ŚwiatZawieszenie broni w Syrii. Cisza przed burzą?

Zawieszenie broni w Syrii. Cisza przed burzą?

• Pierwszy raz od początku wojny w Syrii udało się częściowo wprowadzić rozejm

• Trudno jednak mówić o perspektywach na trwały pokój

• Zawieszenie broni nie dotyczy Państwa Islamskiego i syryjskiej Al-Kaidy

• Z kolei reżim i rebelianci wykorzystują rozejm do wzmacniania sił

• Żadna ze stron nie jest zadowolona ze swojego stanu posiadania

• Nie jest pewne, co zrobią regionalne mocarstwa - Turcja, Iran i Arabia Saudyjska

• W regionie szepcze się o zbrojnej interwencji turecko-saudyjskiej w Syrii

Zawieszenie broni w Syrii. Cisza przed burzą?
Źródło zdjęć: © AFP | OMAR HAJ KADOUR
Tomasz Otłowski

W ostatni piątek minęła okrągła piąta rocznica wybuchu syryjskiej wojny domowej. Co ciekawe, także i wtedy - w pamiętnym 2011 roku - ten dzień przypadał w piątek, tradycyjny muzułmański dzień modłów. W historii Syrii zapisał się jako "krwawy piątek", a to dzięki dramatycznym wydarzeniom, do jakich doszło w południowym mieście Dara, będącym najbardziej niepokornym i antyrządowym ośrodkiem w kraju. W tamtym dniu w Darze z rąk reżimowych służb bezpieczeństwa i wojska zginęło kilkadziesiąt osób, uczestników pokojowych demonstracji antyrządowych. Śmierć tych ludzi stała się iskrą, która podpaliła i tak już mocno dymiącą syryjską beczkę prochu, dając w istocie początek trwającemu po dziś dzień konfliktowi.

W ciągu tych pięciu długich lat syryjska wojna przeszła różne, nieraz gwałtowne i zaskakujące, zwroty sytuacji i zmienne koleje losu. Kilkukrotnie już reżim był bardzo bliski załamania i upadku, kilka razy niemal pewna wydawała się też interwencja mocarstw zachodnich, skierowana przeciwko władzom w Damaszku. Za każdym jednak razem prezydent Baszar al-Asad wychodził z kłopotów obronną ręką, w dużej mierze dzięki wsparciu i pomocy swych przyjaciół z regionu (Iran, Hezbollah, szyici) i spoza niego (Rosja). W 2014 roku pojawienie się nowego silnego gracza - Państwa Islamskiego i jego kalifatu - wpłynęło na dalsze skomplikowanie sytuacji strategicznej w i wokół Syrii, stopniowo wciągając w bezpośrednią rozgrywkę w Lewancie kolejne mocarstwa regionalne i globalne.

Nikłe szanse na trwały pokój

Obecnie, po pięciu latach krwawych zmagań, w których niemal 300 tys. ludzi straciło życie, a miliony zostały kalekami lub uchodźcami, pojawiła się wreszcie wątła nadzieja na zaprowadzenie kruchego pokoju w tym kraju. Zawieszenie broni i idąca w ślad za nim próba posadzenia obu stron konfliktu przy jednym stole rokowań dają szansę na zakończenie albo przynajmniej daleko idące ograniczenie rzezi. Czy szanse te zostaną wykorzystane? Dotychczasowe doświadczenia i stopień uwikłania wojny syryjskiej w międzynarodowe, geopolityczne rozgrywki praktycznie wszystkich (za wyjątkiem Chin) mocarstw każą być tu raczej sceptycznym. Jedno jest pewne - w ciągu minionych pięciu lat takiej jak ta dzisiejsza szansy nie było. Jeśli nie zostanie ona dziś wykorzystana, to na kolejną być może trzeba będzie czekać kolejne pół dekady.

Na razie jednak, wbrew wcześniejszym obawom i wątpliwościom, rozejm, a dokładnie "powstrzymanie się (stron konfliktu) od przemocy", obowiązuje w Syrii w zasadzie bez większych naruszeń już od ponad trzech tygodni, co samo w sobie jest ewenementem. Oczywiście, sformułowanie "obowiązuje" musi być traktowane z dużą elastycznością - w wielu innych miejscach i okolicznościach już dawno uznano by, że działania i zachowanie się poszczególnych stron stanowią jawne złamanie warunków zawieszenia broni. Syria, po latach krwawego konfliktu, jest jednak specyficznym miejscem i tutaj nawet zredukowanie dziennej liczby ofiar śmiertelnych walk i starć z poziomu 80-100 osób do ok. 10 jest uznawane za niebywały sukces. Tym bardziej, jeśli stan taki trwa już niemal miesiąc.

Obraz
© (fot. WP / Marta Sitkiewicz)

Oczywiście, statystyki są tylko statystykami, tym bardziej, że uwzględnia się w nich głównie "akty przemocy" (ang. hostilities) - i ich ofiary - będące udziałem stron zaangażowanych w proces polityczny, zainicjowany i prowadzony pod auspicjami możnych tego świata (czytaj: USA i Federacji Rosyjskiej, z biernym raczej udziałem kilku państw Unii Europejskiej). Czyli zarówno tzw. umiarkowanych rebeliantów, jak i sił lojalistycznych, prorządowych. Tym samym zestawienia te w zasadzie nie obejmują jednak walk, starć i aktów przemocy - oraz ich ofiar - będących udziałem podmiotów z definicji wyłączonych ze wspomnianych regulacji politycznych.

W pierwszym rzędzie należy do nich zarówno Państwo Islamskie (IS) i jego kalifat, jak i Front al-Nusra (FN), czyli syryjska ekspozytura Al-Kaidy, a także kilka mniejszych grupek skrajnych islamistów. A że z islamistami walczą w zasadzie wszyscy pozostali uczestnicy syryjskiego dramatu, w wielu różnych miejscach kraju, to "rozejm w Syrii" staje się niezwykle iluzorycznym pojęciem, szczególnie, gdy spojrzy się nań z perspektywy mieszkańców tego umęczonego wojną kraju. Dla zwykłych ludzi nie ma wszak żadnego znaczenia, skąd nadlatują bomby, pociski artyleryjskie lub moździerzowe. Kto je wystrzeliwuje i czy łamie tym samym warunki rozejmu, czy też w ogóle, z definicji, im nie podlega. To kazuistyka, ważna może gdzieś na odległych salonach możnych tego świata, ale zupełnie nie interesująca ludzi skazanych na wegetację w ruinach Aleppo, Idlibu czy Ghouty.

Jakby tego było mało, zwiększoną aktywność wykazują też syryjscy Kurdowie, którzy - obawiając się, że ewentualne rokowania polityczne znowu, jak przed 100 laty, ich pominą - chcą jak najbardziej wyraźnie zaznaczyć nie tylko swą obecność w terenie (region Rojawy), ale też podkreślić dążenia do autonomizacji swojego terytorium względem Damaszku.

W efekcie śmierć nadal zbiera swe całkiem obfite żniwo w Syrii, niezależnie od formalnego obowiązywania rozejmu i optymistycznych komunikatów co do jego dalszego trwania, wydawanych po spotkaniach ministrów Johna Kerry’ego i Siergieja Ławrowa. Tym bardziej, że relatywne zmniejszenie intensywności starć i poziomu przemocy pomiędzy siłami rządowymi a rebeliantami idzie w parze z wprost proporcjonalnym zwiększeniem skali walk toczonych ze strukturami islamistycznymi (IS, FN). Te ostatnie świadomie i z premedytacją wykorzystują obecną sytuację strategiczną w Syrii do intensyfikacji swych działań, mających na celu poprawę ich sytuacji operacyjnej. I bez żadnych zahamowań podejmują nowe ofensywy, wymierzone zarówno przeciwko siłom reżimowym, jak i ugrupowaniom rebelianckim. Wszystko to oznacza, że w takich rejonach Syrii, jak prowincje Aleppo, Idlib czy Dara, a także wokół Damaszku, intensywność starć nie uległa zbyt dużemu zmniejszeniu po wprowadzeniu w życie rozejmu. Wręcz przeciwnie - w niektórych miejscach
walki i przemoc wybuchły ze zdwojoną siłą, a krew leje się strumieniami.

Cisza przed burzą

Główni adresaci i uczestnicy rozejmu - czyli siły rządowe i rebelianci - zdają się traktować przerwę w działaniach militarnych przede wszystkim jako czas przeznaczony na intensywne umacnianie własnych pozycji, odbudowę sił, uzupełnienie i odświeżenie zapasów itd. Nikt w zasadzie nie podchodzi do zawieszenia broni jako do etapu wstępnego, swoistego preludium, niezbędnego przed rokowaniami na temat politycznego uregulowania konfliktu syryjskiego. Każda ze stron zdaje się zachowywać tak, jakby tylko wyczekiwała dogodnego momentu do wznowienia działań zbrojnych. Dla obu stron rozejm nadszedł bowiem (a raczej - został im narzucony przez mocarstwa) w niekorzystnym dla nich momencie, obie są więc głęboko nieusatysfakcjonowane obecnym stanem posiadania "w terenie".

Przy czym widać wyraźnie, że wymuszone przez USA i UE, a zaakceptowane przez Rosję zawieszenie broni jest obecnie bardziej na rękę zbrojnej syryjskiej opozycji, de facto ratując ją przed dalszymi klęskami. Rebelianci zostali bowiem w ciągu minionych pięciu miesięcy zepchnięci do głębokiej defensywy, zmuszeni do wycofania się z wielu ważnych strategicznie miast i lokalizacji, utracili także bezpośrednie lądowe połączenie między zajmowanymi przez siebie regionami w Aleppo a Turcją. Nic zatem dziwnego, że zaakceptowali bez większych oporów ofertę rozejmu, upatrując w niej nie tylko okazję na zahamowanie postępów sił lojalistycznych, ale też szansę na odtworzenie własnych zdolności bojowych i przygotowanie się do kolejnego rozdania w wojnie z Asadem, do którego dojdzie, ich zdaniem, już wkrótce.

Zbrojna opozycja wciąż ma nadzieję na odwrócenie karty w tym konflikcie i odzyskanie utraconych zdobyczy, a być może i osiągnięcie najważniejszego celu rebelii, jakim jest odsunięcie od władzy Asada i jego reżimu. Liderzy rebelii kalkulują, że może to być wykonalne, zwłaszcza po tym, jak Rosja postanowiła, dość niespodziewanie dla większości obserwatorów (i samego Damaszku), wycofać większość swych sił powietrznych z Syrii, a co za tym idzie znacząco zredukować poziom zaangażowania wojskowego w konflikt. Z perspektywy opozycji daje to szansę na przywrócenie względnej równowagi strategicznej w wojnie i wyrównanie szans, tym bardziej, że systematycznie wzrasta zaangażowanie i pomoc dla rebelii ze strony Turcji i Arabii Saudyjskiej.

Z kolei władze syryjskie przystały na warunki rozejmu głównie ze względu na presję ze strony Moskwy. Damaszek nie miał bowiem w istocie żadnego interesu w tym, aby przerywać - w szczytowym momencie - kilka pomyślnie dla niego rozwijających się operacji ofensywnych, w których siłom lojalistycznym udało się odnieść szereg poważnych sukcesów, i istniały spore szanse na kolejne zwycięstwa. Kluczowe dla tych powodzeń reżimu było zmasowane wsparcie lotnicze, zapewniane przez samoloty sił powietrznych Federacji Rosyjskiej. Środek nacisku Rosji na Asada, aby ten przystąpił do rozejmu, był zatem prosty, ale niezwykle skuteczny: "jeśli nie zgodzicie się na zawieszenie broni, to my wstrzymamy nasze zaangażowanie lotnicze". W tym sensie późniejsza, zaskakująca decyzja Kremla o redukcji rosyjskiego kontyngentu powietrznego w Syrii, to w istocie zagranie nie fair w stosunku do syryjskiego sojusznika. Damaszek z pewnością oczekiwał, że po nieuniknionym załamaniu się rozejmu sytuacja strategiczna powróci do status quo ante:
siły rządowe podejmą przerwane ofensywy, zaś operacje powietrzne Rosjan (a zwłaszcza ich skala i tempo) będą kontynuowane na poprzednim poziomie. Teraz Asad zmuszony jest zmienić swoje plany i rachuby, uwzględniając w nich czynnik znacznie większej niepewności co do strategicznych i operacyjnych efektów ewentualnego wznowienia działań zbrojnych.

Na marginesie warto tu odnotować, że być może decyzja Moskwy o zredukowaniu jej zaangażowania w Syrii - jako forma zdyscyplinowania Damaszku i skłonienia go do większej uległości wobec koncepcji już nie tylko rozejmu z rebelią, ale też będących jego pokłosiem rozmów pokojowych w Genewie - była częścią większego, wielowymiarowego, nieformalnego układu geopolitycznego z Waszyngtonem, którego nie wszystkie elementy zostały jeszcze przed międzynarodową opinią publiczną odkryte. Niewykluczone zatem, że wydarzenia najbliższych tygodni (nie tylko w Lewancie) rzucą więcej światła na szczegóły tych zakulisowych uzgodnień między mocarstwami, które choć formalnie dotyczą jedynie Syrii, to jednak w istocie zahaczają o całe spektrum różnorakich kwestii pozostających w sferze wzajemnych zainteresowań obu największych globalnych potęg.

Interwencja turecko-saudyjska?

W ocenie sytuacji w i wokół Syrii oraz wszelkich próbach jej dalszego prognozowania, wciąż największą niewiadomą pozostają działania i plany mocarstw regionalnych, takich jak Turcja i Arabia Saudyjska z jednej strony, a Iran z drugiej. Także i dla nich Syria i trwający tam już szósty rok konflikt, to miejsce ścierania się interesów, wzajemnej rywalizacji, a nierzadko i jawnej konfrontacji, choć prowadzonej w sposób niebezpośredni, przy użyciu licznych pośredników. Nie można więc wykluczyć, że gdy globalni gracze doszli już do jakiegoś porozumienia i zgody co do układu sił w Syrii, to regionalni aktorzy mogą zechcieć trochę poprzestawiać te "klocki". A wszyscy mają ku temu odpowiednie siły i środki, wszyscy też mają swoje własne wizje i interesy wobec Lewantu, w większości mało zbieżne z tymi, prezentowanymi przez Brukselę, Paryż, Waszyngton czy Moskwę.

Co więcej, wszystkie regionalne mocarstwa, zaangażowane w konflikt syryjski, są dzisiaj skutecznie impregnowane na jakiekolwiek ewentualne naciski ze strony Zachodu, gdyby faktycznie chciały coś w Syrii i jej otoczeniu namieszać. W szczególności dotyczy to Turcji, która ma w rękach jakże skuteczny środek nacisku wobec Europy, w postaci milionów uchodźców z Syrii i Iraku, których w każdej chwili można przecież wyposażyć w pontony i wypuścić na morze, w stronę greckich wysp.

Podpisane niedawno porozumienie między Ankarą a UE ws. powstrzymania nielegalnej migracji niewiele tu zmienia w ujęciu strategicznym, daje za to Turcji faktycznie wolną rękę w odniesieniu do jej działań w Syrii, w pierwszym rzędzie wymierzonych w tamtejszych Kurdów. Najbliższe dni i tygodni pokażą, czy i w jakim zakresie Turcy z tego skorzystają. Jeśli - o czym się szepcze w regionie - potencjalna operacja turecka w Syrii miałaby być współorganizowana i wspierana przez Saudów, to z całą pewnością możemy się spodziewać zdecydowanej reakcji Iranu. Dla Teheranu obrona jego interesów geopolitycznych w Syrii (tożsamych z utrzymaniem reżimu Asada) jest ważniejsza niż wciąż dość mgliste perspektywy lukratywnej przyszłości, po ewentualnym zniesieniu sankcji międzynarodowych.

Wszystko to sprawia, że perspektywy rozwoju sytuacji w Syrii nie są wcale optymistyczne. Patrząc realistycznie, liczba czynników i elementów, które musiałyby zaistnieć, aby wojna syryjska uległa zakończeniu (lub co najmniej trwałemu i efektywnemu zamrożeniu), jest tak duża, iż czyni to całe przedsięwzięcie faktycznie niemożliwym do realizacji. Konflikt ma więc jak na razie wszelkie szanse, aby trwać dalej w najlepsze. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zmieni się z wojny zastępczej dla szeregu mocarstw w autentyczną, zwykłą wewnątrzsyryjską wojnę domową. Na to nie ma jednak raczej szans w najbliższej przyszłości.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (34)