Zabił króla i ministra - rozszarpał go tłum
Wszystko działo się błyskawicznie. Zamachowiec wybiegł z wiwatującego tłumu. Wskoczył na stopień samochodu, którym jechali król Jugosławii i minister spraw zagranicznych Francji. Otworzył ogień. Rozwścieczeni ludzie zlinczowali napastnika. Ale dla monarchy i dyplomaty było już za późno. Świat poznał tajemnicę tego zamachu dopiero wiele lat później. Jednak jego efekt był widoczny szybko: Bałkany otwarły się na wpływy III Rzeszy - pisze "Polska Zbrojna".
15.09.2011 | aktual.: 15.09.2011 11:22
W styczniu 1929 roku król Aleksander wprowadził w ówczesnym Królestwie Serbów, Chorwatów i Słoweńców dyktaturę (nazwę zmieniono na Królestwo Jugosławii), delegalizując wszelkie legalne partie polityczne. Wywołało to, stłumiony krwawo, opór ze strony Ustaszy (chorwackich nacjonalistów) i Wewnętrznej Macedońskiej Organizacji Rewolucyjnej (VMRO). Przeciwnicy króla korzystali z gościnności niechętnych Jugosławii państw (Włochy, Niemcy, Węgry) i tam zakładali swoje przedstawicielstwa oraz obozy treningowe.
Jugosławia znajdowała się w tym czasie w dość skomplikowanym położeniu międzynarodowym. Belgradzki dwór upatrywał swojego naturalnego sojusznika we Francji, jednak coraz silniej swoją obecność na Bałkanach zaznaczać poczęły hitlerowskie Niemcy.
Za sterami francuskiej polityki zagranicznej stał wówczas charyzmatyczny Louis Barthou, który jako jeden z niewielu europejskich polityków dostrzegał ogromne niebezpieczeństwo niemieckiego hitleryzmu. Jego działania zmierzały do stworzenia bloku o charakterze defensywnym (idea Paktu Wschodniego), którego filarami miały pozostawać Francja i Związek Sowiecki. Zainteresowanie Moskwy tym projektem poważnie niepokoiło Berlin.
Strzały do króla
Wizyta króla Aleksandra we Francji miała być zwieńczeniem budowy Paktu Wschodniego przez Barthou, a przy okazji odświeżyć przyjaźń francusko-jugosłowiańską. 9 października 1934 roku do portu w Marsylii, w asyście jednostek francuskiej marynarki wojennej, wpłynął jugosłowiański krążownik "Dubrownik" z królem Aleksandrem na pokładzie. Na brzegu witała monarchę francuska delegacja z ministrem Barthou na czele. Po krótkiej ceremonii obaj wsiedli do auta, które miało przejechać ulicami Marsylii, a potem zawieźć gościa do prefektury.
Gdy samochód z królem Aleksandrem i ministrem Barthou zbliżał się do marsylskiego placu Giełdy, z tłumu wybiegł mężczyzna i wskoczył na lewy stopień pojazdu. Po oddaniu strzałów do kierowcy wycelował broń w kierunku monarchy. Trafił go z bliskiej odległości, po czym zaczął strzelać do francuskiego ministra. Wszystko działo się bardzo szybko.
Pierwszym, który zareagował, był pułkownik Piollet podążający konno w honorowej asyście tuż za autem. Zadał zamachowcowi kilka ciosów szablą, po których ten osunął się na ziemię. Wtedy dopadł do niego tłum. Oszołomiony napastnik podniósł się jednak i zaczął strzelać na oślep do atakujących go ludzi. Próbę ucieczki zamachowca udaremnili policjanci. Jego ciało zostało niemal zmasakrowane przez rozwścieczony tłum.
Król Aleksander nie miał żadnych szans na przeżycie. Minister Barthou, według relacji znajdującego się w pobliżu pracownika polskiego konsulatu Jana Meysztowicza, został ciężko ranny (prawdopodobnie w rękę lub okolice barku). Zdołał jednak wysiąść z auta. Zamieszanie towarzyszące zamachowi sprawiło, że sam musiał szukać pomocy lekarskiej. Dowieziony ostatecznie do jednego z pobliskich szpitali, zmarł wskutek wykrwawienia. Oprócz króla i ministra rany odniosło ponad dziesięć osób. Zamach w Marsylii został zarejestrowany na taśmie filmowej. Zabójstwo na zlecenie
Śledztwo podjęte natychmiast przez francuską policję toczyło się początkowo dość opornie. Przy zmasakrowanych zwłokach zamachowca znaleziono dokumenty na nazwisko niejakiego Piotra Kelemena, czechosłowackiego kupca zamieszkałego w Zagrzebiu. Zainteresowanie śledczych wzbudziła znaczna ilość znalezionej przy nim gotówki oraz nowoczesna broń (rewolwery Mauser 7,65 milimetra i Walter 7,65 milimetra). Amunicja do niej nie miała żadnych oznaczeń, co wskazywało, że została wyprodukowana specjalnie na potrzeby zamachu. Wyglądało więc na to, że zamachowiec działał wyraźnie na czyjeś zlecenie. Po niedługim czasie ujęto trzech jego współpracowników, którzy, jak wykazało śledztwo, okazali się ustaszami. Przy pomocy jugosłowiańskich i bułgarskich oficerów policji udało się ostatecznie ustalić personalia głównego wykonawcy wyroku na królu i ministrze.
Okazał się nim członek VMRO Vlado Georgiev, poszukiwany listem gończym przez bułgarską policję za liczne działania terrorystyczne. Schronienie znalazł w jednym z ustaszowskich obozów treningowych, skąd został zwerbowany do wykonania zamachu.
Śledztwo prowadzone przez francuską policję dobiegło końca wraz z pojmaniem trzech poszukiwanych. Wszystkich skazano na dożywocie. Sąd zaocznie wydał wyrok również na ich przełożonych biorących udział w organizacji zamachu - Antego Pavelicia i Slavko Kvaternika. Obaj przywódcy korzystali w tym czasie z protekcji Włoch, które nie zgodziły się na ich wydanie. W trosce o swój międzynarodowy wizerunek Rzym zlikwidował jednak ustaszowskie obozy treningowe na swoim terenie i deportował część członków organizacji.
"Miecz Teutoński"
Sprawa zamachu w Marsylii powoli cichła. We Francji (Pierre Laval) i w Jugosławii (regent Paweł II) do głosu doszły siły optujące za współpracą z III Rzeszą. Nikt zatem nie próbował nawet drążyć kwestii zamachu, którego tajemnica rozwiązana została dopiero w 1957 roku. Wtedy to Urząd Prasowy przy Radzie Ministrów Niemieckiej Republiki Demokratycznej ujawnił na podstawie hitlerowskich archiwaliów prawdziwe tło wydarzeń z października 1934 roku. To, co do tamtej pory pozostawało w sferze przypuszczeń, okazało się prawdą.
Głównym inicjatorem zamachu na króla Aleksandra oraz ministra Barthou okazał się późniejszy dowódca niemieckiego Luftwaffe Hermann Göring, który opracował ten plan wespół z przyszłym szefem hitlerowskiej dyplomacji Joachimem von Ribbentropem oraz jednym z najbardziej wpływowych nazistów Alfredem Rosenbergiem.
Operacja, której nadano kryptonim "Miecz teutoński", wymierzona była głównie w szefa francuskiej dyplomacji. Polityka ministra Barthou zaczęła w pewnym momencie poważnie zagrażać ekspansyjnym planom Niemiec. Organizacją zamachu obarczony został generał Hans Speidel, wówczas zastępca niemieckiego attaché wojskowego w Paryżu, odpowiadający również za organizację niemieckiego wywiadu w tym kraju (co ciekawe, po wojnie generał Speidel objął stanowisko dowódcy sił lądowych NATO w Europie Środkowej). Jego pomocnikiem w tym przedsięwzięciu został najbliższy współpracownik Hans Erich Haack. Spiedel, zgodnie z instrukcjami, podjął współpracę z chorwackimi ustaszami, którzy do końca byli przekonani, że Berlin wspiera przede wszystkim ich działania.
Tymczasem Göring postanowił zrealizować przy pomocy chorwackich nacjonalistów cele polityczne Niemiec. Usunięcie Louisa Barthou z europejskiej sceny politycznej miało nastąpić w taki sposób, aby nikt nie pomyślał, że inspiracja przyszła z strony III Rzeszy. Plan się udał. Wykorzystanie wewnętrznego jugosłowiańskiego konfliktu okazało się znakomitym pomysłem. Trafnie wybrano również moment zamachu. W tym czasie bowiem groźby wobec króla Aleksandra oraz ministra Barthou były na porządku dziennym. Atakowi sprzyjała także słaba organizacja francuskiej policji. Istnieją podejrzenia, jakoby silne wpływy we francuskich organach bezpieczeństwa mieli wówczas agenci niemieccy.
Efekty zamachu w Marsylii zaobserwować można było dość szybko. Idea Paktu Wschodniego umarła śmiercią naturalną, pozycja zaś Francji na Bałkanach i w Europie Środkowej sukcesywnie słabła na rzecz III Rzeszy. Jugosławia, niemogąca już liczyć na Paryż, a wciąż obawiająca się ekspansyjnych zapędów Benito Mussoliniego, oddała się pod skrzydła niemieckie, co ostatecznie przypieczętowało dominację Berlina w tej części Europy.
Łukasz Reszczyński, "Polska Zbrojna"