Zabójczy żart
Bezmyślność i głupota dowcipnisiów, którzy bombardują wejherowskie pogotowie głuchymi telefonami i fałszywymi wezwaniami, doprowadziła do śmierci dziewczyny.
12.08.2003 10:22
- To było na moim dyżurze - mówi Stefania Karczewska, lekarz, zastępca dyrektora pogotowia w Wejherowie. - W ciągu zaledwie pół godziny otrzymaliśmy 3 telefony: z zawiadomieniem o nieprzytomnym mężczyźnie leżącym na ulicy w Kielnie, wypadku samochodowym w Strzebielinie i ataku epilepsji w innej miejscowości na krańcach powiatu. Były to miejsca bardzo od siebie odległe.
Do wypadku wysłano „erkę", a do pozostałych miejsc zwykłe karetki. Okazało się, że kraksa i nieprzytomny mężczyzna na ulicy to fałszywe alarmy. Prawdziwe było wezwanie do pacjentki z atakiem epilepsji i ono właśnie skończyło się tragicznie.
- Dziewczyna miała silny atak. Przewieziono ją do szpitala zwykłą karetką. Zmarła. Gdyby przyjechała „erką", można byłoby ją uratować - twierdzi Karczewska.
Fałszywe alarmy dla pracowników pogotowia w Wejherowie stały się już zmorą.
- Ostatnio z tego samego numeru telefonu komórkowego dzwonił mężczyzna, obrzucając wyzwiskami dyspozytorkę. Wydzwaniał co dwie minuty, ponad 30 razy! W tym czasie ktoś mógł naprawdę potrzebować pomocy i nie dodzwonił się, bo telefon był wciąż zajęty - mówi Andrzej Kałużny, dyrektor wejherowskiego pogotowia.
Sen z powiek dyżurnych pogotowia ratunkowego spędzają też głuche telefony, które są prawdziwą plagą. Mimo to policja bagatelizuje problem. Dysponuje ona numerami telefonów, z których dzwoniono na pogotowie, ale nie podejmuje żadnych działań. Takie incydenty uznaje bowiem... za mało szkodliwe społecznie.
Pierwszy głuchy telefon w wejherowskim pogotowiu dzwoni pięć minut przed godziną pierwszą w nocy. Następny jest już minutę później. Potem kolejne, co kilka minut - w sumie 27 połączeń, wszystkie głuche. To lista tylko z jednego, wybranego przypadkowo dyżuru.
- Zdarzają się one także w dzień, ale najgorsze są te nocne - mówi Barbara Lubelska, dyspozytorka w wejherowskim pogotowiu. - Podnoszę słuchawkę i słyszę, że ktoś na dźwięk mojego głosu natychmiast ją odkłada. Kładę słuchawkę i znowu słyszę dzwonek. I tak przez całą noc. Nie mogę jednak zignorować żadnego telefonu. Od tego może przecież zależeć czyjeś życie.
- Głuche telefony bardzo dezorganizują pracę dyspozytorki i całego pogotowia - mówi Andrzej Kałużny, dyrektor wejherowskiej stacji pogotowia ratunkowego. - Pewien "dowcipniś" wydzwania z telefonu komórkowego. Kiedy zadzwoniłem pod ten numer i zażądałem kategorycznie zaprzestania tego rodzaju żartów, przez dobę był spokój, a potem znowu się zaczęło.
Jeden z dowcipnisiów bawiący się w głuche telefony był wyjątkowo natarczywy. Wydzwaniał przez półtora miesiąca. Ponieważ na aparacie dyspozytorki za każdym razem pojawiał się numer rozmówcy, dyrektor przekazał go policji. Niestety, funkcjonariusze nie dopatrzyli się w całej sprawie... cech przestępstwa. Brak działań policji zniechęcił z kolei lekarzy do dalszych zgłoszeń. Dlatego też, kiedy zdarzyła się sytuacja już nie z głuchym telefonem, a z fałszywym alarmem, w wyniku którego zmarła chora na epilepsję pacjentka, lekarze nie zgłosili tego faktu policji.
"Erka" i karetka
"Erka" jest lepiej wyposażona od karetki wypadkowej. Ma defibrylator (urządzenie służące do przywracania akcji serca) i respirator (służy do podtrzymywania oddechu). Załoga ratownicza "erki" jest liczniejsza. Zazwyczaj jeździ nią dwóch lekarzy, w tym anestezjolog, podczas gdy w wypadkowej tylko jeden lekarz. Wejherowskie pogotowie dysponuje czterema karetkami - w tym jedną zwykłą, dwiema wypadkowymi i jedną "erką". Koszt wyjazdu karetki to około 400 złotych, a "erki"dwa razy tyle.
Iwona Rogacka