Yes, yes, yes!
Radość premiera Kazimierza Marcinkiewicza, wykrzykującego te słowa, to najlepszy komentarz do zakończonych w nocy z minionego piątku na sobotę negocjacji w sprawie budżetu Unii Europejskiej na lata 2007-2013 - pisze Olaf Osica w "Tygodniku Powszechnym".
Polska została głównym beneficjentem porozumienia. Daje nam ono ponad 59 miliardów euro na fundusze strukturalne, czyli m.in. drogi, oczyszczalnie ścieków czy modernizację infrastruktury kolejowej. Suma, którą uzyskała Polska jest o 3 mld większa od początkowej propozycji Wielkiej Brytanii (przewodniczącej Unii w tym półroczu). Ale zarazem o 2 mld mniejsza, niż będąca dla Warszawy punktem wyjścia propozycja Luksemburga z czerwca tego roku.
Czy zatem na pewno sukces? Przy obecnej niechęci do ponoszenia finansowych nakładów na rzecz nowych państw przez największych członków Unii, była to maksymalna kwota, którą rząd polski mógł - nie bez trudu zresztą - uzyskać. I za to należą mu się gratulacje.
Ale sukces Polski - choć cieszy - nie jest sukcesem Unii Europejskiej jako wspólnoty. Udało się wprawdzie uniknąć powtórki z czerwca, kiedy to negocjacje załamały się w wyniku sporu Paryża i Londynu, lecz niepokój o przyszłość Unii pozostaje. Po raz kolejny bowiem zgodzono się na zmniejszenie unijnego budżetu, mimo że wyzwania, przed którymi stoją wspólnoty, nakazywałyby proces odwrotny. Największe w historii tej instytucji rozszerzenie oraz tzw. agenda lizbońska (czyli konieczności zwiększenia nakładów na badania i rozwój) wymagają także głębokiej reformy finansów.
Tymczasem przywódcy „Dwudziestki Piątki” pozostawili nierozwiązany problem rabatu brytyjskiego, a także francuskiego sprzeciwu wobec zreformowania polityki rolnej. Obie sprawy mają stać się przedmiotem rozmów w 2009 r., ale już dzisiaj wiadomo, że nie będą to łatwe negocjacje. W ten sposób jedynymi, którzy uczynili cokolwiek dla pożądanej reformy unijnych finansów, stają się nowe państwa członkowskie, które pogodziły się z mniejszymi transferami finansowymi. Polscy rolnicy dostają przecież jedynie 25 proc. dopłat, które otrzymują rolnicy francuscy czy niemieccy.
Ale sukces finansowy Polski wydaje się być mniej istotny niż sukces polityczny. Po raz pierwszy bowiem w tak wyraźny sposób Polska została potraktowana przez największe państwa Unii jako partner. I to choć obiektywnie rzecz oceniając, nasza pozycja negocjacyjna nie była mocna, bo jesteśmy „biorcą” unijnych funduszy, a nie ich „dawcą” - pisze Olaf Osica w "Tygodniku Powszechnym".