Wypadek w Tryńczy. "To byli normalni, spokojni chłopcy"
Tysiące osób, ubranych w czarne stroje, maszeruje w stronę cmentarza w Tryńczy. Część z nich niesie kwiaty, część trzyma w ręku zdjęcia zmarłych nastolatek. Z głośników wydobywają się dźwięki modlitwy. Panuje skupienie. Tylko nieliczni głośno zastanawiają się nad tym, jak to się mogło stać? Kto zawinił? Te pytania będzie powracać jeszcze wiele razy. Powrócą i w czwartek, gdy tą samą drogą przejdzie kondukt żałobny z ciałami Sławomira i Bogusława.
- Nigdy nie widziałem tak wielkiego pogrzebu - mówi w rozmowie z WP Jan, wujek Anny i Dominiki - nastolatek, które utonęły w wyniku wypadku, do którego doszło w Boże Narodzenie na Podkarpaciu. W tle słychać modlitwy, dochodzące z cmentarza. Kilkudziesięcioletni mężczyzna przygląda się uroczystości z daleka.
- Czemu pan tu siedzi? - pytam zaciekawiony. - To nie dla mnie. Czekam na żonę. Poszła, bo to koleżanki córki. Straszna tragedia - odpowiada z wyraźnym poruszeniem. - A czemu nie dla Pana? - dopytuje zaciekawiony. - Wie Pan... to trudne. Kilka lat temu w wypadku straciłem 13-letnią córkę. Od tamtej pory nie chodzę na pogrzeby, bo wszystko wraca. Współczuję rodzicom, bo wiem co czują - mówi załamanym głosem mężczyzna. Wraz z nami przygląda się temu, co dzieje się na cmentarzu. Widać na nim tłumy młodych ludzi ze szkoły Ani i Dominiki.
Większość uczniów przyjechała autokarami z Leżajska. Ich miny mówią same za siebie. Wszyscy są w szoku. Część z nich płacze i nie chce rozmawiać. - Siedziałam z Anią w ławce, ale nic nie jestem w stanie powiedzieć - mówi, po czym od razu odchodzi od nas zapłakana kilkunastoletnia dziewczyna. Takich zapłakanych osób jest więcej.
Na pogrzeb przybyli przede wszystkim mieszkańcy Tryńczy i okolicznych miejscowości, ale nie tylko. Pożegnać siostry przyjechali także Słowacy i Ukraińcy, znajomi rodziców dziewczyn. Wszystkim trudno uwierzyć w to, co się stało. Emocje są spore.
- Oni nie mieli nic w głowie, bo gdyby mieli, nie doszłoby do tej tragedii. Wszystko przez nich - przekonuje mnie uparcie Jan, wujek nastolatek. Nie trzeba dopytywać, kogo ma na myśli. Winnych widzi w dwóch kolegach dziewczyn, którzy zginęli wraz z nimi po tym, jak fioletowe daewoo jednego z nich wpadło do rzeki Wisłok.
To chyba jedyny tak mocny i stanowczy głos, który usłyszałem w Tryńczy. Nie oznacza to jednak, że takich opinii nie ma tu więcej. Podobnie myśli sporo mieszkańców, którzy nie chcą rozmawiać przed kamerą. Nieoficjalnie mówią o sporej prędkości, którą rozwinął 24-latek, prowadzący auto. Twierdzą, że gdyby nie jego lekkomyślność, nie doszłoby do tragedii, a pojazd nie wpadłby w poślizg.
- Ten samochód chłopak kupił dwa dni przed wypadkiem - opowiada mi grabarz z cmentarza, obok którego się znajdujemy. Znał 24-letniego Sławomira, podobnie jak i 27-letniego Bogusława. Pochodzą z tej samej miejscowości. Jak mówi, obaj byli porządni. Pochodzili z dobrych rodzin. - Zarobił parę groszy, to kupił to auto. Straszne nieszczęście. Ale naprawdę to były normalne chłopaki. Zawsze chętni do pomocy. Jak trzeba było pomóc, to przychodzili. Nawet wtedy jak była powódź - opowiada poruszony.
Zobacz też: pogrzeb Sławomira i Bogusława, którzy zginęli w Tryńczy
Obaj mężczyźni mieszkali w Ubieszynie, małej wsi, położonej obok Tryńczy. Pochodzili z rolniczych rodzin. Znali się od dziecka. Razem od pół roku przebywali w delegacji w Holandii. Pracowali jako spawacze. - Wrócili na święta, by spędzić je z rodzinami. Pojechali na przejażdżkę samochodem i taka tragedia. Zresztą nie pierwsza w jednej z tych rodzin - opowiada grabarz. Mówiąc te słowa, ma na myśli rodzinę 27-letniego Bogusława. To on był najstarszą z ofiar wypadku. Jego rodzice, podobnie jak bliscy pozostałych osób, są pogrążeni w rozpaczy. Tym większej, że dokładnie pięć lat temu pochowali swojego drugiego, 19-letniego syna, który został śmiertelnie pobity na jednej z dyskotek. - Jakieś fatum wisi nad tą rodziną - przyznaje napotkany grabarz.
W czwartek popołudniu rodzice zmarłego Bogusława znów będą przeżywać to samo, co pięć lat temu. Na tym samym cmentarzu, na którym kilka lat temu pochowano ich syna, spocznie kolejny, tym razem starszy. Obok niego grób będzie miał 24-letni Sławomir. I podobnie jak wczoraj, w pogrzebie weźmie udział tysiące osób, większość tych samych, które w środę przyszły pożegnać nastoletnie siostry. - Nie znałam chłopaków, ale będę. W takich momentach trzeba być razem, bez względu na to, kto w tym wypadku zawinił najbardziej - mówi wzruszona kilkunastoletnia dziewczyna, przecierając chusteczką zapłakane oczy.
Pogrzeb Sławomira i Bogusława odbędzie się w kościele w Tryńczy.