Polityka"Zamrożona" wojna o Górski Karabach znów jest gorąca. Dojdzie do starcia Rosji z Turcją?

"Zamrożona" wojna o Górski Karabach znów jest gorąca. Dojdzie do starcia Rosji z Turcją?

• W Górskim Karabachu znów wybuchła wojna między Ormianami a Azerami
• Konflikt trwa od 1988 roku, lecz od 1994 obowiązywał rozejm
• Eskalacja to wynik kryzysu gospodarczego i wyścigu zbrojeń
• Wojna o Karabach może stać się nowym polem walki Rosji z Turcją

"Zamrożona" wojna o Górski Karabach znów jest gorąca. Dojdzie do starcia Rosji z Turcją?
Źródło zdjęć: © AFP | Karen Minasyan
Oskar Górzyński

Przez prawie 22 lata linia demarkacyjna między Azerbejdżanem a Republiką Górskiego Karabachu - nieuznawaną ormiańską enklawą wewnątrz tego kraju - była żywą beczką z prochem: wzdłuż kilkusetkilometrowej linii obie strony rozmieszczały na przeciwko siebie coraz większe siły, uzbrojenie i sprzęt, a do incydentów, strzelanin i akcji dywersyjnych dochodziło kilka, a nawet kilkanaście razy w roku. Żadne z nich nie zdołały na dobre podpalić kaukaskiej beczki. Aż do piątkowego wieczoru 1 kwietnia, kiedy walki wybuchły niemal na całej szerokości frontu. Wobec wojennej propagandy z obu stron nie jest jasne, jak doszło do eskalacji walk. Pewne jest jedno: był to najkrwawszy dzień konfliktu od zawartego w 1994 rozejmu. Na tym się jednak nie skończyło - i prawdopodobnie nie skończy.

Co prawda już 2 kwietnia prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew ogłosił "wielkie zwycięstwo" azerskiej armii i oznajmił zaprowadzenie jednostronnego zawieszenia broni, lecz sytuacja na froncie szybko zadała kłam tym deklaracjom. W efekcie walki trwają dalej, co potwierdziły poniedziałkowe raporty z obu stron. Ormiańscy separatyści donieśli o nieustannym ostrzale azerskich "Gradów" na miejscowość Martakert, na co strona ormiańska miała odpowiedzieć zniszczeniem pięciu czołgów i ciężkimi stratami wśród wroga. Na potwierdzenie tych doniesień ministerstwo obrony Karabachu opublikowało drastyczne zdjęcia mające przedstawiać zabitych żołnierzy azerskich wojsk specjalnych. Z kolei władze Azerbejdżanu mówią o ostrzeliwaniu frontowych wiosek przez ormiańskie siły, chwaląc się jednocześnie swoimi sukcesami: zniszczeniem trzech czołgów i trzydziestoma zabitymi separatystami.

We wtorek ma dojść do rozmów w ramach tzw. grupy mińskiej OBWE (w jej skład, oprócz stron wojny, wchodzą USA, Francja i Rosja), która prowadzi negocjacje pokojowe od 1992 roku. Perspektywy na opanowanie sytuacji nie są jednak najlepsze. Z obu stron płyną groźne komunikaty: Azerbejdżan grozi przeprowadzeniem operacji wzdłuż całej linii frontu z użyciem "wszystkich dostępnych środków", zaś Ormianie przysyłają w strefę konfliktu dodatkowe posiłki.

Obraz
© (fot. WP)

Wznowienie walk w Górskim Karabachu była niespodzianką dla międzynarodowej społeczności. Jednak od dawna można było dostrzec sygnały ostrzegające o nadchodzącej eskalacji. Ostatnie lata na Kaukazie upływały na postępującym wyścigu zbrojeń. Szczególnie Azerbejdżan, wzmocniony wówczas jeszcze wysokimi cenami ropy naftowej, wydawał na zbrojenia krocie - dużo więcej niż słabsza ekonomicznie Armenia. Jeszcze w ubiegłym roku prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew chwalił się, że jego wydatki na armię wynosiły więcej niż całkowity budżet jego sąsiada. Razem z rosnącymi możliwościami obu wojsk, stopniowo zwiększała się także liczba incydentów na linii kontaktu. Rok 2015 był pod tym względem najkrwawszym od zawarcia rozejmu. Tymczasem jeszcze na początku marca Robert Cheda, były oficer Agencji Wywiadu, ostrzegał na łamach Wirtualnej Polski o coraz
silniejszych sygnałach zwiastujących wybuch tlącego się konfliktu.

Dlaczego jednak do eskalacji doszło właśnie teraz? Zdaniem Konrada Zasztowta, analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, najprawdopodobniej ma to związek z sytuacją gospodarczą w Azerbejdżanie.

- Można było się spodziewać eskalacji konfliktu, bo proces pokojowy był w ciągu ostatnich pięciu lat w niemal całkowitej stagnacji. Dlaczego teraz? Myślę, że ze względu na sytuację w Azerbejdżanie i kryzys gospodarczy związany z niskimi cenami ropy. W rezultacie od początku roku widzieliśmy protesty społeczne, co wzbudza strach rządzących. Eskalacja konfliktu w Karabachu jest wygodnym narzędziem odwrócenia uwagi - mówi ekspert. - Tym bardziej, że cel odzyskania tego terytorium nie jest celem tylko Alijewa, ale niemal całego społeczeństwa, łącznie z opozycją - dodaje.

Dlatego na szybkie ochłodzenie konfliktu nie ma co liczyć. Tym bardziej, że na lokalną dynamikę konfliktu nakładają się ścierające interesy zewnętrznych mocarstw. Konflikt w Górskim Karabachu nigdy nie był jedynie lokalnym sporem między kaukaskimi nacjami. Główną rolę odgrywała i wciąż odgrywa tu Rosja. Moskwa jest formalnym sojusznikiem Armenii i ma na jej terytorium swoją bazę wojskową. Jednocześnie jednak jest głównym eksporterem uzbrojenia zarówno dla Erywania, jak i Baku, korzystając na wyścigu zbrojeń.

- Taka sytuacja była z punktu widzenia Moskwy najkorzystniejsza, bo utrzymując zamrożony konflikt, mogła wpływać na obie strony. Dlatego należy spodziewać się, że Rosja będzie dążyła do utrzymania status quo - przewiduje Zasztowt. Sprawę jednak komplikuje fakt, że Azerbejdżan jest tradycyjnym sojusznikiem Turcji, która od rosyjskiej interwencji w Syrii jest z Rosją w stanie zimnej wojny. I podczas gdy Rosja i pozostałe państwa niemal natychmiast zaapelowały o wygaszenie konfliktu i powrotu do negocjacji, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan przyjął inną postawę, zapowiadając że będzie popierał swojego azerskiego sojusznika "aż do końca".

- Nie mam wątpliwości, że jeśli ten konflikt będzie eskalował, zobaczymy coraz silniejsze wsparcie Turcji dla Azerbejdżanu i Rosji dla Armenii. Na razie Rosja stara się nie akcentować tego wsparcia. Ale jeśli obecna dynamika się utrzyma, wkrótce może się to zmienić - przewiduje ekspert PISM.

Zobacz również: Tajemnicza historia Górskiego Karabachu

Źródło artykułu:WP Wiadomości
azerbejdżanarmeniagórski karabach
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (63)