ŚwiatZbliża się kolejna wojna? - Iran nie ustąpi

Zbliża się kolejna wojna? - Iran nie ustąpi

Atak na Iran jest pozornie mało prawdopodobny. Bombardowanie irańskich instalacji nuklearnych doprowadziłoby do regionalnej wojny, a ceny ropy poszybowałyby pod niebo, pogrążając świat w jeszcze głębszym kryzysie. Nikomu nie opłaca się taki scenariusz. Jedna rzecz może jednak przeważyć o ataku na reżim ajatollahów. Ten czynnik sprawia, że ryzyko wojny na Bliskim Wschodzie jest w najbliższym okresie wysokie.

Zbliża się kolejna wojna? - Iran nie ustąpi
Źródło zdjęć: © AFP | SEPAH NEWS

Długo oczekiwany najnowszy raport Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) - po którym spodziewano się jeśli nie dowodów, to przynajmniej twardych poszlak na potwierdzenie tezy o militarnych ambicjach nuklearnych Iranu - okazał się w praktyce niewypałem. Choć raport opisuje cały szereg przedsięwzięć i form aktywności w zakresie programu nuklearnego Iranu, które budzą poważne podejrzenia i wątpliwości co do ich prawdziwego charakteru, to brakuje w nim przysłowiowej "dymiącej strzelby" - czegoś, co jednoznacznie wskazywałoby na dążenie Irańczyków do posiadania broni nuklearnej.

Najnowszy dokument MAEA wpisuje się tym samym w długi już ciąg publikacji poważnych gremiów międzynarodowych, które jedynie opisują i przedstawiają poszlaki na temat militarnego oblicza irańskiej aktywności nuklearnej. A z poszlakami jest, jak jest - choć wskazują na coś konkretnego, nie stanowią jednak elementu dającego podstawy do jednoznacznych, pozbawionych wątpliwości ocen i wniosków.

Irańskie puzzle

Nie ulega jednak wątpliwości, że wraz z upływem lat (a świat dowiedział się o fakcie istnienia irańskiego programu atomowego w sierpniu 2002 roku), poszlaki te stają się coraz mocniejsze i wyraźniejsze. Dość wspomnieć, że wielu ekspertów i analityków (włącznie z niżej podpisanym) już w połowie poprzedniej dekady miało pewność, że Irańczycy dążą do wojskowego wykorzystania energii jądrowej.

Wnioski takie oparto wówczas m.in. o fakt, iż nowa generacja irańskich rakiet balistycznych rodziny "Szahab", oznaczona kodem 3B i mająca większy zasięg (ok. 2 tys. km), wyposażona została w zupełnie nowy kształt głowicy bojowej, do złudzenia przypominający głowice nuklearne północnokoreańskich pocisków TaepoDong-2. Świadczyło to nie tylko o dobrze rozwijającej się kooperacji militarnej i technologicznej między reżimami w Teheranie i Phenianie, ale i całkiem niedwuznacznie wskazywało na rzeczywiste aspiracje Irańczyków. Dzisiejsze "rewelacje" o irańskich pracach nad detonatorami głowic jądrowych wpisują się więc w te wcześniejsze doniesienia, uzupełniając brakujące elementy "irańskich puzzli".

Obraz
© (fot. wp.pl)

Podejrzenia co do faktycznych intencji Teheranu budzi wciąż jego niechęć do pełnej współpracy z MAEA i ONZ, brak przejrzystości irańskiego programu nuklearnego oraz sposób, w jaki całe przedsięwzięcie jest realizowane. Gdy niemal dziesięć lat temu ujawniono fakt prowadzenia przez Teheran programu atomowego, trwał on już wtedy od ćwierćwiecza. Ale także i miniona dekada - wypełniona niemrawymi próbami "dyplomatycznego uregulowania kwestii irańskiej" oraz równie jałowymi "rozmowami na temat warunków podjęcia rozmów" z Iranem o jego aktywności nuklearnej - obfitowała w zaskakujące odkrycia. Jak choćby to sprzed dwóch lat, gdy okazało się, że Irańczycy dysponują jeszcze jednym (oprócz znanych już wcześniej zakładów w Natanz), dużym ośrodkiem wzbogacania uranu - w Kom, najświętszym mieście irańskich szyitów. Ile takich ośrodków wciąż jeszcze czeka na ujawnienie?

Wrogie otoczenie

To, że prawdziwą intencją reżimu ajatollahów jest wejście w posiadanie broni jądrowej, można też wywnioskować analizując aktualne położenie geopolityczne Islamskiej Republiki Iranu i jej niewiele ponad 30-letnią historię, w której największe znaczenie miała wieloletnia krwawa wojna z sąsiednim Irakiem. Konflikt ten, wraz z agresywnym charakterem samego teokratycznego reżimu irańskiego głoszącego potrzebę eksportu rewolucji islamskiej, sprawiły, że współczesny Iran jest przez większość państw regionu traktowany nieprzychylnie lub wręcz wrogo.

Wyjątkiem jest tu jedynie Syria, podobnie jak Iran izolowana międzynarodowo. Teheran nie zapomniał swym arabskim sąsiadom i Zachodowi wsparcia, jakiego udzielali irackiemu satrapie Saddamowi Husajnowi w jego bezowocnych próbach militarnego pokonania islamskiego Iranu. To właśnie w tamtym czasie zrodziła się dominująca do dziś w irańskim establishmencie percepcja Iranu jako oblężonej twierdzy, zagrożonej przez najbliższych sąsiadów oraz przez mocarstwa spoza regionu (głównie USA), dążące do obalenia rewolucyjnego islamskiego reżimu. Doświadczenia z wojny z Irakiem, którą Iran zdołał przetrwać jedynie dzięki horrendalnym ofiarom i samobójczemu nierzadko poświęceniu setek tysięcy ludzi, wpłynęły też na podjęcie decyzji o wznowieniu programu nuklearnego, a także rozpoczęcie równoległego doń programu rozwoju rakiet balistycznych.

Cel był jasny - pozyskać broń atomową jako ultymatywny środek odstraszania wobec wszelkich ewentualnych agresorów, tak z grona regionalnych rywali (Izrael, Arabia Saudyjska), jak i spoza niego (USA). Nie bez znaczenia w tej kalkulacji był także zapewne fakt, że dysponujący bronią atomową Iran stałby się naturalnym hegemonem strategicznym w regionie, zdolnym dyktować swą wolę i politykę innym graczom. Czy powinniśmy się zatem dziwić, że Iran tak wytrwale, wbrew wszelkim trudnościom, sankcjom i międzynarodowej krytyce, dąży do zakończenia swego programu nuklearnego? Kwestia ta ma dla obecnego reżimu w Teheranie fundamentalne znaczenie, urastające do rangi wręcz egzystencjalnej - być albo nie być dla islamskiej republiki jako takiej. Nie należy więc raczej oczekiwać, że ajatollahowie zmienią swe stanowisko w tej sprawie. Tym bardziej, że czują się faktycznie bezkarni.

Wojna psychologiczna

Co więc zrobić z "problemem irańskim"? Patrząc realistycznie, świat może albo zaakceptować perspektywę (zapewne już nieodległą) nuklearyzacji Iranu - ze wszystkimi konsekwencjami dla regionu i świata - albo podjąć realne próby przeciwdziałania temu scenariuszowi. Piszę "realne", bo za takowe nie sposób uznać dotychczasowych pakietów sankcji nakładanych przez Radę Bezpieczeństwa ONZ czy jednostronnie przez USA. Iran można by rzucić na kolana tylko w jeden sposób - nakładając nań naprawdę szczelne i skutecznie egzekwowane embargo ekonomiczne, włącznie z blokadą morską i zawieszeniem jakiejkolwiek współpracy ekonomicznej. Chyba jednak nie trzeba nawet uzasadniać stwierdzenia, że scenariusz taki jest dziś całkowicie nierealny. Żaden z możnych tego świata nie zaryzykuje nawet zaproponowania rozwiązań, które przyczyniłyby się do uszczuplenia rynków ropy naftowej wskutek embarga nałożonego na czwartego na świecie producenta tego surowca! Geoekonomia wygrywa tu zdecydowanie z geopolityką = irańska ropa to 6 %
dziennego zapotrzebowania Chin i aż 12% codziennego importu (pół miliona baryłek dziennie!) tego surowca w przypadku Japonii.

Z tych samych względów za mało realne należy uznać pojawiające się już od wielu lat (z nużącą regularnością) pogłoski o możliwym siłowym rozwiązaniu kwestii irańskiej. Słynna już Bushowska "opcja militarna wobec Iranu" może i leży jeszcze gdzieś na stole, ale z pewnością nie jest to dziś stół w Gabinecie Owalnym w Białym Domu. Owszem, Amerykanie utrzymują od kilku tygodni w regionie Morza Arabskiego dwie lotniskowcowe grupy uderzeniowe, co jest wydarzeniem odbiegającym od standardowych procedur rotacji lotniskowców. Pojawiają się też w internecie plotki o dyslokacji bombowców strategicznych B-2 na wyspę Diego Garcia na Oceanie Indyjskim czy o składowaniu od roku w tej bazie setek ciężkich bomb burzących (typu BLU-110 i BLU-117), niepotrzebnych wszak w Iraku i Afganistanie. Mówi się również o jakichś tajnych planach operacyjnych Brytyjczyków czy wysyłaniu francuskich (!?) okrętów na wschodnie akweny Morza Śródziemnego.

Wszystko to jednak najpewniej stanowi jedynie element wojny psychologicznej z Teheranem - którą zresztą, z fundamentalnych przyczyn ekonomicznych zarysowanych powyżej, Zachód już na samym starcie przegrywa. Irańczycy doskonale wiedzą bowiem, że trzymają Amerykę, Europę i Azję Wschodnią w surowcowym szachu. Zablokowanie wąziutkiej i krętej Cieśniny Ormuz, przez którą przechodzi niemal całość eksportu ropy naftowej z regionu Zatoki Perskiej (albo jak kto woli inaczej, niemal 40% dziennego światowego zapotrzebowania na ten surowiec), jest doprawdy dziecinnie proste i wymaga wyrafinowanych technologii militarnych.

Pozory mylą?

W całym tym skomplikowanym równaniu irańskim istnieje jednak element, który burzy pozorną przewidywalność ostatecznego wyniku. Składnikiem tym jest zachowanie Izraela, który w diametralnie inny sposób postrzega obecną sytuację wokół irańskiego programu nuklearnego. Czy zgadzamy się z tym czy też nie, dla Izraelczyków perspektywa nuklearyzacji Iranu to widmo "atomowego holokaustu", realne zagrożenie dla egzystencji nie tylko państwa, ale i jego mieszkańców.

Tym bardziej, że niewielkie rozmiary Izraela oraz skupienie większości jego żywotnych elementów ekonomicznych, politycznych i demograficznych wokół aglomeracji Tel Awiwu czynią go wyjątkowo wrażliwym nawet na pojedyncze uderzenie jądrowe o niewielkiej sile. Istnieje więc spore ryzyko, że Izrael podejmie próbę siłowego rozwiązania kwestii irańskiej. Paradoksalnie, taki krok z jego strony spotkałby się z cichą akceptacją i poparciem ze strony większości arabskich państw regionu, zwłaszcza tych leżących nad Zatoką Perską (szczególnie Arabii Saudyjskiej). Warto pamiętać, że fakt ten miałby również konkretne znaczenie operacyjne, ważne dla przebiegu ew. operacji izraelskiej przeciwko Iranowi.

Czy Tel Awiw zdecyduje się jednak na taką opcję? Pomijając globalne uwarunkowania makroekonomiczne i surowcowe, ryzyko destabilizacji samego regionu bliskowschodniego jest olbrzymie.

Atak na Iran rozpętałby najpewniej regionalną wojnę, z udziałem już nie tylko Iranu i sprzyjającej mu Syrii, ale być może także Libanu (Hezbollah), Autonomii Palestyńskiej (Hamas), Iraku i Bahrajnu (szyickie bojówki proirańskie), a nawet Egiptu. Jeden z emerytowanych izraelskich generałów stwierdził niedawno, odnosząc się do tych dylematów: "skoro mamy pewność, że do wojny z Hamasem, Hezbollahem czy Syrią i tak kiedyś dojdzie - bo dojść musi z przyczyn zasadniczych - to czyż nie lepiej samemu wybrać dogodny czas i okoliczności tego starcia, przy okazji zadając cios naszemu głównemu wrogowi w regionie i największemu zagrożeniu dla naszego bezpieczeństwa?" Niewykluczone, że myśl zawarta w tym nieco retorycznym pytaniu odzwierciedla sposób myślenia dużej części obecnych izraelskich elit polityczno-wojskowych. Być może stanowi też wskazówkę, jak potoczą się wydarzenia na Bliskim Wschodzie w najbliższej przyszłości.

Jerzy T. Leszczyński dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)