ŚwiatZanim kupisz pierścionek zaręczynowy...

Zanim kupisz pierścionek zaręczynowy...

Co piąty sprzedany diament finansował wojny, w których zginęły ponad cztery miliony ludzi. Nie myślimy jednak o tym kupując pierścionek zaręczynowy lub kosztowny naszyjnik. Jeden z pięciu… To jak jeden palec u dłoni. Dużo, prawda?

Zanim kupisz pierścionek zaręczynowy...
Źródło zdjęć: © AFP | Leon Neal

01.02.2010 | aktual.: 02.09.2011 16:51

Kiedy tylko gdzieś w Afryce odkryte zostają bogactwa naturalne, wkrótce leje się tam krew. Tak jest od wieków, a czuwa nad tym ten sam patron - kapitał ludzi, którzy na afrykańskich surowcach budują fortuny. Zmieniają się tylko egzekutorzy.

W latach 1989-2003 w Sierra Leone, Liberii, Angoli i Demokratycznej Republice Konga trwały okrutne wojny domowe napędzane pieniędzmi ze sprzedaży diamentów. Te szlachetne kamienie kupowane były za setki milionów dolarów przez potężne międzynarodowe korporacje, a następnie rozprowadzane po całym świecie.

Jeszcze 10 lat temu około 20% sprowadzanych diamentów pochodziło z kopalni kontrolowanych przez okrutnych partyzantów.

W 2006 roku premierę miał głośny film "Krwawy diament" z Leonardo DiCaprio. Produkcja ważna, aczkolwiek trochę myląca. Zostawia ona bowiem widza w przeświadczeniu, że wraz z wprowadzeniem w 2003 roku międzynarodowego systemu regulacji handlu diamentami, zwanego Procesem Kimberley, problem "wojennych kamieni" został na zawsze rozwiązany. Niestety, jest to dalekie od prawdy. Jeden z największych skarbów Afryki jest nadal zagrożeniem dla jej mieszkańców.

Wojny dzieci

Konflikty w Liberii i Sierra Leone, dwóch małych, sąsiadujących ze sobą państwach w Afryce Zachodniej, były ściśle powiązane poprzez osobę Charlesa Taylora. Był on przywódcą Liberyjskiego Frontu Narodowo-Patriotycznego (NPFL), organizacji partyzanckiej, która w 1989 roku rozpoczęła walkę z reżimem Samuela Doe. Strategia rebeliantów opierała się na trzech założeniach: przejęciu i utrzymaniu kontroli nad małymi kopalniami diamentów, stosowaniu terroru i zastraszaniu ludności cywilnej oraz wykorzystywaniu w walce dzieci, które po odpowiedniej indoktrynacji i intoksykacji stawały się zdegenerowanymi mordercami i narkomanami.

Po dwóch latach Taylor kontrolował już większą część Liberii, chociaż nie zdobył jeszcze stolicy, Monrowii. Obrócił się wtedy przeciwko wrogiemu mu rządowi w Sierra Leone. Sponsorowana przez niego bojówka sierraleońskich dysydentów i pospolitych bandytów pod banderą Zjednoczonego Rewolucyjnego Frontu (RUF) uderzyła w kierunku Freetown w 1991 roku. Stosowali oni strategię podobną do NPFL, ale cechowali się jeszcze większym okrucieństwem i zdziczeniem. Po błyskawicznych atakach zostawiali za sobą zgwałcone kobiety, spalone wioski i martwych mężczyzn - niektórych oszczędzali, by zmusić ich do pracy w kopalniach diamentów. Mieli także znak rozpoznawczy - obcinali kończyny swoim ofiarom.

Z czasem w Sierra Leone i Liberii również armie rządowe zaczęły rekrutować dzieci, zazwyczaj siłą.

Głównymi osiami konfliktu w obu krajach były tereny wydobywcze drogocennych kamieni, o które brutalnie walczyli i partyzanci i żołnierze - często zresztą zachowywali się oni w podobny sposób, plądrując i mordując.

W Sierra Leone RUF nie potrafił skutecznie podbić stołecznego Freetown i utworzyć własnego rządu, a obecność mediów utrudniała nieoficjalne kontakty z kupcami kamieni szlachetnych. Dlatego też większość diamentów z kraju szmuglowano do Monrowii, gdzie od 1997 roku urzędował już Taylor. Stamtąd sprzedawane były jako liberyjskie, zupełnie "czyste" kamienie. Wielkie korporacje nie wnikały, w jaki sposób kraj ten mógł rocznie eksportować towar wart od 300 do 450 milionów dolarów - znacznie powyżej swoich możliwości wydobywczych.

Była to relacja korzystna dla obu stron. Firmy takie jak DeBeers, największy na świecie importer diamentów, kupowały dzięki tej sytuacji ogromne ilości wysokiej jakości kamieni po atrakcyjnych cenach. W ten sposób gromadziły znaczne zapasy, aby następnie wypuszczać na rynek jedynie ograniczoną ilości towaru, podtrzymując mit rzadkości diamentów i zachowując kontrolę nad cenami. W zamian korporacje nie zadawały pytań o pochodzenie towaru. Nie interesowały się także, czy rebelianci za uzyskane pieniądze kupią wozy bojowe, narkotyki i kontenery pełne AK-47.

W 2000 roku ONZ nałożyło embargo na handel diamentami z Sierra Leone, a później także Liberią. Odcięło to RUF i Taylora od głównego źródła pieniędzy, zmuszając ich do podjęcia rozmów pokojowych z przeciwnikami. Po ponad dekadzie walk, obie wojny domowe w końcu zaczęły stopniowo wygasać.

Reakcja ONZ nastąpiła zdecydowanie zbyt późno. Do 2002 roku w Sierra Leone zginęło około 75 tysięcy osób, a 1,2 miliona musiało uciekać ze swoich domów. Wojna w Liberii pochłonęła ponad 200 tysięcy ofiar, a milion Liberyjczyków straciło dach nad głową.

Nie ma wątpliwości, dlaczego niektóre diamenty określane są jako krwawe. Nowe oblicze starej wojny

Konflikt w Angoli zaczął się jeszcze w czasach zimnej wojny. Po upadku Muru Berlińskiego USA i ZSRR przestały jednak sponsorować angolską wojnę. Dwie największe organizacje - socjalistyczna MPLA i bardziej prozachodnia UNITA - musiały znaleźć nowe źródło finansowania. Nie szukały daleko - kraj ten jest bardzo bogaty w ropę i diamenty. Dla międzynarodowych koncernów rozpoczęła się uczta sępów.

Od połowy lat 80. to MPLA uznawana było za oficjalny rząd kraju. Partia Jose dos Santosa kontrolowała eksport złóż "czarnego złota". UNITA trzymała rękę na większości kopalni diamentów. Po przerwaniu kolejnego już zawieszenia broni w 1992 roku walki rozgorzały z szaloną zaciętością. Wojsko regularnie bombardowało tereny wroga, również te zamieszkałe przez cywilów. UNITA oblegała wsie i miasta. Praktycznie każdy kilometr kwadratowy pól został zaminowany, co w krótkim czasie całkowicie wykończyło i tak dogorywające już rolnictwo i doprowadziło Angolę na skraj klęski głodu.

Między listopadem 1992 a końcem 1994 roku zginęło 300 000 Angolczyków (3% populacji) - więcej niż w czasie wcześniejszych 16 lat walk. Dziennie śmierć spotykała 1000 osób - więcej niż w jakimkolwiek innym konflikcie w tym okresie.

Tymczasem DeBeers, które w Angoli i sąsiednich krajach posiadało potężną sieć biznesową, sprowadzało do Antwerpii, światowego centrum handlu diamentami, ogromne ilości angolskich drogocennych kamieni. W 1992 roku korporacja płaciła za nie zazwyczaj od 3 do 5 milionów dolarów tygodniowo. Czasami jednak przez siedem dni kupowała towar wart aż 40 milionów USD.

W 1995 roku zawieszono walki i próbowano wprowadzić podział władzy. UNITA nie chciała jednak oddać kontroli nad kopalniami diamentów na rzecz państwowej spółki Endiama. Nim końca dobiegł rok 1996, w rozmaitych częściach kraju zaczęło dochodzić do potyczek. Rok później Angola znów była w stanie wojny domowej.

"Angola stałą się gigantycznymi zwłokami wypchanymi diamentami, krwawiącymi ropą" - tak sytuację opisywał wtedy Pedro Rosa Mendes z radia RDS Africa. Statystyki ONZ z 1997 roku są dopełnieniem obrazu wojennych zniszczeń: na 1000 dzieci poniżej 5. roku życia umierało 320; 200 tysięcy ludzi zostało okaleczonych przez miny. W biedzie lub skrajnej nędzy żyło 82,5% Angolczyków, 1,2 mln zostało przesiedlonych, a 3,2 mln musiało polegać na pomocy żywnościowej.

Niektórzy radzili sobie jednak całkiem dobrze. Według obliczeń Global Witness, w latach 1995-97 UNITA sprzedała surowe, nieoszlifowane diamenty o łącznej wartości ponad 1,7 miliarda dolarów. Około 80% tej kwoty pochodzić miało z kont DeBeers.

Pod koniec 1997 roku ONZ nałożyło sankcje na UNITA: zamrożono konta bankowe partyzantki i zamknięto jej biura za granicą. Rok później wprowadzono embargo na sprowadzanie angolskich diamentów. Partyzanci szmuglowali jednak diamenty za granicę i kontynuowali walkę.

Dopiero śmierć lidera UNITA Jonasa Savimbi w 2002 roku skłoniła rebeliantów do złożenia broni. Wojna, w której od 1989 roku zginęło ponad 500 tysięcy ludzi, dobiegła końca.

Jądro Ciemności ciągle aktywne

Tragedie w Sierra Leone, Liberii i Angoli przyciągnęły uwagę mediów i organizacji międzynarodowych z całego świata. Związek między tymi festiwalami śmierci a "krwawymi diamentami" został szeroko nagłośniony. DeBeers twierdziło, że tylko 3,7% kamieni wydobytych w 1999 roku pochodziło z obszarów wojennych. Według niezależnych badaczy prawda była znacznie bardziej okrutna - aż co piąty surowy diament miał zasilać konto którejś z afrykańskich partyzantek.

Pod naciskiem opinii publicznej rozpoczęto rozmowy w sprawie opracowania systemu, który mógłby ukrócić ten proceder. W maju 2000 roku kilka "diamentowych państw" spotkało się w Kimberley w RPA, gdzie naszkicowano projekt procesu certyfikowania tych drogocenny kamieni.

W tym czasie w centrum Afryki, w Demokratycznej Republice Konga, z dala od obiektywów kamer międzynarodowych mediów trwał największy konflikt zbrojny od 1945 roku. Wojna rozpoczęła się od wybuchu walk między rządem Laurenta Kabili a Kongijskim Zgromadzeniem na Rzecz Demokracji (RCD) w 1998 roku. Chaos przyciągnął w krótkim czasie siedem afrykańskich państw i rzesze międzynarodowych korporacji, które wspierały łącznie ponad 20 rebelianckich bojówek. Rozpoczęło się ogromne rozdzieranie tego największego afrykańskiego kraju.

A przyznać trzeba, że było co grabić. Demokratyczna Republika Konga, miejsce, w którym Joseph Conrad widział "jądro ciemności", posiada bogate złoża surowców i minerałów. Jest tu miedź, koltan, ropa, uran, gaz ziemny, złoto. Są i diamenty, które stanowią główny towar eksportowy - ich oficjalna sprzedaż w 1997 roku przyniosła 715 milionów dolarów. Tereny te jednak od ponad stu lat przypominają pałac z otwartymi drzwiami, z którego złodzieje wynoszą najpierw skarby, potem ozdoby i meble, a na końcu zabierają się za okna, framugi i rury, zostawiając tylko gołe ściany. Na łupieniu DRK korzystało tyle państw, że ONZ nie było w stanie nawet nałożyć embarga na handel kongijskimi bogactwami naturalnym.

Gdy blisko cztery miliony ludzi było już martwych, a drugie tyle wegetowało w obozach dla uchodźców w różnych miejscach DRK, w 2003 roku podpisano zawieszeni broni. W tym samym czasie w życie wszedł Schemat Legalizacji Procesu z Kimberley, zakazujący handlu "krwawymi diamentami".

Dokument reguluje kilka kwestii. Każdy transport diamentów musi posiadać certyfikat wystawiony zgonie z zasadami Procesu Kimberley (PK) przez odpowiednich urzędników, świadczący o "czystym" pochodzeniu towaru. Diamenty muszą być transportowane w specjalnie zabezpieczonych skrzynkach, które mają dotrzeć do miejsca docelowego w nienaruszonym stanie. Sygnatariuszom PK nie wolno handlować z państwami, które nie podpisały dokumentu.

Zatamowanie krwawienia

Niedługo po wprowadzeniu PK organizacje zrzeszające przedstawicieli przemysłu diamentowego, takie jak World Diamond Council ogłosiły z radością, że udział wojennych kamieni w światowym rynku został zredukowany do marginalnego poziomu jednego procenta. Wiarygodność danych instytucji "z branży" wzbudza jednak pewne wątpliwości.

Chociaż statystyki WDC mogą być zbyt optymistyczne, realny spadek naprawdę nastąpił. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, konieczność certyfikowania faktycznie wyklucza część "krwawych diamentów" z obiegu. Po drugie, reakcja opinii publicznej i społeczności międzynarodowej zmusiła korporacje do samoregulacji. Panowie ze szklanych wieżowców mają świadomość, że świat uważniej patrzy im na ręce. W przypadku diamentowego biznesu jest to zupełnie coś nowego.

Trzecim i chyba najważniejszym powodem jest to, że Afryka 2010 roku to miejsce spokojniejsze niż jeszcze piętnaście lat temu. Liczba krwawych konfliktów spadła, także w rejonach, gdzie wydobywa się diamenty.

Wstrzymajmy się z szampanem

Global Witness, Human Rights Watch i Amnesty International ostrzegają jednak, by nie uważać tematu "krwawych diamentów" za zamknięty. Proces Kimberley jest daleki od ideału. Ograniczenia nadal można obejść, tak jak robił to RUF - szmuglując kamienie do innego, "legalnego" kraju i tam, po opłaceniu urzędników, cieszyć się wystawionym certyfikatem. W taki sposób operują teraz partyzanci z północnych rejonów Wybrzeża Kości Słoniowej. W 2006 roku ONZ alarmowało, że w 12 miesięcy zarobili oni 26 milionów dolarów ze sprzedaży diamentów poprzez dilerów w Mali i Ghanie. Istnieje obawa, że w ten sam sposób mogą zdobywać fundusze również organizacje terrorystyczne lub mafijne.

Obrońcy praw człowieka przytaczają także obecną sytuację z Zimbabwe. W 2008 roku w rejonie Marange odkryto duże złoża diamentów. Do pracy w bardzo ciężkich warunkach zmuszani siłą są tam okoliczni mieszkańcy, w tym dzieci. Kraj Mugabe jest na liście wykluczonych ze światowego obiegu kamieni szlachetnych, jednak duże ich ilości znajdują drogę na czarny rynek i napełniają prywatne konta czołowych polityków reżimu.

Nim będzie za późno...

Proces Kimberley jest systemem ochotniczym. Nie istnieją mechanizmy, które mógłby zmusić członków do przestrzegania jego reguł. Jedynym środkiem nacisku jest groźba wydalenia z Procesu. Stosuje się ją rzadko, gdyż każdy członek posiada prawo veto.

Kolejna słabość PK to praktyczny brak możliwości kontroli procesu wydawania certyfikatów. Zaświadczenia te nie są wydawane bowiem przez niezależnych ekspertów Procesu, którzy w pewnym stopniu mogliby ocenić pochodzenie surowych diamentów po samym wyglądzie (dla przykładu: diamenty z południa Kongo zazwyczaj są zielonkawe, a z Angoli białe), lecz przez lokalnych urzędników. Przy wysokim poziomie korupcji w Afryce istnieje realna obawa, że cześć wydawanych certyfikatów może być niewiarygodnych. Gdy diament zostanie oszlifowany, ustalenie jego pochodzenia jest dużo trudniejsze.

Po podpisania PK wprowadzono tzw. "koleżeński system rewizji", czyli okresowe inspekcje zagranicznych ekspertów w wybranych krajach członkowskich. Jak sama nazwa sugeruje, są to bardziej kurtuazyjne, zapowiedziane wizyty, niż prawdziwe polowanie na nieprawidłowości.

Bez reformy, Proces może nie sprawdzić się w przyszłości. Państwa eksportujące diamenty są teraz stosunkowo spokojne. Stabilności wielu z tych krajów, szczególnie Demokratycznej Republiki Konga, nie można brać jednak za pewnik. Jak zareagowałby system kontroli, gdyby tak wielki eksporter znów stał się kompletnie nieprzewidywalny? Czy cały system nie okazałby się kolosem na glinianych nogach? I czy wietrząc szansę na łatwy zarobek, koncerny nie postanowiłby wykorzystać chaosu i ponownie zakupić ogromnych ilości "krwawych diamentów"? Na pewno lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Czy wiesz, co nosisz na palcu?

Nie bojkotujmy jednak w ramach protestu najbliższego sklepu jubilerskiego. Końcowi sprzedawcy, nawet przy najlepszych intencjach, nie mogą mieć całkowitej pewności, że certyfikat "czystości", który dostali, nie został sfałszowany wcześniej w Monrowii, Akrze czy Luandzie. A jeśli tak się stało, nie oni są temu winni.

Ponadto, legalna sprzedaż diamentów dla krajów takich jak Republika Środkowoafrykańska to od wielu lat podstawa gospodarki. Nie wszystkie kamienie szlachetne finansowały rzezie. Niektóre zapewniają afrykańskim krajom chociaż minimalny rozwój.

Kibicujmy i wspierajmy zatem organizacje, które starają się zreformować Proces Kimberley. One mają największą szansę na sukces. W końcu to głównie dzięki aktywistom dokument ten w ogóle powstał.

Jeśli im się uda, może z czasem z wystaw sklepowych znikną diamenty o niechlubnej przeszłości. Póki co, "wieczne kamienie" nadal mogą nosić w sobie mroczną tajemnicę.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Zobacz blog autora: Blizny Świata

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)