Zabójstwo Anieli Piesiewicz. Zemsta na Krzysztofie Piesiewiczu za udział w procesie zabójców ks. Popiełuszki?
• 22 lipca 1989 r. nad ranem adwokat i scenarzysta filmowy znalazł zwłoki swojej matki
• Ciało Anieli Piesiewicz zostało skrępowana w sposób, w jaki kilka lat wcześniej związano ks. Jerzego Popiełuszkę
• Morderstwo mogło być zemstą SB na Piesiewiczu za to, że był oskarżycielem w procesie zabójców ks. Popiełuszki
• 22 lipca 1989 r. nad ranem adwokat i scenarzysta Krzysztof Piesiewicz znalazł zwłoki swojej matki
• Ciało Anieli Piesiewicz skrępowano w sposób, w jaki kilka lat wcześniej związano ks. Jerzego Popiełuszkę
• Morderstwo mogło być zemstą SB na Piesiewiczu za to, że był oskarżycielem w procesie zabójców ks. Popiełuszki
Krzysztof Piesiewicz zajrzał do pokoju i łazienki. Nikogo nie zobaczył. Po chwili spojrzał na łóżko, w nienaturalny sposób zasłonięte odwróconym fotelem i poduszkami. Obok ujrzał obcęgi i pilnik. Trzęsącymi się rękami odrzucił fotel, przesunął poduszki. Wtedy dostrzegł nogi. I sznur – a raczej rodzaj kabla – którym te nogi były obwiązane. Kabel wiązał również ręce, biegł ku górze i kończył się pętlą na szyi. Pętla była założona w taki sposób, by każdy ruch samoczynnie ją zaciskał. Piesiewicza przeszyła myśl, że dokładnie tak samo, w fachowy sposób, został związany ks. Jerzy Popiełuszko. Oskarżał przecież jego morderców na przełomie 1984 i 1985 r., więc znał całą sprawę aż za dobrze. Syn dotknął ręki matki. Była jeszcze ciepła.
Działo się to 22 lipca 1989 r. rano – w dniu ostatniego w historii święta PRL. Dwa dni wcześniej Wojciech Jaruzelski został efemerycznym prezydentem jeszcze ''ludowej'' Polski. Czy brutalne zabójstwo 82-letniej Anieli Piesiewicz było zemstą komunistycznego aparatu represji za udział jej syna, Krzysztofa, w procesie przeciwko zabójcom księdza Popiełuszki? Wiele na to wskazuje. Z zemstą wstrzymano się kilka lat. Doszło do niej - paradoksalnie - w momencie agonii PRL.
Atakując morderców księdza
Piesiewicz już po strajkach z czerwca 1976 r. zaangażował się w obronę szykanowanych robotników. Od trzech lat pracował jako adwokat. Pod koniec lat siedemdziesiątych wszedł do Komisji Informacyjnej Okręgowej Rady Adwokackiej – instytucji o charakterze samorządu adwokackiego. Wtedy poznał ks. Jerzego Popiełuszkę.
Po wybuchu ''Solidarności'' komisja zachowywała pewien dystans, ale popierała żądania niezależnych zwiazkowców. Sam Piesiewicz, podobnie jak wcześniej, starał się pomagać represjonowanym przez władze działaczom, m.in. został obrońcą w procesie przywódców Konfederacji Polski Niepodległej. Po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. nie zaprzestał tej aktywności i w dalszym ciągu angażował się w obronę prześladowanych przez wojskowy reżim opozycjonistów. Uczestniczył np. w procesie założycieli Radia ''Solidarność'', bronił m.in. Karola Modzelewskiego i Jana Rulewskiego.
Zaangażowanie polityczne Piesiewicza ułatwiał fakt, że dzięki wydanej na Zachodzie powieści cieszył się w miarę niezależnym statusem materialnym. Był zarazem zatrudniony w zespole adwokackim przy pl. Zbawiciela. W tym czasie poznał też Krzysztofa Kieślowskiego, z którym zaczął pisać scenariusze filmowe.
Jego aktywność musiała doprowadzić do kontrreakcji bezpieki: wielokrotnie zatrzymywano go i otoczono permanentną obserwacją. Inwigilacja osiągnęła punkt kulminacyjny na przełomie 1984 i 1985 r., podczas tzw. procesu toruńskiego, w którym sądzono zabójców ks. Popiełuszki. Sam Piesiewicz uznaje tę sprawę za najważniejszą w jego zawodowym - i chyba nie tylko - życiu. Był jednym z czterech oskarżycieli posiłkowych. Taka rola na pewno nie mogła się podobać - łagodnie mówiąc - kolegom osądzanych esbeków. Poczucie bezkarności, powiązane z pragnieniem zemsty na prawnikach, którzy atakowali ''naszych'', nie wróżyło niczego dobrego. Tym bardziej, że na procesie Piesiewicz starał się neutralizować wysiłki głównego oskarżyciela próbującego wykorzystać sprawę zabójstwa do oczerniania samego ks. Popiełuszki.
Inwigilacją Piesiewicza zajął się nie tylko zwalczający opozycję Departament III MSW, ale też kontrwywiad. Adwokat żył w permanentnym strachu. Po latach wspomina jeden epizod, który dobrze oddaje atmosferę tych dni: ''wieczorem 26 grudnia [1984 r.] wsiadłem do pociągu. W korytarzu zobaczyłem kilkanaście dziwnych postaci. Jakby poprzebieranych. Zajęliśmy przedział grupą pełnomocników. Pociąg rusza. Za oknami ponury mrok. Nastroje też nie najlepsze. I nagle w progu przedziału staje elegancka pani. Grażyna Szapołowska. To rozjaśniło nam podróż''.
Dzieci z przedziurawionymi oczami
Proces toruński szybko się skończył, ale w SB nie zapomniano o knąbrnym adwokacie. Skazanie ''naszych'' musiało rozwścieczyć funkcjonariuszy. Trudno było się mścić na wierchuszce partyjno-państwowej, która postanowiła poświęcić czterech oficerów. O wiele łatwiej było uderzyć w ''cywilnych'' adwokatów. Według niektórych relacji, Piesiewicz znajdował w biurku w swojej kancelarii adwokackiej zdjęcia własnych dzieci z przedziurawionymi oczami. W MSW rozumiano jednak, że bezpośrednie uderzenie w któregoś z adwokatów będzie zbyt czytelne. Można było zadziałać bardziej dyskretnie i sprawić im ból zupełnie innego rodzaju.
21 lipca 1989 r. około godz. 21:30 Piesiewicz jak zwykle zadzwonił do 82-letniej Anieli. Powiedział, że przyjedzie za pół godziny, by trochę posprzątać, pomóc matce zażyć lekarstwa. Zasiedział się jednak u swego przyjaciela Krzysztofa Kieślowskiego i wyszedł z jego mieszkania dopiero przed 23.00. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę ul. Długiej w Warszawie, przy której mieszkała Aniela. Podjechał pod dom, ale - kierując się niewytłumaczalnym impulsem nie wysiadł z pojazdu i pojechał dalej, obiecując sobie, że wróci następnego dnia. Być może uznał, że jest już za późno. Niewykluczone, że gdyby wszedł do środka, też pożegnałby się z życiem. Albo też wystraszyłby zabójców swojej matki.
Rankiem następnego dnia do Krzysztofa zadzwoniła pielęgniarka, która przychodziła do Anieli z regularną porcją zastrzyków. Lekko zdenerwowanym głosem stwierdziła, że nie była w stanie otworzyć drzwi do mieszkania. Przestraszony Piesiewicz wraz z żoną natychmiast zbiegł do samochodu i zajechał pod budynek. Drzwi rzeczywiście były zamknięte, nikt nie otwierał. Po chwili konsternacji weszli do mieszkania przez taras. Na widok maczety leżącej na korytarzu przy drzwiach Krzysztof zaniemówił. Ze ściśniętym sercem zaczął bezwiednie kręcić się po mieszkaniu, szukając Anieli. ''Myszka'' (czyli jego żona Maria) wybiegła na podwórko. Po chwili Piesiewicz dostrzegł zabarykadowane łóżko.
''Prasowanie babki żelazkiem''
Pomimo ciężkiego szoku, Piesiewiczowie zdołali zadzwonić na milicję. Nie wiadomo dlaczego pierwszy na miejscu zbrodni zjawił się pewien asesor prokuratorski. Dopiero potem przybyli milicjanci. Zgodnie z rutynowym postępowaniem zabezpieczono mieszkanie zmarłej i zarządzono sekcję zwłok. Z racji święta mogła się odbyć dopiero następnego dnia. Specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej z ul. Oczki stwierdzili, że Aniela zmarła w wyniku zagardlenia, czyli gwałtownego uduszenia.
I to właściwie jedyna pewna rzecz, jaką udało się ustalić w ramach śledztwa. Umorzono je niecały rok później, w czerwcu 1990 r. Powód – niewykrycie sprawców. Oburzony Piesiewicz wniósł zażalenie. O dziwo, warszawska Prokuratura Wojewódzka przyjęła jego punkt widzenia i wznowiła postępowanie. Czy był jedynie przypadkiem fakt, że właśnie wtedy rozpoczął się demontaż imperium gen. Kiszczaka? Miesiąc przed umorzeniem zlikwidowano SB, a miesiąc po - Kiszczak przestał kierować MSW.
Nowe śledztwo przyniosło nowe tropy. Zatrzymano niezidentyfikowanego wcześniej podejrzanego: Zygmunta G., który rozpowiadał o swym udziale w ''prasowaniu babki żelazkiem''. Przekonywał, że ''kobieta została przykryta kocami, narzutami, krzesłami''. Po aresztowaniu tłumaczył, że usłyszał tę historię od kolegi w celi więziennej. Doprowadzono do konfrontacji obu mężczyzn, jednak nie przyniosła ona żadnych rezultatów.
Podobnie stało się w przypadku Mariusza J., który chwalił się wiedzą na temat bandy dokonującej napadów na Starym Mieście. Udało się dotrzeć do kilku członków grupy. Jeden z nich przyznał, że zabójstwo Anieli Piesiewicz wiązało się z działalnością byłej SB. Według tego świadka Mariusz J. był również informatorem Komendy Głównej MO. Jednak i te rewelacje nie przyniosły przełomu. Ostatecznie w 2005 r., po latach niemrawego śledztwa, śródmiejska Prokuratura Rejonowa po raz drugi - i na razie ostatni - umorzyła postępowanie. Własne śledztwo wciąż prowadzą prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej.
Klątwa ks. Popiełuszki?
Czy możemy dziś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zginęła Aniela Piesiewicz? Przynajmniej dwa fakty zmuszają do zastanowienia się nad politycznym podłożem tej zbrodni. Po pierwsze, uderzające są podobieństwa tej sprawy z wcześniejszą o 4 lata śmiercią Małgorzaty Grabińskiej - młodej tłumaczki, której nieznany sprawca poderżnął gardło. Nie można wykluczyć, że doszło wtedy do upiornej pomyłki, a celem zabójców miała być inna Małgorzata Grabińska: synowa Andrzeja Grabińskiego - kolegi Piesiewicza i kolejnego oskarżyciela w procesie toruńskim. Czy zatem obie kobiety padły ofiarą ''klątwy'' ks. Popiełuszki?
Po drugie, zadziwiający jest sposób pozbawienia Anieli życia, na wzór ks. Jerzego. Można by to uznać za czysty przypadek, gdyby nie fakt, że Piesiewicz był tak mocno zaangażowany w proces toruński i przyczynił się do skazania funkcjonariuszy SB. ''Zwykły'' morderca nie miałby przecież powodu pastwić się nad ofiarą i zadawać sobie tyle trudu, by ją obezwładnić. Schorowana staruszka straciłaby życie od pojedynczego, mocnego uderzenia. Jaki sens miało więc tworzenie skomplikowanych więzów, w dodatku dokładnie w ten sam sposób, jak w przypadku ks. Popiełuszki? Czy sprawcy tylko bezmyślnie torturowali niegroźną ofiarę? A może zamierzali przekazać jej synowi czytelny sygnał? Albo zaczaić się także na niego? Przecież planował odwiedzić matkę.
Z mieszkania Anieli nic nie zginęło - zabójstwo na tle rabunkowym jest więc wysoce nieprawdopodobne. Co innego z tezą o zemście funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji, której obiektem nie była tak naprawdę Bogu ducha winna staruszka, tylko znienawidzony adwokat. Zszokowany brutalnym mordem Krzysztof Kieślowski, z którym Piesiewicz pracował właśnie nad scenariuszem do filmu ''Podwójne życie Weroniki'', zaczął namawiać przyjaciela emigracji. - Ktoś cię bardzo nie lubi - stwierdził.
Pytania bez odpowiedzi
Nie można z całą pewnością dowieść, że wewnątrz SB ktoś na zimno zaplanował zabójstwo osób bliskich dwóm oskarżycielom posiłkowym w procesie toruńskim: Andrzejowi Grabińskiemu i Krzysztofowi Piesiewiczowi. Nie można jednak tego wykluczyć. Czy to, że Małgorzatę Grabińską zamordowano w Dzień Zwycięstwa (9 maja), a Anielę Piesiewicz - w święto Polski Ludowej, to tylko przypadkowa zbieżność dat? Czy rację ma prawnik Jerzy Stępień, według którego w ''ludowe'' święta spadała czujność w więzieniach, co pozwalało na kilkugodzinne wyprowadzenie bezwzględnych kryminalistów, którzy - za obietnicę skrócenia kary - wykonywaliby dla SB ''mokrą robotę''? Pytania te pozostają bez odpowiedzi.
Jak się wydaje, przypadek Anieli Piesiewicz - jak również Małgorzaty Grabińskiej czy serii tajemniczych zgonów księży w 1989 r. - może stanowić przykład nawet nie politycznej, co mafijno-gangsterskiej działalności osób powiązanych z MSW PRL. Paradoksalnie to właśnie rozpad systemu - czas chaosu, rozprężenia i niepokoju - wydatnie zwiększał objętość szarej strefy, w której rodziły się takie związki. Gdy służby zrywają się z łańcucha, giną niewinni ludzie.
###Prof. Patryk Pleskot dla Wirtualnej Polski