Zanim powiesz: jadę

Nie spodziewaj się kokosów, łatwego zarobku i tego, że przecież zawsze „ktoś” ci pomoże. Ambicję i dyplom lepiej zostaw w Polsce. Zostawić będziesz też musiał rodzinę. Praca za granicą może być finansowym sukcesem, ale także totalną klapą.

Zanim powiesz: jadę
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny | Henryk Przondziono

01.02.2008 | aktual.: 04.02.2008 13:29

Do niedawna z lotniska w Rzeszowie codziennie odlatywał jeden samolot do Warszawy i sześć na Wyspy Brytyjskie. Tanie mieszkanie, nocne życie w londyńskich pubach i zarobki, które w przeliczeniu na złotówki przyprawiają o zawrót głowy… Takie życie emigrantów pokazuje telewizja, o takim piszą koledzy w listach „stamtąd”. „Wreszcie czuję, że żyję. Chłopie, nie ma się co zastanawiać…” – zachęca rodzina z Irlandii.

Główny Urząd Statystyczny szacuje, że życia na emigracji próbuje dziś ok. 1,9 mln Polaków. Nie wiadomo dokładnie, ilu wyjechało tylko na jakiś czas, ilu już wróciło. I chociaż media chętnie pokazują „polską Brytanię”, i tak liczba obecnych emigrantów nie przewyższa tej z lat 1980–89, kiedy za granicę wyjechało 2,35 mln rodaków.

– Przed decyzją o emigracji – czasowej czy na stałe – trzeba się zastanowić, i to dwa razy – ostrzegają analitycy. – To już nie jest tak, że udaje się każdemu. Są grupy wręcz skazane na niepowodzenie w szukaniu pracy za granicą.

Sukces czy porażka?

Za granicą pracuje więcej mieszkańców Opolszczyzny niż w całym Opolskiem – wynika z raportu „Współczesne procesy migracyjne w Polsce”, opracowanego na zlecenie Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Opolszczyzna to szczególny przykład, bo zamieszkuje ją – wedle różnych szacunków – około jednej piątej autochtonów o podwójnym, polsko-niemieckim obywatelstwie. To ludzie mieszkający w Polsce, mający rodzinę w Niemczech i wyjeżdżający do pracy sezonowo. Socjologowie zauważyli nawet specyficzne cechy tej społeczności, żyjącej w bardzo prywatnym, zamkniętym świecie.

– Perspektywa czubka nosa – potwierdza Dieter Wystub, burmistrz 9-tysięcznej gminy Łubniany, niedaleko Opola, w 90 proc. zamieszkałej przez autochtonów. – Domy w gminie wypiękniały, przed każdym wypielęgnowane trawniki, kute ogrodzenia, ale co z tego? Zagraniczni inwestorzy od nas uciekają, bo nie mamy murarzy, cieśli, stolarzy, ślusarzy… Nie ma ludzi do tworzenia nowych firm. Bez nich gmina nie może się rozwijać.

Podobne doświadczenia mają mieszkańcy podlaskich Moniek, którzy już od 40 lat emigrują do USA. Emigrują tak masowo, że krążą o tym dowcipy, a „mońkami” nazywa się wszystkich emigrantów spod Białegostoku. Z „miasta na kartoflisku” stały się Mońki „zagłębiem dolarowym”. Ponad połowa mieszkańców chociaż raz pracowała za granicą. Badacze emigracji z Podlasia zauważyli jednak pewną zmianę. O ile przed transformacją ustrojową migracja była synonimem sukcesu, a powracający z markami czy dolarami lokowali się na szczycie lokalnej hierarchii, w latach 90. zaczęto dostrzegać jej negatywne skutki: rozpad rodzin, „osierocenie” dzieci, ostentacyjny konsumpcjonizm… Na Podlasiu emigracja nie jest już powodem do dumy – to raczej smutna konieczność dla kogoś, kto nie poradził sobie w Polsce.

Po samochód, mieszkanie…

W latach 80. Polacy wyjeżdżali, bo w kraju nie mieli perspektyw. Wyjeżdżali, zarabiali, wracali, a za przywiezione pieniądze zakładali własne firmy.

Pod koniec lat 90. początkowo emigrowali ci, którzy nie mogli odnaleźć się w restrukturyzującej się gospodarce. Na wyjazd do pracy na kilka tygodni lub miesięcy decydowali się bezrobotni, ale też rodziny o niskich dochodach, które w ten sposób chciały podreperować budżet. To „wypychanie bezrobocia” było dla polskiej gospodarki dobre, ale nie trwało długo. Po 2004 r., kiedy swoje rynki otworzyły dla Polaków Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja, nastąpił wyjazdowy boom. Właśnie z tymi krajami Polacy najczęściej wiążą teraz swoje losy.

– Nie można powiedzieć, że bezrobocie w Polsce spada, bo ludzie emigrują. Po 2004 r. poprawiła się koniunktura gospodarcza, powstają nowe miejsca pracy – mówi dr Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, współautor raportu. To nie brak pracy popycha teraz Polaków do emigracji (tylko jedna piąta wyjeżdżających to bezrobotni), ale niskie płace i kiepskie warunki pracy. Przez dwa miesiące w Niemczech (praca niewymagająca kwalifikacji, niskopłatna jak na niemieckie warunki) zarabia się jedną piątą rocznego dochodu całej rodziny. W sumie emigranci przesyłają do Polski co roku 6–7 mld euro, czyli równowartość miesięcznego eksportu z Polski. Są to duże pieniądze, ale… para idzie w gwizdek.

Prawie 90 proc. emigrantów przeznacza przywiezione pieniądze „na życie”. Młodzi widzą w zarabianiu za granicą szansę na usamodzielnienie. Chcą sobie kupić samochód i odłożyć trochę oszczędności. Czterdziestolatkowie za granicą harują na remont lub kupno mieszkania albo domu. Na własną edukację zbiera pieniądze tylko 6 proc. emigrantów, a na wykształcenie dzieci – 14 proc.

Nie licz na fortunę

Chociaż płace w krajach dawnej Unii i Stanach Zjednoczonych nadal mają kilkukrotne przebicie w stosunku do polskich, z emigracji już rzadko wraca się z fortuną. Wyjazd może nawet zakończyć się klęską. – U źródeł większości nieudanych migracji leży złudzenie, że tam „ktoś” pomoże załatwić formalności, rozwiązać problemy bytowe, znajdzie pracę… – ostrzega dr Joanna Tyrowicz z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, współautorka raportu. – Dlatego takim zainteresowaniem cieszą się sieci rodzinne, koleżeńskie. Ale to, co jest dobre dla kuzyna Zdzisia, który dwa lata temu wyjechał do Irlandii, niekoniecznie musi być dobre teraz dla innych członków rodziny.

Prawie 90 proc. emigrantów pracuje poniżej swoich kwalifikacji. Za granicą nie brakuje polskich inżynierów i doktorantów, uwijających się za barem albo na budowie. Na pracę zgodną z wykształceniem może liczyć wąska grupa specjalistów: lekarze (ale tylko niektórych specjalności), informatycy, budowlańcy…

Umacnianie się złotówki powoduje, że spada wartość zarobionych za granicą funtów, euro i dolarów. Pensje są niższe także z tego powodu, że emigrantów jest coraz więcej, a ich praca tanieje. Nie maleją za to koszty utrzymania. Młodzi ludzie, którzy jadą do Londynu na rok, żeby się „ustawić”, mogą być rozczarowani. Będą zarabiali miesięcznie cztery razy mniej, niż mogli zarobić jeszcze trzy lata temu. Miesięcznie odłożą 1000–1500 zł.

Jest do czego wracać?

– Wyjazdy sezonowe niekiedy wręcz szkodzą – mówi dr Joanna Tyrowicz. – Bezrobotny nie ma w Polsce zatrudnienia, więc zdobywa środki do życia podczas wyjazdów sezonowych. Te z kolei zniechęcają do szukania stałej posady w Polsce albo rozpoczęcia działalności na własny rachunek. Rodzina uzależnia się od pracy sezonowej. Na całym rynku pracy w ciągu roku 28 proc. bezrobotnych znajduje zatrudnienie. W tym samym czasie stałą pracę znajduje tylko co dziesiąta osoba żyjąca z prac sezonowych.

Spośród 70 tys. Polaków, którzy wrócili do Polski po 1989 r., 30 tys. nie mogło odnaleźć się w polskich realiach i ponownie szukało szczęścia za granicą. Połowa tych, którzy zostali w kraju, znalazła zatrudnienie, a ponad jedna trzecia nie ma pracy i jej nie szuka. – Trzeba pomyśleć o możliwościach pomocy osobom, które potknęły się na emigracji. Może należy zwiększyć system informacji o tym, gdzie i na jaką pracę mogą liczyć reemigranci, by przekonać ich, że powrót do kraju może być rozsądnym i opłacalnym rozwiązaniem – zastanawia się Magdalena Sweklej z Departamentu Migracji Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.

Bociany i inni

Dr Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego
– Trzy czwarte opuszczających nasz kraj ma mniej niż 34 lata. Brytyjscy badacze obserwujący społeczność prawie 450 tys. emigrantów z Polski, podzielili ich na cztery kategorie: bociany (ok. 20 proc. badanych) – pracują w Wielkiej Brytanii przez kilka miesięcy, najczęściej przy niskopłatnych pracach; chomiki (ok. 16. proc.) – przyjeżdżają raz, na dłużej, ale w tym czasie chcą dobrze zarobić; poszukiwacze (ok. 42 proc.) – którzy nie zdecydowali jeszcze, czy wracać, czy pozostać na dłużej; osiedleńcy (ok. 22 proc.) – poważnie rozważający decyzję o pozostaniu. Badania te potwierdzają doświadczenia innych krajów: 60–70 proc. polskich emigrantów pracuje za granicą najwyżej rok, potem wraca. Jednak w ostatnich trzech latach widoczna jest tendencja do wydłużania okresu pracy za granicą.

Joanna Jureczko-Wilk

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)