dyskusjach najczęściej zadawano pytanie, dlaczego dźwig wjechał w miejsce, pod którym biegnie podziemne przejście. Szczegóły wyjaśni komisja, ale jest prawdopodobne, że był to błąd samego operatora, ewentualnie nadzorującego roboty, bowiem miejsce, w którym dźwig się zapadł, nie było w żaden sposób oznaczone.

Przemysław Gluma

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)