Wypadek w kopalni efektem naruszenia przepisów
Szef działu wentylacji kopalni "Pokój" w
Rudzie Śląskiej i jego zastępca, którzy zginęli w piątek 790
metrów pod ziemią, niezgodnie z przepisami weszli w odizolowany
wcześniej rejon kopalni - wynika z ustaleń Wyższego Urzędu
Górniczego (WUG), który nadzoruje wyjaśnianie przyczyn tragedii.
20.06.2005 | aktual.: 20.06.2005 13:56
Tydzień temu kopalniany zespół ds. zagrożeń pożarowych, obradujący w składzie poszerzonym o ekspertów, jednoznacznie zastrzegł w protokole, że do tego wyrobiska można wejść wyłącznie na zasadzie akcji pożarowej - powiedziała rzeczniczka WUG, Danuta Olejniczak-Milian.
Przypomniała, że po tragedii w kopalni "Niwka-Modrzejów" przed siedmiu laty, gdzie podczas tzw. cichej, niezgłoszonej penetracji nieczynnego wyrobiska, zginęło sześciu ratowników górniczych, obecnie każde wejście w taki rejon musi odbywać się na zasadach akcji ratowniczej i być zgłoszone do WUG.
Rocznie w kopalniach jest ok. 100-120 takich akcji. Ogłoszenie akcji ratowniczej oznacza przestrzeganie ścisłych reguł oraz koszty - według szefa Związku Zawodowego Ratowników Górniczych (ZZRG) Piotra Luberty, legalna penetracja wyrobiska w kopalni "Pokój" kosztowałaby ok. 5-6 tys. zł.
Już wstępne ustalenia służb nadzoru górniczego wskazują, że w tym przypadku doszło do złamania zarówno zaleceń kopalnianego zespołu, jak i przepisów dotyczących wchodzenia do odizolowanych wyrobisk. Ustalono, że nieżyjący szefowie działu wentylacji zgłaszali zamiar kontroli otamowania tego rejonu, co jednak nie mogło być jednoznaczne z wejściem do środka.
Według Luberty, bardzo trudno wyobrazić sobie sytuację, w której nikt w kopalni nie wiedziałby o planach sprzecznego z przepisami wejścia w ten rejon. Dodał, że właz tamy przeciwwybuchowej zabezpieczony jest 12 śrubami, których odkręcenie zajmuje ponad godzinę. Jego zdaniem, szefowie wentylacji, członkowie ścisłego kierownictwa kopalni, nie odkręcili ich sami, ale zlecili to innym. Ich wejście nie mogło więc być przypadkowe.
Rejon dwóch ścian wydobywczych kopalni "Pokój" został odcięty od reszty kopalni specjalnymi tamami przeciwwybuchowymi miesiąc temu, gdy system monitoringu wskazał zagrożenie pożarowe. Aby je wyeliminować, tłoczono tam dwutlenek węgla. To typowy sposób zwalczania takich zagrożeń - gdy w narażonym na pożar wyrobisku ubywa powietrza, pożar stopniowo wygasa.
Atmosfera w takim wyrobisku nie nadaje się do oddychania, można tam wejść wyłącznie w aparatach tlenowych. Główny inżynier wentylacji i jego zastępca mieli ze sobą takie aparaty, ale ich nie użyli. Teraz urządzenia zostaną przebadane przez specjalistów. Według Luberty, były to aparaty ucieczkowe, służące do ewakuacji, a nie aparaty robocze, jakie należy mieć w takich sytuacjach. Ofiary - według jego informacji - próbowały ich użyć, ale nie zdążyły.
Zwłoki znaleziono 22 metry za otwartą tamą przeciwwybuchową. Dokładne przyczyny śmierci obu pracowników wykaże zarządzona przez Prokuraturę Rejonową w Rudzie Śląskiej sekcja zwłok. Zdaniem rzeczniczki WUG, mógł zabić ich zarówno tlenek węgla związany z pożarem w wyrobisku, jak i niezdatna do oddychania atmosfera związana z wtłoczonym tam wcześniej dwutlenkiem węgla.
Okoliczności wypadku wyjaśnia Okręgowy Urząd Górniczy w Gliwicach pod nadzorem WUG, a także Państwowa Inspekcja Pracy i prokuratura, która zdecydowała o wszczęciu śledztwa. Postępowanie ma m.in. odpowiedzieć na pytanie, co skłoniło doświadczonych fachowców, członków kierownictwa kopalni, do złamania przepisów i wejścia w zagrożony rejon.
Wytłumaczenie jest chyba tylko takie, że zgubiła ich rutyna - powiedziała jedna z osób badających sprawę. Jej zdaniem, "dzikie" wejście do wyrobiska mogło być podyktowane chęcią jak najszybszego przekonania się, kiedy możliwe byłoby wznowienie wydobycia węgla ze ścian w otamowanym rejonie. Szefowie działu mogli zdecydować się na samodzielne wejście, wiedząc, że po tragedii w Niwce-Modrzejów próba wysłania tam "na dziko" pracowników może sprowadzić na nich sankcje.
Główny inżynier wentylacji kopalni miał 49 lat. Zostawił żonę i osierocił czworo dzieci. Jego zastępca miał 40 lat, również był żonaty, miał dwoje dzieci. Pracownicy kopalni "Pokój", uchodzącej dotychczas za jedną z najbezpieczniejszych w polskim górnictwie, to szósta i siódma śmiertelna ofiara wypadków w kopalniach węgla kamiennego w tym roku.