Wystąpienie Tuska. "Poobijana koalicja tego potrzebowała"
Brakowało konkretów dot. przyszłych planów, a chwalenie się sukcesami powinno być przed wyborami prezydenckimi – tak wystąpienie Donalda Tuska przed głosowaniem o wotum zaufania dla rządu oceniają politolodzy. - Premier był zmęczony, ale nadal pewny siebie. Ta poobijania koalicja potrzebowała słów "dobra, walczymy dalej" - ocenił Robert Alberski z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Sejm udzielił w środę wotum zaufania rządowi Donalda Tuska. Za wotum zaufania dla rządu było 243 posłów, przeciw opowiedziało się 210 posłów, nikt nie wstrzymał się od głosu.
Sejm rozpatrywał wniosek o wyrażenie wotum zaufania przez ponad siedem godzin. Po godz. 9 rozpoczęło się godzinne wystąpienie Tuska, a następnie pytania zadawała rekordowa liczba posłów - ponad 260. Premier udzielił odpowiedzi na część z nich.
Politolog prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego ocenia, że Donald Tusk był w "mocno piłkarskim nastroju". - Wystąpienie premiera przypominało słynną piosenkę stadionową: "Polacy nic się nie stało" - komentuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Głos z PiS ws. bojkotu expose Tuska. "
- Interpretacja wydarzeń ostatnich tygodni w wykonaniu Donalda Tuska nie była zbyt skomplikowana. Sprowadzała się do twierdzenia, że obóz rządzący przegrał wybory prezydenckie z powodu niedostatku własnej propagandy i z powodu skuteczności propagandy przeciwnika - a poza tym dostał ponad 10 milionów głosów i ma na swoim koncie niewątpliwe sukcesy. Tu padły bardzo różne kwestie: od paradoksalnych realizacji niektórych dawnych obietnic PiS-u - jak CPK, zabezpieczenia granicy - po ograniczenia napływu żywności z Ukrainy. Tusk podniósł też trochę zasług Lewicy np. rentę wdowią - wymienia Chwedoruk.
Zdaniem rozmówcy WP "Donald Tusk poprzez to wystąpienie grał na czas". - Czas, by dokonać zmian wewnątrz rządu i wewnątrz koalicji. Zapowiedzi większych zmian tuż po wyborach prezydenckich i tuż przed rekonstrukcją rządu były po prostu niepoważne. Żadnych poważnych ani strategicznych planów na przyszłość nie sposób wypracować w ciągu kilku dni - wyjaśnia politolog z UW.
Chwedoruk twierdzi, że "tuż przed formalnymi wakacjami, chyba nikt nie zwróciłby do końca uwagi na to, co Donald Tusk zapowiedział podczas swojego wystąpienia w Sejmie".
- Polska polityka funkcjonuje teraz w cieniu wyniku wyborów prezydenckich. I w tym momencie Tusk więcej miejsca powinien poświęcić szerszej społecznej diagnozie porażki. Coś musiało stać się w życiu społecznym, co spowodowało, że kandydat PiS-u okazał się atrakcyjny nie tylko dla zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego, ale też dla wyborców bardzo odległych na co dzień od PiS – dodaje rozmówca WP.
Zdaniem Chwedoruka "Jarosław Kaczyński po porażce 15 października w zasadzie nie dokonał szerszej diagnozy tej porażki, ale doczekał do sukcesu w wyborach prezydenckich". - Być może na podobną historię czeka Donald Tusk – zastanawia się.
Politolog z UW uważa, że w wystąpieniu Donalda Tuska zabrakło odniesienia się do palącej kwestii Mercosur, czyli otwarcia się UE na żywność z Ameryki Południowej. - To jest jednak coś bardzo istotnego, co dzieje się na naszych oczach - podkreśla. Zauważa jednak, że podobnych wątków nie zabrakło. - Dobrze, że premier zaczął mówić językiem interesu o naszych relacjach z Ukrainą, bo ten problem eksplodował koalicji rządzącej w rękach, co pokazał wynik wyborów prezydenckich i 20 procent Konfederacji oraz Brauna - podsumował.
"Tusk grał pod głosowanie"
Bardziej krytycznie wystąpienie Tuska ocenia Robert Alberski, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Jest takie wrażenie, że zabrakło konkretów. Tusk był wyjątkowo wstrzemięźliwy w tej części odnoszącej się do przyszłości. Premier nie dotykał też tematów kontrowersyjnych, bo w zasadzie nie padło nic w kwestiach obyczajowych, czy chociażby zapowiadanej przez Trzaskowskiego likwidacji TVP. Oczywiście premier zapowiedział kontynuację rozliczeń, ale też bez większych konkretów - mówi Alberski.
Jak dodaje, "przemówienie Tuska miało być bezpieczne, bo najważniejsze dla premiera jest zaplanowane głosowanie dot. wotum zaufania"
- Wydaje mi się, że ta ostrożność premiera z tego wynikała. Stąd tych konkretów rzeczywiście brakowało. Prawdopodobnie chodziło o to, żeby nie wywołać w koalicji jakiejś awantury przed samym głosowaniem. Cel był jeden - musi być wygrane głosowanie, bo to przesądza o trwałości rządu - tłumaczy rozmówca WP.
- Premier to podporządkował i zrezygnował z mocnych twierdzeń. Właściwie mówił o takich rzeczach, o których wiadomo było już od dłuższego czasu. Poza tym zwyczajnie jeszcze takiego konsensusu dotyczącego szczegółów tego, co koalicja chce zrobić przez te następne 2,5 roku, nie ma. Myślę, że to się dopiero pojawi po tej zapowiadanej rekonstrukcji rządu - ocenia wprost Alberski.
Czy to dobrze? - Tych zapowiedzi na przyszłość powinno być troszeczkę więcej. I tu, powiem szczerze, jestem nieco zawiedziony. To było bardziej chwalenie się, co zrobiono, a oni powinni to zrobić przed drugą, albo przed pierwszą turą wyborów prezydenckich. Natomiast jeżeli się występuje o to wotum zaufania i mówi się o przyszłym czasie jako tym, w którym coś się wydarzy, no to jednak trochę tych konkretów przydałoby się zawrzeć - dodaje.
Trudna współpraca z opozycją
Politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego komentuje też zachowanie posłów PiS, nieobecnych na sali sejmowej podczas wystąpienia Tuska.
- To jest taka demonstracja pokazująca, że szykuje się duża wojna między rządem a opozycją. To zapowiedź, że teraz PiS rzeczywiście ten rząd będzie atakował. Relacje, które były złe, teraz jeszcze się pogorszą - twierdzi.
Alberski zauważył, że premier pozwolił sobie na bardzo dużo przytyków w stronę PiS.
- Widać, że Donald Tusk ma za sobą ciężki czas, musiał gasić sporo pożarów. Trochę to zmęczenie wychodziło, ale nie wydaje mi się, żeby to jakoś szczególnie wpłynęło na samo wystąpienie. Pewność siebie ze strony premiera jest nadal widoczna i ta poobijana koalicja tego oczekiwała, żeby jednak ktoś rzeczywiście powiedział: no dobra, walczymy dalej - podsumował.
Czytaj też: