Zamieszanie z głosowaniem w Niemczech. To zwiastun kłopotów [OPINIA]
We wtorek niemiecka polityka – jeszcze do niedawna uważana za na tyle stabilną i przewidywalną, że wręcz nudną – zafundowała obserwatorom w całej Europie prawdziwy roller coaster, w porównaniu z którym zamieszanie wokół mieszkań Karola Nawrockiego może wydawać się oazą spokoju.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W porannym głosowaniu nad wotum zaufania, gabinet Friedricha Merza nie uzyskał koniecznej bezwzględnej większości – zabrakło do niej sześciu głosów. Teoretycznie to nie miało prawa się stać – po dwóch miesiącach negocjacji umowa koalicyjna między centroprawicową koalicją CDU/CSU, a centrolewicową SPD wydawała się dopięta na ostatni guzik, głosowanie miało być formalnością. Obie partię dysponują przecież w Bundestagu 328 głosami, a do wyboru kanclerza trzeba 316.
Nigdy w powojennej historii Niemiec nie zdarzyła się jak dotąd sytuacja, by kandydat ustalony wcześniej w negocjacjach partii posiadających większość w Bundestagu nie uzyskał wymaganej większości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tłit - Borys Budka
Drugie głosowanie wyznaczono na popołudnie tego samego dnia. Gdyby Merz je przegrał, to mógłby to być koniec jego przygody z urzędem kanclerza. Także koalicja CDU/CSU-SPD mogłaby nie przetrwać drugiej klęski, co oznaczałoby, że największe państwo Unii Europejskiej wkracza w epokę politycznego chaosu o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.
Tym razem większość jednak się zebrała. Z ulgą może odetchnąć nie tylko Merz i jego ministrowie, nie tylko Niemcy, ale też cała Europa – bo ta bardzo dziś potrzebuje stabilnego i sprawczego rządu w Berlinie. Jednocześnie problemy rządu Merza już w pierwszym głosowaniu, pokazują, jak trudno będzie wykonywać jego mandat.
Rozczarowani trudną koalicją
Co się właściwie stało w pierwszym, porannym głosowaniu? Na kanclerza padło 310 głosów, co oznacza, że 18 posłów z jego własnego zaplecza nie udzieliło mu poparcia. W Niemczech pierwsze głosowanie nad powołaniem kanclerza jest tajne, nie wiemy więc, kto i jak dokładnie głosował. Mogli to być zarówno chadecy, jak i socjaldemokraci. Posłowie obu bloków tworzących koalicję mieli bowiem powody, by utrzeć nosa Merzowi.
Chadecy są przekonani, że nowy kanclerz oddał zbyt dużo socjaldemokratom z SPD, choć partia zanotowała swój najsłabszy wynik w powojennej historii Niemiec. Pretensje budzi zarówno liczba ministrów, jakich otrzymała lewica, jak i ustępstwa programowe, przede wszystkim w kwestii zachowania wydatków socjalnych.
Prawemu skrzydłu CDU nie podoba się też odejście Merza od fiskalnego konserwatyzmu, konkretnie wyjęcie – możliwe dzięki poparciu Zielonych – wydatków na obronność i infrastrukturę z wyjątkowo zachowawczych w Niemczech konstytucyjnych reguł długu publicznego. To posunięcie wywołuje nie tylko merytoryczne wątpliwości prawego skrzydła chadecji, ale także obawy, że stanie się to kolejnym tematem pozwalającym Alternatywie dla Niemiec podbierać wyborców CDU i CSU.
AfD powstała przecież w 2013 jako partia fiskalnego konserwatyzmu, w sprzeciwie wobec pomocy finansowej udzielanej przez Niemcy Grecji i innym zmagającym się z kryzysem zadłużenia państwom południa Europy. Dopiero w 2015 roku partia wzięła na sztandar sprzeciw wobec migracji.
Alternatywa latami była w stanie wgryzać się w poparcie CDU/CSU, za co prawe skrzydło partii obwiniało zbyt ich zdaniem przesuniętą do centrum politykę Angeli Merkel. Dziś niektórzy chadecy obawiają się, że wchodząc w rząd z SPD i pozwalając lewicy na nieproporcjonalnie duży wpływ na agendę nowego gabinetu, Merz popełnia ten sam błąd.
SPD może się z kolei obawiać, że udział jako zdecydowanie młodszy partner w rządzie, dokonującym wyraźnego skrętu w prawo wobec gabinetu Scholza, będzie oznaczał dla partii wyłącznie polityczne koszty. A partia nie bardzo może sobie pozwolić na ich pokrywanie.
Ostatnie wybory przyniosły naprawdę katastrofalny wynik i jeśli partia nie zacznie odbudowywać poparcia w dawnym NRD i znajdzie drogi do młodych wyborców, którzy odpłynęli w ostatnich wyborach do Die Linke, to oznacza to dla niej kolejne bardzo trudne wybory.
To nie będą łatwe rządy
W drugim głosowaniu – także tajnym – Merz zebrał 325 głosów, tylko o jeden mniej niż wynosi stan posiadania popierającej go koalicji. To, jak wyglądało głosowanie we wtorek, zwiastuje jednak, jak trudne mogą okazać się jego rządy.
Widać wyraźnie, że zaufanie parlamentarnego zaplecza do swojego kanclerza nie jest niewzruszone, że jego część nie jest zadowolona z umowy koalicji. A można się spodziewać, że jak to na ogół bywa z koalicyjnymi rządami, z czasem, wraz z tym, jak będą pojawiać się kolejne problemy, niezadowolenie będzie tylko rosnąć.
Do tego główną opozycją wobec rządu jest radykalnie prawicowa, antysystemowa i populistyczna AfD. Partia dążąca do "wywrócenia stolika", która nie ma żadnych powodów, by współpracować z rządem jako lojalna, odpowiedzialna i konstruktywna opozycja. Jest za to zdolna, jak wielokrotnie pokazała w przeszłości, odbierać głosy partii samego Merza.
W sondażu IPSOS z końca kwietnia Alternatywa wyprzedziła CDU/CSU, zajmując pierwsze miejsce. Jeśli utrzyma prowadzenie, a chadecy dalej będą tracili poparcie na jej rzecz, to tym większe ryzyko paniki w ich szeregach, znacznie utrudniającej Merzowi rządzenie.
W dodatku niemiecka gospodarka od kilka lat – co najmniej od pandemii i wojny w Ukrainie – ma coraz poważniejsze problemy. W tym roku pogłębić może je chaotyczna polityka handlowa prezydenta Trumpa. Choć prognozy mówią, że rządowe wydatki na obronność i infrastrukturę mogą uratować niemiecką gospodarkę przed ujemnym wzrostem w tym roku, to w niemieckich elitach narasta poczucie, że tamtejszy model gospodarczy ma szereg strukturalnych problemów – na czele z opóźnieniem wobec rewolucji cyfrowej i internetowej – i wymaga daleko idących reform, które są trudne i mogą być krótkoterminowo politycznie kosztowne.
Nowy rząd czeka też cały szereg wyzwań, związanych z polityką bezpieczeństwa. Jeśli Stany Trumpa zdecydowanie wycofają się z pomocy Ukrainie, bez zapewnienia trwałego zawieszenia broni z Rosją, to oznacza to poważny problem także dla Niemiec. Tym większy, że w kraju silne jest rosyjskie lobby, domagające się powrotu do normalizacji stosunków – głównie gospodarczych – z Rosją bez względu na to, jakie będzie to miało długoterminowe strategiczne skutki dla reszty Europy.
W interesie całej Europy są stabilne Niemcy
Czy rządowi Merza uda się zmierzyć z tymi wszystkimi problemami? Czy podobnie jak gabinet Scholza utknie w wewnętrznych sporach, niezdolny poradzić sobie z jednej strony ze strukturalnymi wyzwaniami, z drugiej z populistycznym zagrożeniem ze strony AfD i chaosem generowanym codziennie przez administrację Trumpa?
Dziś nikt nie zna odpowiedzi na te pytania. Pewne jest jedno: w interesie całej Europy, w tym Polski, leży to, by Niemcy miały silny, stabilny, sprawczy rząd. Chaos i kryzys gospodarczy w Niemczech prowadzący do przejęcia władzy przez radykalną prawicę o mocno prorosyjskich sympatiach to dla Polski absolutnie koszmarny scenariusz. Pozostaje nam więc tylko trzymać kciuki, by rząd Merza nie tylko przetrwał, ale też był w stanie rozwiązać przynajmniej część niemieckich problemów i odciąć polityczny tlen populistycznym radykałom.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna". Publikuje także w "Kinie", "Gazecie Wyborczej", portalu "Filmweb". Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio "Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej".