HistoriaZachodnie koncerny korzystały z przymusowej pracy więźniów politycznych

Zachodnie koncerny korzystały z przymusowej pracy więźniów politycznych

Największe zachodnie koncerny wzbogaciły się na pracy przymusowej więźniów politycznych z NRD. Sprzedawano nawet ich krew, która trafiała następnie do bawarskiego Czerwonego Krzyża. - Według orientacyjnych szacunków więźniowie wypracowywali od 0,5 do dwóch procent wartości PKB. Bezpośrednio przy produkcji pracowało od 20 do 25 tys. więźniów w 250 fabrykach państwowych - mówi w rozmowie z WP.PL Tobias Wunschik, historyk z Urzędu ds. Akt Stasi.

Zachodnie koncerny korzystały z przymusowej pracy więźniów politycznych
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

Przeczytaj też: Ulubiony sklep milionów Polaków założył nazista

Izabella Jachimska: Pewnie do dziś wielu zachodnich Niemców nie ma pojęcia, że spędza wieczory przed telewizorem na kanapach wyprodukowanych rękami enerdowskich więźniów politycznych.

Tobias Wunschik: Całkiem możliwe. Z NRD pochodziła co trzecia kanapa sprzedawana w RFN w latach osiemdziesiątych. Ponad połowę produkcji wschodnioniemieckich zakładów meblarskich eksportowano na Zachód. Głównymi odbiorcami była IKEA i bawarski pośrednik Karl Lämmerzahl, zaopatrujący zachodnioniemieckie domy wysyłkowe Neckermanna, Quelle, sieci handlowe Woolworth, Hertie, Horten, Kaufhof, czy Karstadt. W roku 1985 szwedzka IKEA kooperowała z 65 enerdowskimi producentami i zakupiła od nich meble o wartości 94 milionów marek zachodnich. Elementy do popularnej sofy "Klippan" wytwarzali więźniowie zakładu karnego w Waldheim.

WP: W Urzędzie ds. akt Stasi spotkałam mieszkańca Poczdamu, który postanowił poznać zawartość swojej teczki. Pod koniec lat siedemdziesiątych odsiadywał karę więzienia w Cottbus. Najpierw pracował w kuchni więziennej, bo miał złamaną rękę, a później trafił do odlewni aluminium, gdzie produkowano korpusy do aparatów fotograficznych dla Pentaconu. - Zagnano nas do fabryk, bo byliśmy tani - stwierdził.

Tobias Wunschik, historyk z Urzędu ds. Akt Stasi fot. WP.PL/Izabella Jachimska

- To prawda. Więźniowie otrzymywali symboliczne wynagrodzenie, a do tego musieli wyrabiać wysokie normy. Na przykład w zakładzie karnym Hohenleuben w Turyngii 290 więźniarek uszyło w 1988 roku 15 mln chustek do nosa dla zakładów Wascheunion Mittweida. Łatwo obliczyć, że miały trzy minuty na uszycie jednej sztuki. Wprawdzie zakłady pracy przekazywały zarobki więźniów dyrekcjom zakładów karnych, ale te zatrzymywały 80 proc. pieniędzy. Resztę dostawał więzień na kupno towarów w kantynie więziennej, po zawyżonych cenach.

Największym zyskiem była różnica kursów między walutami obydwu państw niemieckich. Enerdowskie towary sprzedawano na Zachodzie za dewizy, a pracownicy zakładów państwowych otrzymywali wynagrodzenie markach wschodnioniemieckich o znacznie mniejszej wartości nabywczej.

Wspomniała pani o zakładach Pentacon w Dreźnie... Od 1964 roku 250 więźniów zakładu karnego w Cottbus tłoczyło tam korpusy do aparatów fotograficznych. Około 80 proc. produkcji wysyłano na eksport.

WP: Przypadek IKEI był kamieniem, który wywołał lawinę zainteresowania niewolniczą pracą w enerdowskich więzieniach.

- Już od końca lat siedemdziesiątych pojawiały się oskarżenia, że meble IKEI powstają w przywięziennych zakładach pracy. Informowali o tym więźniowie polityczni wykupywani przez władze RFN. Jednak brakowało twardych dowodów. Dopiero dokumenty znalezione dwa lata temu w archiwach Urzędu ds. Akt Stasi dowiodły, że kierownictwo IKEI wiedziało o wykorzystywaniu więźniów do produkcji mebli. Koncern poprosił nawet wschodnioniemieckich partnerów o zgodę na skontrolowanie zakładów meblowych. Kiedy spotkał się z odmową, nie zrobił nic, aby ukrócić ten proceder. Inne firmy zachodnioniemieckie także schowały głowę w piasek.

Ujawnienie praktyk IKEI wywołało w Niemczech dyskusję o wypłacie odszkodowań dla byłych więźniów. Tym bardziej, że wielu z nich doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu. Wprawdzie IKEA zleciła zbadanie zarzutów, ale nigdy nie opublikowała całego raportu. Urząd ds. Akt Stasi postanowił dokładniej zbadać skalę pracy przymusowej w enerdowskich zakładach karnych. Tak powstała moja książka "Knastware für den Klassenfeind" (w wolnym tłumaczeniu "Produkcja więzienna dla wroga klasowego"), wydana w lutym tego roku nakładem wydawnictwa Vandenhoeck & Ruprecht .

WP: Okazało się, że zarzuty pod adresem IKEI, czy nie istniejącego już domu wysyłkowego Quelle stanowią zaledwie wierzchołek góry lodowej.

- Muszę przyznać, że sam byłem zaskoczony liczbą zachodnioniemieckich firm, czerpiących zyski z pracy enerdowskich więźniów. Wykupieni przez RFN więźniowie polityczni często odkrywali na półkach sklepowych produkowane przez siebie artykuły. Czasami bardzo trudno prześledzić drogę towarów, bo więźniowie wytwarzali jedynie komponenty, np. blachy stalowe, przerabiane na Zachodzie w nadwozia samochodowe, lutowali podzespoły montowane w odbiornikach telewizyjnych, eksportowanych na Zachód. Łatwiej było zidentyfikować pochodzenie artykułów wytwarzanych od początku do końca przez więźniów. W kombinacie Esda Thalheim więźniarki z zakładu karnego w Hoheneck nie tylko produkowały rajstopy, sprzedawane w zachodnich dyskontach i domach handlowych, ale pakowały partie towaru do wysłania na Zachód, co pozwalało później na jego łatwiejszą identyfikację.

WP: Władze NRD wpadły na iście diaboliczny pomysł, aby z ich doświadczeń skorzystały inne demoludy.

- W 1988 roku IKEA zleciła na Kubie próbną produkcję mebli tapicerowanych oraz stołów do jadalni i stolików dziecięcych. Delegacja rządowa NRD odwiedziła jeden z kubańskich zakładów karnych, aby zorientować się w możliwościach powielenia "modelu biznesowego" stosowanego w enerdowskim więziennictwie. Kubańscy więźniowie rzeczywiście stanęli przy maszynach, ale produkcja szła opornie i meble nigdy trafiły do masowej produkcji.

WP: Wykorzystywanie pracy więźniów było opłacalnym interesem dla wszystkich zainteresowanych.

Erich Honecker, przewodniczący Niemieckiej Rady Państwa NRD w latach 1976-89 fot. Wikimedia Commons/Bundesarchiv

- Współpraca gospodarcza między firmami we wschodnich i zachodnich Niemczech rozpoczęła się praktycznie tuż po zakończeniu wojny. Polityka odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód doprowadziła do zintensyfikowania wymiany handlowej, która miała poparcie decydentów politycznych po obydwu stronach Żelaznej Kurtyny. Zachodnie domy wysyłkowe chętnie kupowały wyprodukowany w NRD sprzęt gospodarstwa domowego, telewizory, pościel, zabawki, czy meble. Gorszą jakość równoważyła atrakcyjna cena. Tylko w 1979 roku zachodnie sieci handlowe i domy wysyłkowe zakupiły wschodnioniemieckie towary o wartości 400 milionów marek zachodnich, co odpowiadało jednej trzeciej całego eksportu dóbr konsumpcyjnych NRD do Republiki Federalnej. Praktycznie wszystkie enerdowskie huty zatrudniały więźniów - za wyjątkiem zakładów położonych w regionie przygranicznym. W kombinatach metalurgicznych Freital, Groditz, Zeithain, Riesa, Hettstedt, Brandenburg, Burg, Lippendorf, Thale i Maxhütte pracowało w sumie 1,8 tys. więźniów. Huty zaopatrywały
duże koncerny w Austrii, Szwajcarii i RFN, m.in Mannesmanna, Bayer i BASF.

WP: Pewnie zabrakło by miejsca, aby wyliczyć wszystkie zachodnie firmy, które zarabiały na pracy enerdowskich więźniów.

Tak wyglądała niemiecko-niemiecka rzeczywistość. Decydenci polityczni w Bonn wspierali wymianę handlową w celu stabilizacji enerdowskiej gospodarki. Towary sprowadzane z NRD były praktycznie zwolnione z podatku importowego. Firmy zachodnie pojawiały się chętnie na jesiennych targach w Lipsku, rozmawiały z Erichem Honeckerem, chwaliły się podpisaniem rekordowych umów handlowych. Prawdopodobnie w Bonn nie zdawano sobie sprawy ze skali zjawiska. Nawet kiedy w mediach pojawiały się doniesienia o wykorzystywaniu enerdowskich więźniów do pracy na rzecz zachodnich firm, nie podjęto stanowczych kroków, aby zapobiec tym praktykom. WP: Jaką wartość miała praca więźniów dla gospodarki NRD?

- Według orientacyjnych szacunków więźniowie wypracowywali od 0,5 do dwóch procent wartości PKB. Bezpośrednio przy produkcji pracowało od 20 do 25 tys. więźniów w 250 fabrykach państwowych. Roczne obroty zakładów wykorzystujących przymusową pracę wynosiły 200 mln marek zachodnioniemieckich. Proszę pamiętać, że to bardzo ostrożne wyliczenia. Rzeczywista wartość produkcji jest prawdopodobnie nawet pięć razy większa. Znaczenie pracy więźniów pokazują ekonomiczne skutki amnestii z 1972, 1979 i 1987 roku. Nagle w fabrykach brakowało tysięcy rąk do pracy. Szczególnie katastrofalne skutki dla gospodarki planowej miała amnestia z 1987 roku, ogłoszona przed wizytą Ericha Honeckera w RFN. Tylko z zakładów podległych ministerstwu elektrotechniki i elektroniki odeszło 1440 więźniów i nie miał kto wyprodukować towarów o wartości 211 milionów marek. W kombinacie sprzętu AGD w Dessau stanęła pod znakiem zapytania produkcja 55 tys. kuchni gazowych.

WP: Po przeczytaniu pańskiej książki odnosi się wrażenie, że enerdowskie zakłady karne były gigantycznym, znakomicie zorganizowanym obozem pracy.

- Traktowanie więźniów jako taniej siły roboczej ma długą tradycję. To nie jest pomysł władz NRD. Po wojnie stosunkowo wcześnie zaczęto korzystać z pracy więźniów. Na początku lat pięćdziesiątych w NRD opracowano plan stworzenia obozów pracy przymusowej na wzór sowieckiego archipelagu Gułag. Plany odłożono do lamusa po powstaniu robotniczym w 1953 roku i odwilży politycznej. Oddelegowywanie więźniów do zakładów produkcyjnych nasiliło się na początku lat pięćdziesiątych, kiedy więziennictwo zaczęło podlegać ministerstwu spraw wewnętrznych. Stopniowo korzyści ekonomiczne przeważały nad względami resocjalizacyjnymi. W latach późniejszych tak usprawniono "organizację pracy", że więźnia przydzielano do brygady produkcyjnej już kilka dni po umieszczeniu w zakładzie karnym. Kwalifikacje, czy osobiste preferencje nie miały żadnego znaczenia. Więźniów wysyłano tam, gdzie było największe zapotrzebowanie.

WP: Czy więźniów politycznych dyskryminowano przy przydzielaniu pracy?

- Więźniów politycznych chętnie wysyłano na niebezpieczne i ciężkie stanowiska. W stalowni Riesa na 187 więźniów aż 75 proc. stanowiły osoby ukarane za próbę ucieczki z NRD. Po tym, jak dwóch więźniów zmarło z powodu zatrucia rtęcią w kombinacie chemicznym Bitterfeld, dyrekcja nie mogła znaleźć cywilnych pracowników, choć proponowała dwa razy wyższe płace. Po amnestii w 1972 roku zakłady pończosznicze VEB Esda Thalheim na próżno starały się obsadzić stanowiska pracy po więźniarkach. Trudno się temu dziwić, bo latem w niektórych halach produkcyjnych temperatura przekraczała 40 stopni. Byli więźniowie tłoczący korpusy do aparatów fotograficznych dla zakładów Pentacon w Dreźnie opowiadali, że wielotonowa prasa wydawała ryk przypominający "kanonadę artyleryjską". Nikt nie pomyślał o słuchawkach ochronnych. W zakładach Naumburg więźniowie produkowali okucia do mebli IKEI na maszynach z 1912 roku. Kiedy w odlewni stali Wilhelma Piecka brakowało wózków widłowych, więźniowie dźwigali stalowe elementy o wadze 150
kilogramów.

WP: Nie tylko państwo socjalistyczne odcinało kupony od darmowej pracy skazanych.

- Więźniowie często otrzymywali od dyrekcji zakładów karnych "zadania specjalne". Więźniarki z Hoheneck tkały dywany z godłem państwowym NRD, czy emblematami partii. Kierownik z więzienia w Waldheim wymieniał wyroby rękodzieła artystycznego, produkowane przez więźniów na deficytowe materiały budowlane potrzebne do celów prywatnych. Dyrektor zakładu karnego Brandenburg-Gorden był tak zachłanny, że przeciągnął strunę. Pod koniec lat siedemdziesiątych rękami więziennej brygady budowlanej wybudował domki jednorodzinne dla siebie i dziesięciu kolegów z pracy. Za karę wysłano go na wcześniejszą emeryturę. Z pracy skazanych chętnie korzystała nawet partia rządząca SED. Więźniowie z zakładu karnego w Quedlinburgu sprzątali siedzibę komitetu powiatowego partii.

WP: Władze NRD doprowadziły do perfekcji system gospodarowania zasobami ludzkimi. Więźniowie służyli jako tania siła robocza, sprzedawano ich na Zachód za twardą walutę, a nawet zmuszano do oddawania krwi, sprzedawanej z zyskiem na Zachodzie.

- W połowie lat osiemdziesiątych władze NRD wpadły na pomysł, że więźniowie mogą poprawić napięty budżet kraju nie tylko pracą, ale i "dobrowolnym" oddawaniem krwi. Z akt Stasi wynika, że tego rodzaju akcje praktykowano w zakładach karnych Waldheim i Gräfentona. W latach 1975-1984 liczba honorowych krwiodawców uległa podwojeniu, co umożliwiło lukratywny eksport krwi. W 1985 roku bawarski Czerwony Krzyż zakupił od NRD 35 tysięcy jednostek koncentratu krwinek czerwonych, czyli około 14 tys. litrów krwi. W celu ukrycia przed dawcami adresata przesyłek, zaklejano etykiety z nazwą bawarskiego Czerwonego Krzyża na pojemnikach z krwią, a w kwestionariuszach nie podawano danych osobowych krwiodawców. Kwestionariusz wypełniały pielęgniarki, a podpisywał lekarz. Na pytanie nr 42 z zasady odpowiadano przecząco. Brzmiało ono: "Czy mieli Państwo kontakt z osobami chorymi na AIDS lub hemofilię?" Było to bardzo nieodpowiedzialne postępowanie, wziąwszy pod uwagę rosnącą lawinowo liczbę zakażeń HIV. Eksport osocza krwi
trzymano w głębokiej tajemnicy. Władze NRD obawiały się, że ten sposób zdobywania dewiz nie spotka się z przychylnym przyjęciem obywateli. W razie jakiekolwiek wątpliwości tłumaczono, że eksport krwi jest potrzebny na zakup drogich leków zachodnich.

WP: Niemieccy dziennikarze często używają określenia "enerdowscy robotnicy przymusowi", które kojarzy się z ofiarami pracy przymusowej na rzecz III Rzeszy. Czy można postawić językowy znak równości między ofiarami tych zupełnie różnych systemów totalitarnych?

- Rzeczywiście określenie "robotnicy przymusowi" ma jednoznaczny kontekst historyczny, przypisany do hitlerowskich obozów koncentracyjnych w okupowanej Europie. Myślę, że określenia "robotnicy przymusowi" czy "ofiary pracy niewolniczej" mają podkreślić przymusowy charakter pracy więźniów. Osoby, które ze względów politycznych odmawiały pracy na rzecz systemu, były do niej zmuszane siłą.

WP: Czy pańskie opracowanie może pomóc ofiarom enerdowskiego więziennictwa w dochodzeniu odszkodowań?

- Na pewno książka pozwala zrekonstruować wiele powiązań, znanych dotychczas z opowieści byłych więźniów. Ocalały jedynie cząstkowe akta o artykułach produkowanych ich rękami. Prawnicy muszą ocenić, jaką wartość dowodową mają materiały zaprezentowane w książce.

WP: Przymusowe adopcje dzieci matek podejrzanych o nieprawomyślny stosunek do socjalistycznego państwa, napromieniowywanie więźniów. Czy akta Stasi kryją jeszcze jakieś nieznane oblicza enerdowskiej bezpieki?

- Coraz lepiej znamy zawartość archiwów Stasi. Potrafimy coraz precyzyjniej powiedzieć, jakie materiały zawierają poszczególne teczki, gdzie szukać konkretnych informacji. Jednak cały czas pojawiają się wątki i informacje, które trzeba połączyć i naświetlić w nowym kontekście historycznym. Z całą pewnością archiwa Stasi nie są zamkniętym rozdziałem i jeszcze nie jeden raz nas zaskoczą.

Rozmawiała Izabella Jachimska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Kobieta
historianrdwięźniowie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)