Trwa ładowanie...
09-11-2012 08:09

Z czym będzie się musiał zmierzyć nowy-stary prezydent USA Barack Obama?

Była radość i gratulacje, teraz czas na kolejne cztery lata wyzwań dla nowego-starego prezydenta USA Baracka Obamy. Jednym z najważniejszych z nich jest program nuklearny Iranu. Według analityka Tomasza Otłowskiego, Teheran może zdobyć broń atomową nawet przed półmetkiem drugiej kadencji Obamy, który na początku swych rządów oferował ajatollahom "reset" we wzajemnych stosunkach. Z czym jeszcze będzie się musiał zmierzyć przywódca USA i jakie miejsce na liście jego priorytetów zajmuje Polska?

Z czym będzie się musiał zmierzyć nowy-stary prezydent USA Barack Obama?Źródło: AP, fot: Ron Edmonds
d3jjper
d3jjper

Zwycięstwo Baracka Obamy w wyborach prezydenckich w USA z pewnością wywołało u wielu ludzi żywiołową radość. Korki od szampana strzelały prawdopodobnie nie tylko w Białym Domu czy w centrali demokratów na South Capital Street 430 w Waszyngtonie. Można śmiało podejrzewać, że szampańskie humory w reakcji na wieści napływające z USA pojawiły się również i poza Ameryką, jak świat długi i szeroki: od Caracas i Hawany, przez Kair, Damaszek i Teheran, po Moskwę i Pekin. Wyniki amerykańskiej elekcji ucieszyły z pewnością nawet afgańskich talibów i liderów Al-Kaidy, gdzieś na pakistańsko-afgańskim pograniczu. Wszędzie tam obawiano się bowiem wygranej kandydata republikanów, którego program polityczny i retoryka daleko odbiegały od narracji "resetu", tak lubianej przez Obamę i jego otoczenie.

Teraz i przez następne cztery lata świat może jednak spać spokojnie - Stany Zjednoczone najpewniej bowiem nie zmienią znacząco swej polityki zagranicznej, co dla wielu reżimów i satrapów oznaczać będzie po prostu bezkarność w ich nie zawsze pokojowych i pozytywnych dla stabilności międzynarodowej działaniach.

Zdecydowane zwycięstwo urzędującego prezydenta niewątpliwie daje mu silny mandat polityczny na kolejną kadencję. Co ważne, dla samego Obamy i dla jego administracji to równocześnie potwierdzenie słuszności dotychczasowych strategii, realizowanych w minionych czterech latach zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. A skoro stare metody i sposoby działania zyskały aprobatę i uznanie wyborców, to będzie można stosować je dalej.

Bez zmiany kursu?

Wyraźna wygrana daje więc Obamie niebagatelny komfort działania, bez presji na rzecz dokonania głębszych zmian w polityce administracji. Dotyczy to szczególnie polityki międzynarodowej USA - tego obszaru aktywności państwa amerykańskiego, w którym najwyraźniej nowy-stary prezydent źle się czuje (w przeciwieństwie do działań na niwie wewnętrznej). Brak konieczności przeprowadzenia w zakresie polityki zewnętrznej szybkich korekt dotychczasowego, wygodnego kursu jest dla Obamy i jego zespołu prawdziwym darem niebios. Jak na razie nieco gorzej sprawy wyglądają w kontekście polityki wewnętrznej, gdzie pat w Kongresie może skutecznie blokować kolejne inicjatywy administracji. Ale obecna ekipa z Białego Domu ma już spore doświadczenie w radzeniu sobie z tak błahym problemem jak brak stabilnej większości w parlamencie.

d3jjper

Nie do końca rację mają również ci, którzy twierdzą, że podczas drugiej kadencji Obama może być bardziej skłonny do podejmowania niepopularnych społecznie czy ryzykownych politycznie decyzji, bo nie będzie musiał walczyć o reelekcję. Czyli będzie wreszcie mógł rządzić, nie oglądając się na spadki poparcia w sondażach. To jednak płonne nadzieje. W kolejnych wyborach w 2016 roku on sam już startować nie może, to prawda, ale przecież gra będzie wówczas szła o zapewnienie zwycięstwa innemu kandydatowi demokratów. A tego nie da się osiągnąć, jeśli obecny prezydent w czasie swej drugiej kadencji zbyt szybko i zbyt mocno utraci popularność i roztrwoni polityczny kapitał.

Świat - choć z różnych względów generalnie zadowolony z wyniku amerykańskich wyborów (nawet jeśli oficjalne komentarze brzmią inaczej) - nie zamierza jednakże stać w miejscu i ułatwiać prezydentowi elektowi życia. Przed Ameryką, tak jak wcześniej, wciąż stoi wiele pilnych wyzwań, a na horyzoncie rysują się już kolejne problemy. Przyjrzyjmy się kilku takim najważniejszym kwestiom i kierunkom polityki zagranicznej USA, próbując odpowiedzieć na pytania, jak poradzi sobie z nimi prezydent Obama w czasie swej drugiej kadencji. Wojna z islamskim terroryzmem

Nie należy spodziewać się w kwestii wojny z terroryzmem większych zmian w polityce Białego Domu. Obecna administracja amerykańska od lat powtarza jak mantrę, że Al-Kaida jest o krok od całkowitego rozpadu i klęski, choć nie wiadomo do końca, na czym twierdzenia te są oparte. Efekty Arabskiej Wiosny w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie - zwłaszcza wzrost politycznego znaczenia i roli islamistów w Tunezji, Libii, Egipcie czy Syrii oraz żywiołowy rozwój islamistycznych ugrupowań terrorystycznych w regionie - nie skłaniają do takiego optymizmu. Wszak to nie kto inny, jak libijski odłam Al-Kaidy zorganizował wrześniowy atak na konsulat USA w Bengazi, w którym zginął amerykański ambasador.

Również fatalna sytuacja w Afganistanie (gdzie Waszyngton, co zaskakujące, widzi "pełen sukces sił koalicji") sugeruje raczej rozwój i umacnianie się struktur radykalnego islamu, opartych o ideologię Al-Kaidy. A sam Afganistan już za dwa lata zostanie de facto oddany na pastwę talibów i innych rebeliantów, staczając się zapewne w odmęty wojny domowej, totalnego chaosu i klasycznej somalizacji.

d3jjper

Bliski Wschód na niskiej pozycji priorytetów

Region ten, wciąż targany spazmami rewolt i wojen będących następstwem Arabskiej Wiosny, w najbliższym czasie nie awansuje najpewniej na liście priorytetów strategicznych Waszyngtonu, gdzie przez minione cztery lata uplasował się na niskich pozycjach. Stan taki może ulec zmianie jedynie w efekcie gwałtownego załamania się sytuacji bezpieczeństwa w tej części świata, na przykład po izraelskiej operacji militarnej przeciwko Iranowi lub wskutek "rozlania się" wojny domowej w Syrii na kraje ościenne.

Także i wówczas USA będą jednak raczej reagować reaktywnie, post factum, na rozwój wypadków, nie przejawiając zbytniego zapału do odgrywania wiodącej i kreatywnej roli strategicznej. W rezultacie wpływy i możliwości oddziaływania Stanów Zjednoczonych na wydarzenia na Bliskim Wschodzie będą się nieodwracalnie kurczyć.

Umacnianie się ambiwalentnego stosunku USA do Bliskiego Wschodu oznaczać będzie dla sojuszników Ameryki z tej części świata dalszą strategiczną alienację i słabnięcie ich pozycji międzynarodowej. Przede wszystkim dotyczy to Izraela, którego położenie geopolityczne będzie się nadal pogarszać, co nie pozostanie bez wpływu na politykę Tel Awiwu wobec głównych regionalnych problemów (Iran, kwestia palestyńska, Arabska Wiosna itd.).

d3jjper

Iran i jego program nuklearny

Choć dla regionu bliskowschodniego irański program nuklearny jest obecnie jednym z najistotniejszych problemów międzynarodowych, ważniejszym nawet niż "nieśmiertelna" do niedawna kwestia palestyńska, nic nie wskazuje na to, aby polityka Waszyngtonu w tej materii miała w najbliższym czasie ulec jakimś radykalnym zmianom. Wręcz przeciwnie, należy oczekiwać kontynuacji wcześniejszej strategii USA, opartej na "sile dyplomacji", połączonej z sankcjami finansowymi i handlowymi.

W odwodzie wciąż pozostaje jeszcze - nigdy oficjalnie nie odwołana - słynna oferta "resetu" w polityce Waszyngtonu wobec Teheranu, złożona ajatollahom przez prezydenta Obamę zaraz po rozpoczęciu pierwszej kadencji. Skuteczność tej strategii jest jednak póki co niewielka, co rodzi obawy, że świat może jednak ostatecznie przegrać wyścig z czasem o uniemożliwienie Iranowi wejścia w posiadanie broni atomowej. Ostatnie doniesienia na temat stanu zaawansowania irańskiego programu nuklearnego sugerują bowiem, że Teheran może uzyskać tę broń jeszcze przed półmetkiem drugiej kadencji Obamy...

W tym sensie reelekcja prezydenta USA i spodziewany brak zmian w polityce tego kraju wobec kwestii irańskiej zwiększają prawdopodobieństwo scenariusza, w którym to Izraelczycy sami wezmą sprawy w swoje ręce, stawiając Amerykanów przed faktami dokonanymi. * Wzrost potęgi regionalnej Chin*

d3jjper

Choć reorientacja polityki USA na kierunek azjatycki nie jest pozbawiona obiektywnych, twardych podstaw i uzasadnień geopolitycznych, to póki co wydaje się być bardziej parawanem i zasłoną dymną dla indolencji Waszyngtonu na innych kierunkach (Europa, Bliski Wschód, klęska afgańska). Sygnały docierające z Tokio, Seulu czy Canberry wskazują, że azjatyccy sojusznicy USA nie są jak na razie w pełni przekonani co do intencji Amerykanów i tego, czy ich deklaracje o zwiększeniu zainteresowania strategicznego Azją Wschodnią znajdą długookresowe pokrycie w konkretnych działaniach.

Trudno nie zauważyć, że za czasów Obamy polityka Waszyngtonu wobec rosnących w siłę i coraz bardziej asertywnych w regionie Chin cechuje się zadziwiającą chwiejnością. Z jednej strony mamy twarde w swej retoryce dokumenty strategiczne i oświadczenia Pentagonu, wraz z konkretnymi posunięciami militarnymi (wzmocnienie bazy na Guam, kontyngent Marines w Australii itd.). Z drugiej jednak strony - niemal kompletne milczenie Waszyngtonu na temat represji Pekinu wobec demokratycznej opozycji i Tybetańczyków czy agresywnych działań wymierzonych w sojuszników USA.

Ale czy można dziwić się takiemu stanowi rzeczy, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że to właśnie Chińczycy mają w swych rękach dużą część amerykańskich papierów dłużnych, wyemitowanych przez rząd w Waszyngtonie w celu sfinansowania horrendalnego długu wewnętrznego USA? Jak w takiej sytuacji mówić o realnym i skutecznym "zwrocie w stronę Pacyfiku", który ma być odpowiedzią "supermocarstwa" na rosnącą potęgę Chin?

d3jjper

Relacje z Moskwą

Podobnie sprawy mają się w relacjach USA z Rosją. Tu również nie będzie istotnych korekt kursu strategicznego Waszyngtonu, który wciąż oficjalnie wierzy w postępy (a co gorsza, i w realne efekty!) polityki "resetu" z Moskwą, przyjętej cztery lata temu. Pytani o konkretne korzyści tej strategii, urzędnicy Departamentu Stanu nie bardzo potrafią je wskazać, ale… kto by się przejmował takimi drobiazgami.

Gdy w trakcie kampanii wyborczej Mitt Romney wspomniał więc o konieczności przyjęcia przez Stany nieco twardszego kursu wobec Moskwy, został zakrzyczany jako oszołom i polityczny troglodyta, nieobeznany z realiami polityki globalnej. W rezultacie, kolejne cztery lata Obamy w Białym Domu dadzą jednak Kremlowi zielone światło dla dalszych "niekonwencjonalnych" działań wobec rosyjskiej bliskiej zagranicy, zwłaszcza na obszarze Europy Wschodniej i Środkowej, na Zakaukaziu czy w Azji Centralnej.

Co z Polską?

A gdzie w tym wszystkim Polska? Nie łudźmy się - niezależnie od tego, kto by nie wygrał wtorkowych wyborów w USA, nie wpłynęłoby to specjalnie na zmiany w naszej pozycji i roli w polityce Waszyngtonu. Utrata zainteresowania Ameryki Europą (tą "starą" i tą "nową") ma już charakter fundamentalny i jako taka nie podlega partyjnej grze interesów nad Potomakiem. Republikanin w Białym Domu byłby być może nieco bardziej asertywny wobec Rosji i równocześnie bardziej wrażliwy na obawy państw Europy Środkowej, młodych sojuszników z NATO, ale i to nie jest wcale pewne.

d3jjper

Tym samym w sytuacji geopolitycznej Polski reelekcja Obamy nie jest aż takim wstrząsem, jak chcieliby widzieć to co poniektórzy obserwatorzy. Zbliżamy się do chwili, w której NATO - po klęsce w Afganistanie - znacznie straci na znaczeniu i efektywności, a Stany Zjednoczone odwrócą się od Starego Kontynentu. Warto więc przygotować się na ten moment, gdy wrócimy do starej, acz niezbyt dobrej, gry mocarstw w Europie.

Tomasz Otłowski, Wirtualna Polska

d3jjper
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3jjper
Więcej tematów