PolskaZdradzeni o świcie straszą moskiewskich namiestników

Zdradzeni o świcie straszą moskiewskich namiestników

Nienawiść ludu jak w stanie wojennym. I represje władz – też jak w stanie wojennym. Wyjątkowa zgodność zapanowała nad Wisłą, bo już nawet Ewa Stankiewicz i Roman Kuźniar podobnie oceniają polityczny krajobraz w rok po katastrofie. Tylko środki zaradcze proponują inne – gdy prezydencki doradca wysyła prezesa Kaczyńskiego do piekła, autorce „Solidarnych” wystarczy dla premiera Trybunał Stanu. Widmo powraca. Zdradzeni o świcie znowu straszą moskiewskich namiestników - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

13.04.2011 | aktual.: 13.04.2011 08:49

Jacek Żakowski wzywa, by po 10 kwietnia zejść z powrotem na ziemię: „gdy te obchody za nami, trzeba szybko wrócić do tego, co przed nami. Nie do wyborów, opowiadanych przez polityków głupstw na temat Ślązaków i nie do sztandarowych banialuk IV RP, ale do polityki realnej, która wartko się toczy ukryta w dymach emocji i symboli”. I wylicza: potrzeba debaty nad ustawami zdrowotnymi, ustaw emerytalnych, nadzoru nad działaniem ustawy o żłobkach i przedszkolach, dyskusji o podziale środków między państwo i samorządy, wizji nowych ubezpieczeń społecznych w kontekście „elastycznego” kapitalizmu... Od siebie dodałbym jeszcze kilka – rząd niemal „bezdyskusyjnie” forsuje szkodliwe zmiany w szkolnictwie wyższym; nie zważając na protesty sąsiadów i katastrofę w Japonii zamierza rozpocząć („kontynuować” to jednak za mocne słowo...) inwestycje w energetykę jądrową; nie zamierza nawet rozpoczynać sporów o finansowanie kolei.

Dzieje się mnóstwo – spiera o to o wiele mniej. Nie ma zatem racji Robert Krasowski pisząc, że „Tuskowi niczego się nie chce”. A nawet jeśli rzeczywiście się (premierowi) nie chce, to nie ma to wielkiego znaczenia, gdyż, jak widać po powyższej wyliczance, nawet i bez domniemanego „chcenia” Donalda Tuska, w Polsce toczą się procesy ważne. Niektóre (w służbie zdrowia, energetyce, emeryturach)
będą decydować o jakości życia większości Polaków na całe dziesięciolecia. Debata wokół OFE (na mniejszą skalę – także ta o liberalizacji polityki narkotykowej) stworzyła nadzieję, że sprawy fundamentalne będą przedmiotem publicznego sporu. Choć większość mediów interesowały zwroty mniej i bardziej grzecznościowe jego uczestników (Drogi Leszku, Panie Profesorze), to przy okazji udało się wyartykułować rzeczywiste interesy, racje, argumenty skonfliktowanych stron. Oby tak dalej?

Problem w tym, że takie debaty nie bardzo się najważniejszym aktorom politycznym w Polsce opłacają. Opozycji nie zawsze starczy kompetencji, by zaznaczyć odrębne (i bardziej przekonujące) od rządu stanowisko. Z kolei rząd przekonał się, że wchodząc w głośny, acz merytoryczny spór, można dostać po głowie. Debata społeczno-ekonomiczna naraża na ciosy – albo ze strony sfrustrowanych grup społecznych (jeśli rząd chce ciąć), albo ekonomicznych elit, względnie „opiniotwórczych autorytetów” (jeśli, nie daj Boże, przyjdzie mu do głowy jakiś bardziej postępowy pomysł na redystrybucję dochodów)
.

Można się spierać, czy demonstracje z 10 kwietnia to świadectwo autentycznej siły PiS, czy raczej łabędzi śpiew smoleńskiej teologii politycznej. Wydaje się jednak, że rosnąca histeria zwolenników Jarosława Kaczyńskiego w połączeniu z niemrawością rządu dają najkorzystniejszą, mało ryzykowną dla obu stron mieszankę. Bynajmniej nie wybuchową – raczej konserwatywną, która z jednej strony pozwoli skonsolidować twardy elektorat Prawa i Sprawiedliwości, z drugiej w miarę bezpiecznie wygrać najbliższe wybory Platformie. Obie strony dobrze czują się w tej roli – a media jeszcze lepiej. Bo jak inaczej rozumieć fakt, że sprawa wdowiej tablicy z „ludobójstwem”, zaklejone napisy pod PiS-owską wystawą w Parlamencie Europejskim, namiot Drzymały pod Pałacem Prezydenckim, wreszcie kolejne bon moty posła Niesiołowskiego o Marcie Kaczyńskiej – złożyły się na całą niemal medialną agendę ostatnich 4-5 dni?

Sprawa nie jest przesądzona. Na prawicy pojawiło się kilka ciekawych głosów wokół Smoleńska. Konserwatywni publicyści, jak ostatnio Igor Janke czy Marek Cichocki, wskazywali na tragiczny stan państwa, na nędzę infrastruktury, brak wizji – czego zeszłoroczna katastrofa byłaby „zaledwie” najtragiczniejszym symptomem (ale już nie – mesjańskim znakiem niebios). Wielu komentatorów wieszczy (z aprobatą!) zmierzch doktrynalnego liberalizmu. Jeśli lewica (tylko która?!) zdobędzie się na krytykę pełzających reform i spójną wizję alternatywną – może przynajmniej uda się utrzymać dobrą, otwartą przez rząd, dynamikę debaty publicznej. Średnio to na rękę Platformie, PiS-owi chyba jeszcze mniej. Bo przecież nic lepiej nie konserwuje naszej polityki niż rytualny spór. Na przykład herosów oblężonego namiotu z przerażonymi „mową nienawiści”.

Specjalnie dla Wirtualnej Polski Michał Sutowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (203)