Z powodu 500+ stracili tanią siłę roboczą? Widocznie słabo płacą
"Ponad sto tysięcy kobiet zrezygnowało z pracy z powodu 500+! Czy rząd przewidział takie skutki!?"- napisała posłanka PO. Gdy skomentowałam ten wpis niewinnym: "Ponad 100 tysięcy dzieci odzyskało mamę. Straszne", posypały się na mnie gromy, jakie są możliwe tylko na Twitterze, i tylko w sprawach bez większego znaczenia.
Swój komentarz Małgorzata Niemczyk zamieściła na Twitterze wczoraj. Posłanka Platformy zapominała najwyraźniej, że jej własna partia postulowała wprowadzenie 500+ od pierwszego dziecka i - już dzisiaj mogę się założyć o każde pieniądze - idąc do kolejnych wyborów będzie obiecywać co najmniej utrzymanie, jeśli nie rozszerzenie programu.
Ale do wyborów jeszcze dwa lata. Teraz mądrość etapu jest inna i po prostu nie wypada przyznać, że cokolwiek co PiS wymyślił ma sens. Nawet jeśli pojawiają się badania o istotnym wpływie 500+ na zmniejszenie biedy dzieci. Ale może dla posłanki Platformy to mniej ważne niż bieda przedsiębiorców, którzy zaczynają mieć problemy ze znalezieniem chętnych do ciężkiej fizycznej pracy za 1500 zł.
Nie zapominajmy: opieka również kosztuje
Gdy skomentowałam wpis Niemczyk niewinnym: „Ponad 100 tysięcy dzieci odzyskało mamę. Straszne”, posypały się na mnie gromy, jakie są możliwe tylko na Twitterze, i tylko w sprawach bez większego znaczenia. Warto jednak prześledzić argumentację krytyków rządowego programu. Mówi ona bardzo wiele o mentalności niektórych środowisk i osób. Jeśli posłanka Platformy przeczytała ze zrozumieniem artykuł, który skomentowała, mogła zapoznać się z szerszym objaśnieniem zjawiska. Tak tłumaczy je współautorka badania Iga Magda:
"Decyzje te najczęściej są racjonalne ekonomicznie. Grupie kobiet nie opłaca się podejmować pracy, najczęściej za minimalną pensję. To za mało w porównaniu do kosztów podjęcia zatrudnienia, zwłaszcza kiedy mówimy o matkach małych dzieci, co często wiąże się z opłaceniem opieki nad dziećmi. Takie kobiety stają przed wyborem, dojeżdżać do pracy np. 30 kilometrów w sytuacji, kiedy w rodzinnej miejscowości nie ma żłobka, a babcia jest coraz starsza i coraz trudniej jej zaopiekować się dzieckiem. Pensja często nie równoważy tych kosztów. Wyniki naszych badań pokazują, że decyzję o odejściu z rynku pracy podjęły przede wszystkim kobiety słabiej wykształcone i gorzej zarabiające."
Jeśli polityk czyta takie uzasadnienie dla rezygnacji matek z pracy i nadal uważa, że jest to negatywny efekt programu 500+ to znaczy, że obchodzi go wyłącznie los biednych pracodawców. Stracili dostęp do taniej siły roboczej, bo ta woli zostać w domu z małym dzieckiem, niż harować dla nich za grosze tylko po to, żeby temu dziecku opłacić opiekę na czas swojej nieobecności.
Nie mogą znaleźć pomocy kuchennej i sprzątaczek. Straszne
Nic nie poradzę, że nie potrafię współczuć, może po prostu trzeba zacząć lepiej płacić, żeby matka dostrzegła jakieś korzyści z powrotu do nisko płatnej i niesatysfakcjonującej pracy. Bo przecież 500+ nie zatrzymuje w domach polityczek, dziennikarek, prawniczek czy przedstawicielek innych zawodów, w których można zarobić godziwe pieniądze, albo przynajmniej mieć satysfakcję z ciekawej i potrzebnej pracy.
"Rola kobiety znowu została spłaszczona do garów i pieluch - tak całą tę sytuację postrzegają kobiety aktywne zawodowo" - mówił dwa lata temu Tomasz Limon, przedstawiciel pomorskich pracodawców w artykule w „Gazecie Wyborczej”, który dał początek serii dziennikarskich lamentów nad niedogodnościami 500+.
Żeby było zabawnie, artykuł w którym skrytykowano 500+ za „spłaszczanie roli kobiety do garnków i pieluch” dotyczył braku chętnych do pracy…pomocy kuchennej i sprzątaczki. No rzeczywiście, durne te matki, że z takich karier zawodowych porezygnowały i zamiast pracować w kuchni w restauracji, wolą „spłaszczać swoją rolę do garnków” w domu.
Jest wiele zawodów dających ogromną satysfakcję rekompensującą często niewystarczającą gratyfikację finansową, ale umówmy się - zawody, z których kobiety odchodzą przez 500+ do nich raczej nie należą, to praca, którą się wykonuje przede wszystkim dla pieniędzy.
Udawanie na użytek politycznej naparzanki, że przerywają jakieś „kariery zawodowe”, i że jak zechcą wrócić do tych „karier” gdy dziecko pójdzie do przedszkola będą miały z tym problem bo świat pójdzie do przodu, jest po prostu śmieszne. A nawet gdyby tak faktycznie było - jest to zawsze wybór tych kobiet, nikt tu nikogo z rynku pracy nie wypycha. To zawsze jest świadoma, indywidualna decyzja. Mogę się tylko dziwić, że polityczka partii podobno liberalnej ma taki kłopot ze zrozumieniem i uszanowaniem jej.
Bo w podtekście większości komentarzy znajduję - czasami podany wprost - argument, że te matki są po prostu za głupie, żeby zrozumieć konsekwencje takiej decyzji, a ich wybór jest niedobry dla nich samych, bo przecież przerwa w opłacaniu składek to niższa emerytura…
Nawet jeśli tak ostatecznie będzie, to tak właśnie wybrały i nawet jeśli - zdaniem warszawki - są za głupie, żeby dobrze wybrać, ja daję im do tego prawo. I marzy mi się, że dla postępowych środowisk wybory kobiet, które wolą zostać z dzieckiem w domu niż pracować, będą równie zrozumiałe i godne uszanowania jak wybory kobiet, które zabiły trzecie dziecko bo w domu mają za mało miejsca na książki. W przeciwieństwie bowiem do niej, matki wybierające czasowo lub na stałe rolę "kury domowej" nikogo nie krzywdzą. Nawet siebie.
To nie tylko problem kobiet ze wsi i miasteczek
Pani poseł uważa, że bardzo źle się dzieje, bo matki wolą zostać w domu z dzieckiem niż iść do pracy, choć ciągle nie wiem dla kogo źle - matki, dziecka, czy oszczędnego pracodawcy. Ale to partia pani poseł miała całe dwie kadencje na wymyślenie co zrobić, żeby łączenie pracy zawodowej z macierzyństwem nie było takim wyzwaniem. Można też było zreformować system emerytalny tak, żeby niepracujące matki nie były pokrzywdzone. I żeby tym, które pracować chcą, się to zaczęło opłacać. Bo problem mają nie tylko kobiety z małych miejscowości. Oto jak wygląda sytuacja matki, która chciała pozostać aktywna zawodowo w mieście rządzonym od 13 lat przez wiceprzewodniczącą Platformy. Historia została opisana w sprzyjającej pani prezydent „Gazecie Wyborczej”:
„A rekrutacji Iza przeszła już wiele. Najpierw były zapisy do żłobków publicznych i nadzieja na wolne miejsce dla jej synka. Gdy okazało się, że w każdej z trzech wybranych placówek, Maciuś jest średnio na 250. miejscu na liście oczekujących, Iza zaczęła dzwonić do prywatnych klubów malucha i żłobków. Za każdym razem w słuchawce padały te same słowa: „Nie mamy wolnych miejsc. Czy zapisać dziecko od września?” Wyjątkiem był anglojęzyczny żłobek na ul. Krochmalnej, gdzie w kwietniu zwolni się jedno miejsce. Iza z tej oferty jednak nie skorzysta, bo nie stać jej na czesne. Opłaty z wyżywieniem wynoszą tam ponad 2 tys. zł. – Gdybym wróciła teraz do pracy, większość moich zarobków poszłaby na sam żłobek – mówi Iza. Jeśli dodać do tego pozostałe wydatki, to mój etat starczyłby jedynie na utrzymanie syna”
Matka i dziecko nie będą tego żałować
Nie wiem czy Iza korzysta z 500+, ale chciałabym usłyszeć jak któraś z twitterowych mądral tłumaczy jej, jakie to dobre rozwiązanie oddać małe dziecko do żłobka i iść do pracy, w której się zarobi wyłącznie na opłacenie tego żłobka. Na pewno zrozumie. A w międzyczasie, jak czytam w artykule „Odkąd Maciuś skończył rok, Iza postanowiła: dość siedzenia w domu lub ciągłych spacerów po parkach. Jej syn potrzebuje więcej kontaktu z ludźmi. – Wczoraj byliśmy na zajęciach dla dzieci w Muzeum Historii Żydów Polskich, w zeszłym tygodniu w Muzeum Etnograficznym – mówi Iza. Regularnie chodzimy też na spotkania w klubach mam”.
Nie mam wrażenia, że Iza i jej syn będą kiedyś żałować tego wspólnego czasu, nawet jeśli decyzję o niepodjęciu pracy trochę wymusił brak miejsc w warszawskich żłobkach.