Z Tunezji wyjechało najwięcej osób do Państwa Islamskiego. Eksperci: najgorsze dla tego kraju może dopiero nadejść
• Tunezja jest stawiana za przykład transformacji po Arabskiej Wiośnie
• Jednak to z tego kraju pochodzi najwięcej zagranicznych bojowników ISIS
• Złożyło się na to wiele powodów, od wciąż dużego bezrobocia po "paradoks wolności"
• Eksperci ostrzegają jednak, że dla Tunezji najgorsze może dopiero nadejść, wraz z powrotem do kraju dżihadystów
To tam rozpoczęła się Arabska Wiosna. Tunezja była pierwszym krajem, w którym masowe społeczne protesty, okupione jednak również krwią, zakończyły wieloletnie, autokratyczne rządy tamtejszego prezydenta. Później ogień rewolucji przeniósł się na inne arabskie państwa. Ale to Tunezja pozostała jedynym miejscem, w którym nie doprowadził on ani do wybuchu wojny domowej, ani nie rozerwał kraju walkami o władzę, ani nie zakończył się w punkcie, w którym się zaczął - z silną władzą i ograniczaniem praw.
Tunezja jest jednak wyjątkowa pod jeszcze jednym względem. To właśnie jej obywatele stanowią największy zagraniczny "kontyngent" Państwa Islamskiego. Według danych podawanych przez serwis McClatchy szeregi dżihadystów zasiliło około 7 tys. Tunezyjczyków (3 tys. w Syrii i Iraku, a kolejne 4 tys. w sąsiedniej Libii). Także sama Tunezja boleśnie odczuła, do czego są zdolni islamscy ekstremiści - w 2015 roku doszło tam aż do trzech zamachów, które przyniosły dziesiątki ofiar. Choć już dwa lata wcześniej zamachowiec samobójca wysadził się w powietrze w turystycznym kurorcie Sousse, wówczas obyło się bez postronnych ofiar. Ostatnio Tunezja znów pojawiła się na radarze mediów przez atak we francuskiej Nicei, za którym stał - jak się szybko okazało - zamachowiec o tunezyjskim pochodzeniu (także wśród ofiar tego zamachu znaleźli się Tunezyjczycy).
Jak to się stało, że z kraju, któremu wciąż udaje się kroczyć demokratyczną ścieżką, wyjeżdża na dżihad tylu jego obywateli? Od dwóch lat na to pytanie próbują, raz po raz, odpowiedzieć różni eksperci i media. I częstym słowem, które się wówczas powtarza jest "paradoks". Jedną bowiem z przyczyn, którą się podaje jest to, że paradoksalnie demokratyczne wolności, w tym słowa, miały też stworzyć pole do działania islamskich ekstremistów.
Jednak eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, podkreślają inną ważną sprawę: że Tunezja, wbrew pozorom, nie ma problemów z islamskim ekstremizmem od powstania samozwańczego kalifatu, który przyciąga radykałów jak magnes, ani nawet od wybuchu Arabskiej Wiosny, ale miała je już znacznie wcześniej (co wcale też nie znaczy, że Tunezyjczycy są bardziej, niż inne narody regionu, zradykalizowani). Jędrzej Czerep z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego przypomina, że Tunezyjczycy już w latach 80. ub. wieku wyjeżdżali walczyć w Afganistanie (choć nie były to duże grupy), a później wojowali również w Iraku, po amerykańskiej inwazji na ten kraj.
- Arabska Wiosna przyczyniła się tylko do tego, że te demony (islamskiego ekstremizmu - red.), które istniały już dużo wcześniej, znalazły dogodną przestrzeń, także geograficzną, by rozwinąć skrzydła - mówi z kolei WP Tomasz Otłowski, ekspert w zakresie islamskiego terroryzmu.
Czym się jednak te demony karmią?
Nowa wolność, stara bieda i groźne sąsiedztwo
Czerep przyznaje, że jest kilka przyczyn, które powtarzają się także w wielu innych krajach arabskich, ale istnieją też specyficzne powody dla samej Tunezji, dlaczego jej obywatele tak licznie dołączają do dżihadystyczych szeregów. - Brak możliwości zaspokojenia aspiracji ekonomicznych, wykluczenie społeczne, frustracja, bezrobocie, bieda, zwłaszcza w miejskich dzielnicach nędzy - to zawsze podatny grunt dla wszelkiego rodzaju radykałów, którzy mogą oferować łatwe rozwiązania życiowych problemów - wymienia ekspert.
Według zeszłorocznych danych, bezrobocie w Tunezji sięga 15,4 proc., ale wśród ludzi młodych (między 15. a 24. rokiem życia) wynosi już - jak podaje Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) - niemal 40 proc. Co czwarty młody Tunezyjczyk, wynika z raportu OECD, nie tylko nie ma pracy, ale też nie uczy się i nie przechodzi żadnych szkoleń. A nawet jeśli młodzi znajdują zatrudnienie, są to najczęściej zajęcia mało płatne i niepewne. To m.in. na niepewności jutra i ekonomicznych frustracjach młodych osób żerują islamiści. Ale nie tylko, bo też nie tylko biedni i bezrobotni wyjeżdżali na dżihad.
Jędrzej Czerep przypomina, że pierwsze demokratyczne wybory po Arabskiej Wiośnie wygrała islamistyczna partia Ennahda, która - wbrew obawom Zachodu, ale i nadziejom najbardziej radykalnej części jej elektoratu - okazała się ugrupowaniem umiarkowanym i skłonnym do kompromisów. Jak na ironię, część islamistycznych wyborców poczuła się więc oszukana. - Odpowiedź do nich skierowali radykałowie z Państwa Islamskiego, którzy potrafią sprawnie grać na czułych strunach lokalnych problemów związanych z niespełnionymi aspiracjami i wciągać takie osoby w swoją orbitę - tłumaczy ekspert.
Do wyliczanki, dlaczego to Tunezyjczycy tak często wyjeżdżają walczyć zagranicę, kilka powodów dorzuca także dziennikarka serwisu Middle East Eye Rafika Bendermel. Z jej artykułu na ten temat wynika, że lata nadużyć przedstawicieli władz doprowadziły do braku zaufania wobec nich, ale też zachwiania wizerunku głowy rodziny, co pokutuje do dziś. - Za poprzedniego reżimu ojciec rodziny mógł zostać poniżony na oczach swoich dzieci przez najniższego szczeblem pracownika administracji i nie był w stanie się bronić - mówił jeden z rozmówców serwisu, dodając, że kolejne pokolenie wyrosło bez "szacunku dla prawa z powodu korupcji". Problemu, który wciąż jest aktualny. Do tego, według Middle East Eye, dochodzić ma m.in. brutalność aparatu bezpieczeństwa, która ma zniechęcać do przekazywania policji ważnych informacji, czy brak programów ochrony świadków dla tych, którzy byliby gotowi mówić.
Jest jednak jeszcze jeden element, który pogrąża Tunezję - to sąsiednia Libia, a właściwie panujący tam od kilku lat chaos i walka o władzę, dzięki którym Państwo Islamskie mogło stworzyć w tym kraju jeden ze swoich przyczółków. I choć IS jest teraz na celowniku tak libijskiej milicji, jak i zagranicznych graczy, to właśnie tam najłatwiej dostać się wielu tunezyjskim radykałom po to, by wojować czy się szkolić.
Powroty
Jak bowiem ocenia Tomasz Otłowski, to że Tunezyjczycy wyjeżdżają walczyć za granicę, może również oznaczać, że nie widzą na razie możliwości zorganizowania struktur dżihadu w swojej ojczyźnie. - Może to mieć związek z tym, że Zachód wiele zainwestował w Tunezji, także we wsparcie dla tamtejszych służb i władz. - Najgorsze może nas dopiero czekać i ci, którzy zaczną wracać z zagranicznych wojaży, w końcu podejmą walkę u siebie - ocenia.
Te same obawy podnosi Jędrzej Czerep, który podkreśla, że niemal każdy młody Tunezyjczyk przyzna, że zna lub ma kogoś wśród krewnych, kto wyjechał do Syrii, Iraku czy Libii. I choć tunezyjskie władze współpracują z imamami, którzy identyfikują najbardziej radykalnych islamskich nauczycieli, zamykają podejrzane meczety, dochodzi do aresztowań, "skończyła się też polityka obłaskawiania politycznych ekstremistów", to nie sposób przygotować się na powrót tych bojowników, którzy już wyjechali.
- To, co się stało, już się nie odstanie i tych tysięcy osób, które przeszły przez obozy szkoleniowe czy były na wojnie za granicą, nie da się całkowicie powstrzymać przed powrotem do kraju i zarażaniem innych groźną ideologią (…). Ile osób wróci z Syrii, Iraku czy Libii, tyle punktów zagrożenia w samej Tunezji - mówi.
- Nawet państwa zachodnioeuropejskie nie do końca radzą sobie z "turystami" wracającymi z dżihadu - dodaje z kolei Tomasz Otłowski, wyjaśniając, że w przypadku Tunezji "skłania się ku pesymistycznym scenariuszom".