Zbliżenie Izraela i Arabii Saudyjskiej - kiedyś zagorzali wrogowie, dziś potencjalni sojusznicy
Od co najmniej kilkunastu miesięcy jesteśmy świadkami zbliżenia dwóch, jeszcze niedawno wrogich sobie, potęg militarnych Bliskiego Wschodu - Arabii Saudyjskiej i Izraela. Ten dość niespodziewany geopolityczny zwrot podszyty jest strachem wobec Iranu i rozczarowaniem polityką USA.
19.06.2015 | aktual.: 19.06.2015 21:44
Kiedy w latach 70. sekretarz stanu USA Henry Kissinger prowadził negocjacje w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie, za każdym razem, gdy spotykał się z przywódcami Arabii Saudyjskiej, ci wręczali mu kopię "Protokołów mędrców Syjonu" - osławionej antysemickiej fałszywki z początku XX wieku, która miała być dowodem na rzekome dążenia Żydów do rządzenia światem. Trudno o bardziej dobitny przykład, który obrazowałby ówczesny stosunek królestwa Saudów do Izraela. Tyle że historia pokazała już nie raz, że nic nie trwa wiecznie.
Brytyjski premier Henry Temple mawiał, że "Wielka Brytania nie ma wiecznych przyjaciół, ani wiecznych wrogów, tylko wieczne interesy". Dziś ta słynna sentencja jak ulał pasuje do sytuacji Arabii Saudyjskiej i Izraela, bo gdy w ich agendzie pojawił się interes powstrzymania wspólnego wroga, zadawnione spory zostały odłożone na bok. Okazało się, że choć dzieli ich praktycznie wszystko - od religii, przez wyznawane wartości i system polityczny, po kulturę - łączy ich przemożny strach przed rosnącym w siłę Iranem.
Oficjalnie Rijad, tak jak większość stolic arabskich, nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Jerozolimą. Od lat osią arabsko-żydowskiego konfliktu jest wciąż nierozwiązana kwestia palestyńska. Jednak od co najmniej kilkunastu miesięcy jesteśmy świadkami coraz częstszych przecieków donoszących o tajnych rozmowach saudyjsko-izraelskich, których głównym punktem jest rosnące zagrożenie ze strony Iranu. Jak ujawnił "Jerusalem Post", przez ten czas doszło do co najmniej pięciu sekretnych spotkań delegacji obu stron, które odbyły się na neutralnym gruncie państw trzecich.
Amerykańskie rozczarowanie, irański strach
Lęk przed Teheranem to nie jedyne spoiwo łączące dawnych wrogów. Nie można zapominać, że oba państwa są najbliższymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych w regionie. I mimo że należą do największych potęg militarnych w tej części świata, to do amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa są mocno przywiązane. Dlatego tak duże rozczarowanie i niepokój budzi w nich obecna polityka Baracka Obamy, który nie dość, że dąży do przeniesienia ciężaru zaangażowania USA z Bliskiego Wschodu na Pacyfik, to jeszcze forsuje dyplomatyczne rozwiązanie problemu irańskiego programu nuklearnego.
Szkopuł w tym, że Izrael i Arabia Saudyjska nie podzielają optymizmu amerykańskiego przywódcy. Według nich negocjowane porozumienie z Iranem, które ma zostać ogłoszone 30 czerwca, nie tylko nie powstrzyma go przed budową bomby atomowej, ale ułatwi mu poszerzanie wpływów w regionie. Bo dzięki zniesieniu sankcji gospodarka Teheranu stanie na nogi, co pozwoli skierować szerszy strumień pieniędzy na realizację mocarstwowych ambicji ajatollahów.
Państwo żydowskie, zwłaszcza pod rządami prawicowego premiera Benjamina Netanjahu, postrzega Iran jako zagrożenie dla swojej egzystencji. - Islamska Republika Iranu od momentu powstania w 1979 roku bardzo wyraźnie podkreśla swoją antyizraelskość. Stąd hasła o wyzwoleniu Jerozolimy, niepodległości Palestyny i walce z syjonizmem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Robert Czulda z Uniwersytetu Łódzkiego, znawca tematyki bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. - Walka z Izraelem jest jednym z głównych elementów polityki zagranicznej i pewnej ideologii państwowej Iranu - dodaje. Ajatollahowie nie poprzestają jedynie na słowach, bo mocno wspierają libański Hezbollah i palestyński Hamas, dwie wrogie Izraelowi organizacje, z którymi w zasadzie znajduje się on w stałym konflikcie.
Z kolei Arabia Saudyjska widzi w Iranie rywala na drodze do dominacji na Bliskim Wschodzie. Co więcej, na geopolityczną rywalizację nakłada się gorący konflikt wyznaniowy dwóch głównych nurtów islamu - sunnitów (Saudowie) i szyitów (Irańczycy). Między wrogimi sobie regionalnymi mocarstwami już mocno iskrzy - od kilku lat prowadzą niewypowiedzianą "wojnę zastępczą" w Syrii, gdzie Teheran wspiera wywodzący się z Alawitów, a więc odłamu szyizmu, reżim Baszara Al-Asada, natomiast Rijad pomaga sunnickim rebeliantom, dziś przede wszystkim związanym z radykalnymi ruchami dżihadystycznymi.
Natomiast niedawno do podobnego sunnicko-szyickiego konfliktu, w który zaangażowały się oba państwa, doszło tuż pod nosem Saudów w Jemenie. Z coraz większym niepokojem władze w Rijadzie patrzą też na rosnące wpływy Irańczyków w Iraku.
Wróg mojego wroga...
Stara, ale ciągle żywa maksyma głosi, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Dziś relacje izraelsko-saudyjskie zdają się być jej najlepszym odzwierciedleniem. Jeśli wierzyć nieoficjalnym doniesieniom, oba kraje nie tylko prowadzą współpracę wywiadowczą, ale miały już zawrzeć sekretne porozumienie, którego przedmiotem jest prewencyjne uderzenie na irańskie instalacje nuklearne. Spekuluje się, że Rijad zgodził się na udostępnienie izraelskim samolotom własnej przestrzeni powietrznej, a operacja mogłaby zostać wsparta również przez saudyjskie drony, śmigłowce ratownicze i powietrzne tankowce.
Jednak do podobnych rewelacji należy podchodzić ze sporą rezerwą. - To wydaje się być grą psychologiczną, formą utrzymywania ciągłej presji na Iran. Dziś scenariusz ataku na irańskie instalacje nuklearne wydaję się być bardzo nieprawdopodobny, bo Izrael nie ma nawet takich możliwości technicznych - ocenia Czulda.
Jest jeszcze jedna kwestia, w której Rijad i Jerozolima są wyjątkowo zgodne - to negatywna ocena działalności Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie. Dlatego zarówno Izraelczycy, jak i Saudowie przyklasnęli wojskowemu przewrotowi, który w 2013 roku obalił wywodzącego się z tej radykalnej organizacji islamskiej prezydenta Egiptu Mohammeda Mursiego, swoją drogą pierwszego egipskiego przywódcy wybranego w prawdziwie wolnych i demokratycznych wyborach.
Jednak o ile w tej sprawie Saudyjczycy i Izraelczycy mówią jednym głosem, o tyle stosunek do innych ekstremistycznych organizacji jest niejednoznaczny. Przykładem może być choćby Państwo Islamskie. - Arabia Saudyjska uważa Państwo Islamskie za zagrożenie, mimo że sama przez długi czas je wspierała. Natomiast dla Izraela to nie jest aż tak duży problem, jak mogłoby się wydawać, bo wbrew pozorom dla nich jest to jednak dalsze niebezpieczeństwo. Bliższym wrogiem ciągle pozostaje Hamas i Hezbollah - podkreśla Robert Czulda. Z tym ostatnim zresztą walczy również Państwo Islamskie, co Izraelowi jest na rękę.
Nie będzie powrotu do wrogości
Wspólne konszachty przeciwko Iranowi nie oznaczają, że w dającej się przewidzieć przyszłości Arabia Saudyjska i Izrael oficjalnie znormalizują obustronne relacje. Nie może być o tym mowy bez uregulowania przez państwo żydowskie kwestii palestyńskiej, a na to się nie zanosi. Zresztą nie bez przyczyny izraelsko-saudyjska współpraca trzymana jest w tajemnicy, bo większość społeczeństw arabskich nadal widzi w Izraelu śmiertelnego wroga. A monarchia Saudów - stojąca w końcu na straży dwóch świętych dla islamu miast, czyli Mekki i Medyny - nie może sobie pozwolić na utratę twarzy w oczach milionów muzułmanów. Izrael takiego problemu nie ma. - Dla tzw. arabskiej ulicy to jest kwestia psychologiczna i ideologiczna. Dla zwykłych Izraelczyków, jedynie pragmatyczna - wyjaśnia Czulda.
Choć to też powoli zaczyna się zmieniać, przynajmniej w samej Arabii Saudyjskiej. Według opublikowanego niedawno sondażu aż 53 proc. Saudyjczyków jako głównego wroga wskazało Iran, 22 proc. Państwo Islamskie, a jedynie 18 proc. Izrael.
- Właściwie pomiędzy Arabią Saudyjską a Izraelem od dłuższego czasu nie ma wrogości, to są po prostu relacje neutralne. Wcześniej nie utrzymywali większych kontaktów, bo nie mieli takich potrzeb. Natomiast Arabia Saudyjska nigdy nie była takim państwem jak choćby Irak Saddama Husajna, który również groził Izraelowi. Gdyby zatem problem irański zniknął, to relacje saudyjsko-izraelskie nie wróciłyby do wrogości, bo oba państwa nie mają powodów, by być sobie wrogie - podsumowuje Robert Czulda.
Oglądaj też: Premier Izraela o "śmiertelnym zagrożeniu"